Teczka Grzegorza Brauna [OPINIA]

11 miesięcy temu

Na sobotniej konwencji Konfederacji było prawie wszystko. Mogliśmy być więc świadkami efektów pirotechnicznych, świetlnych czy występu artystycznego, na który wykonawca dotarł motocyklem. Zabrakło chyba tylko transseksualnej Murzynki wyskakującej z tortu i to najlepiej takiej jeszcze sprzed operacji zmiany płci. Dzięki temu Konfederacja mogłaby ostatecznie udowodnić, iż nie jest „transfobiczna” ani rasistowska, tym samym zdobywając kolejny segment elektoratu centrowego.

Nie było jednak Murzynki z kilkunastocentymetrowym, były za to inne atrakcje, wśród których nie można nie wspomnieć o spiczach nowych kandydatów na mężów stanu. Krzysiek Bosak i Sławek Mentzen, ze szczególnym uwzględnieniem tego drugiego, nie mogli się nachwalić, jak daleką drogę przeszli, by znaleźć się tu, gdzie są i jak ciężką pracę trzeba było w to włożyć. Jednym słowem, dowiedzieliśmy się, iż są ulepieni z lepszej gliny, niż wszyscy inni liderzy pozostałych partii, dlatego należy głosować właśnie na Konfederację.

Mówiąc jednak zupełnie serio – i to dopiero teraz, bo te poważne tematy muszą zgodnie z gradacją priorytetów samej Konfederacji ustąpić tym mniej poważnym – w sobotnim wydarzeniu najwyraźniej wszystko miało być „naj”, postawiono na rozmach, na efekty, postawiono na show. Zabrakło jednego i to tego najważniejszego.

Zabrakło polityki, prawdziwego mięsa, a więc haseł, które wyjaśniałyby zgromadzonym, po co adekwatnie zgromadzili się w katowickim Spodku. Tym bardziej niezrozumiałe staje się dla wyborców, jaki jest sens oddawania głosu na Konfederację. Ugrupowanie chce wywrócić stolik, przy którym siedzą jego konkurenci, to już wiemy – i co dalej? Czego chcemy, a czego nie akceptujemy, co nazywamy dobrem, a co złem, co stanowi o tym, iż mamy daną wizję dobra wspólnego, a co stanowi o tym, co jest dla nas non possumus?

Spadki sondaży Konfederacji komentował Sławomir Mentzen, który zauważył zmniejszenie poparcia, konkludując, iż obecne wyniki to przecież i tak dużo. Krzysztof Bosak z kolei próbował argumentować, iż odwołanie się do potrzeb materialnych społeczeństwa nie oznacza odejścia od konserwatywnych pryncypiów. Konfederacja ma być też wiarygodna ze względu na to, iż od początku miała rację w sprawie kowidozy czy ukropierdolca, a więc należy jej tym bardziej zaufać w wyborach.

Na konwencji doszło jednak do czegoś, czego człowiek oczekujący po Konfederacji zmiany jakościowej w polityce mógł się nie spodziewać. Rzecz jasna, w polityce niemal wszystkie chwyty są dozwolone, niezmiennie obowiązuje przecież leninowska zasada kto kogo?, ale z deklarowanym przywiązaniem do konserwatyzmu nie idzie to zupełnie w parze.

Tymczasem podczas konwencji uczyniono wobec Pana Posła Brauna czyste skurwysyństwo, za co odpowiedzialni są Bosak wespół z Mentzenem. Przecież to nie ci dwaj ani tym bardziej nie jacyś spadochroniarze w osobach Wiplera czy Tyszki walczyli z idiotycznymi obostrzeniami ani też żadnemu z nich nie przeszło przez gardło słowo „ukrainizacja”, było za to kluczenie, zgniłe kompromisy, a w kwestii obecnej wojny było durne licytowanie się z PiS-em i Platformą, kto bardziej obrazi Putina, odetnie się od „ruskich onuc” i kto mocniej przytuli Ukrainkę. Słyszymy za to, iż Konfederacja „od początku” była przeciwko wszystkiemu, przeciwko czemu jest być teraz w modzie.

Jednym słowem, Bosak i Mentzen bezczelnie przypisują sobie cudze zasługi. Szczególnie obrzydliwe wrażenie robią zaś tezy wypowiadane w międzyczasie przez Wiplera czy Tyszkę, jakoby również każdy z nich jako obecny konfederata od początku był przeciwko dozbrajaniu Ukrainy i rozdawania obcemu narodowi socjale na lewo i prawo, podczas gdy w Konfederacji są oni jedynie typowym zrzutem od Mentzena.

Swoją filozofię wobec masowej imigracji do Polski Krzysztof Bosak wyłożył zresztą w maju 2021 roku w wywiadzie dla telewizji wRealu24:

„Natomiast, jak już powiedziałem, potrzebujemy przede wszystkim jakiegoś ruchu społecznego, który te kwestie będzie artykułował. Nie jestem pewien, czy my jako liderzy polityczni jesteśmy właśnie od tego [pogr. – M.S.] […] Problem z naszym społeczeństwem jest taki, iż te fakty [o imigracji – M.S.] na nikim nie zrobiły szczególnego wrażenia i Polacy mają zasadniczo stosunek pozytywny, uważają, iż problemu nie ma, a wręcz znaczna część widzi korzyści i się po prostu z tego cieszy” – mówił niedawny kandydat Konfederacji na urząd Prezydenta RP.

Z powyższej wypowiedzi dużo może wynikać, ale na pewno nie to, iż Krzysztof Bosak byłby gotów położyć się Rejtanem w obronie państwa monoetnicznego. Wręcz przeciwnie, z jego podejścia wynika, iż najchętniej przyszedłby on na gotowe, żeby odnieść wyborczą korzyść z pracy, którą wykonałby ktoś inny. Wszak Bosak, co sam przyznał, „jako lider polityczny nie jest od tego”.

Grzegorz Braun został wprawdzie przez Bosaka wywołany jako ten, który za sprzeciw wobec idiotycznych obostrzeń w Sejmie został pozbawiony wynagrodzenia na łączną sumę kilkuset tysięcy złotych, ale bardziej przypominało to odczytanie nazwiska wzorowego ucznia na szkolnej akademii przez panią nauczycielkę. Ten, którego zasługi usiłują sobie w tej chwili przypisać tchórze i konformiści, nie zabrał choćby głosu, choć z pewnością miałby tam najwięcej do powiedzenia.

Dezaprobatę dla cyrku, którego główną atrakcją są w tej chwili Sławek z Krzyśkiem, Grzegorz Braun wyraził zresztą dwakroć. Pierwszy raz, gdy znalazł się w kadrze kamery rejestrującej wydarzenie. Wówczas to kręcił z niedowierzaniem głową, słysząc słowa Sławomira Mentzena o „zdolności zmiany świata” przez Konfederację. Bardziej doświadczony życiowo Braun nie mógł zresztą zareagować inaczej, słysząc na żywo młokosa pozamiatanego niedawno w debacie z Ryszardem Petru, który teraz z kolei chce się porywać z motyką na słońce. Był to pełen odlot Sławka, na który trudno zareagować w inny sposób.

Drugi raz Grzegorz Braun również nie powiedział ani słowa, wszak nie pozwolili mu na to Krzysiek ze Sławkiem, ale cóż z tego, skoro Pan Poseł jest nie tylko wziętym reżyserem, ale też całkiem utalentowanym dramaturgiem.

I tak, gdy wszystkie 41 „jedynek” na listach wyborczych przepędzano przez wybieg na scenie, jedyny chyba Grzegorz Braun nie wziął udziału w konkursie na największego clowna, nie zrobił głupiej miny czy gestu. Konkurencja była silna, jeden z kandydatów Konfederacji zaczął choćby wysyłać całusy do publiki, a żenadometr wybił poza skalę. A Grzegorz Braun?

Grzegorz Braun po prostu przeszedł. Przeszedł ze swoją teczką, uniósł delikatnie rękę i przeszedł dalej. Bardziej niż pozdrowienie przypominało to pożegnanie, cichą ewakuację z towarzystwa ludzi, z którymi jest mu zupełnie nie po drodze, z zabraniem dobytku dźwiganego w drugiej ręce.

A cóż znajduje się w tej wypchanej do granic możliwości teczce? Wtajemniczeni wiedzą, iż znajduje się w niej projekt ustawy, którego ogłoszenie nastąpi w najbliższy wtorek i którego to treść będzie próbą charakteru dla Sławka i Krzyśka. Ciężko sobie bowiem wyobrazić, iż ze względu na ciągłe kojarzenie Grzegorza Brauna z Konfederacją media nie będą próbowały uzyskać od nich komentarza wobec nadchodzącej inicjatywy, biorąc także pod uwagę jej znaną osobom wtajemniczonym kontrowersyjność. Zresztą, tak właśnie zostało to zaplanowane, by ani Krzysiek, ani Sławek nie mogli kluczyć, by zostali zmuszeni do jednoznaczności i by media ich o to odpytywały, żądając odpowiedzi popieram/nie popieram.

Krzysiek i Sławek koniecznie chcieli, by ostatnie słowo należało do nich, więc Pan Poseł Braun pozwoli im mówić. Wówczas okaże się, kto jest kim i czy warto było przypisywać sobie cudze zasługi.

Idź do oryginalnego materiału