Polska kampania prezydencka 2025 roku wzniosła się – dosłownie – na nowy poziom. Podczas wiecu Rafała Trzaskowskiego w Tarnowie, na dachu jednej z kamienic rynku pojawił się mężczyzna przebrany za Zorro. Nie był to element scenografii. Nie rozdawał ulotek. Nie miał mikrofonu ani własnego kanału na TikToku (chyba). Miał za to transparent z hasłem „#Byle nie Trzaskowski” i całą uwagę zebranej publiczności oraz internetu.
W dobie wyborczego przesytu i przemówień tak wzniosłych, iż można by nimi wyłożyć korytarz Senatu, Zorro z Tarnowa zrobił coś, co zdarza się rzadko: w ciągu kilkunastu sekund ukradł całą kampanijną narrację. I nie musiał wypowiedzieć ani jednego słowa.
Happening czy poważny manifest?
Wiadomo: facet w masce, na dachu, z hasłem na prześcieradle. Brzmi jak coś, co zaczyna się od mema, a kończy we „Wiadomościach”. Ale wbrew pozorom ten dziwny, komiczno-tragiczny gest idealnie wpisuje się w logikę dzisiejszej polityki. Bo przecież symbole mówią dziś więcej niż programy. Hasztag to nowy manifest. A Zorro? To w zasadzie idealny kandydat niezadowolonych – bez twarzy, bez partii, bez podatkowej propozycji. Ale za to z peleryną.
I o ile baner nie wskazywał, kto mógłby być lepszy od Trzaskowskiego, to jasno mówił jedno: „ten nie”. Czyli klasyczna strategia wielu kampanii – nie oferować alternatywy, tylko zamaszyście wskazać winnego.
Zorro w polityce. Tylko nie mówcie Batmanowi
Postać Zorro to wybór nieprzypadkowy. Literacki mściciel walczący z niesprawiedliwością, skorumpowaną władzą i nudą – brzmi jak ktoś, kto z łatwością zmieściłby się w dzisiejszym spocie wyborczym. Gdyby nie fakt, iż działał poza systemem i nie znosił formalności. Czyli, jak na dzisiejsze warunki, byłby doskonałym kandydatem… dopóki ktoś nie poprosiłby go o oświadczenie majątkowe.
Niektórzy komentatorzy zaczęli się choćby zastanawiać: czy Zorro był antysystemowy? Czy może po prostu miał dość? A może to forma desperackiego performansu: „nie mam wpływu, ale mam prześcieradło i odwagę na wysokościach”? Cokolwiek to było, zrobiło większe wrażenie niż większość wiecowych obietnic o „zielonej transformacji” i „nowym otwarciu”.
Internet wie swoje
Oczywiście, media społecznościowe nie zawiodły. Zdjęcia, relacje na żywo, memy z podpisami krążyły po Tik-Toku, platformie X i Facebooku z szybkością, z jaką przeciętny polityk zmienia zdanie.
Publiczność wiecowa zareagowała mieszanką śmiechu i entuzjazmu. Jedni klaskali, inni kręcili głową, ale wszyscy się gapili. Bo nie codziennie ktoś w czarnej masce pojawia się na wiecu i to nie z bombą retoryczną, tylko obecnością fizyczną w miejscu, gdzie zwykle siedzą gołębie.
Czy coś to zmieni?
Jeden Zorro raczej nie zmieni wyniku wyborów. Nie obali sondaży. Ale ożywił klimat. Bo czasem protest nie musi być wielki, tylko musi być śmiały, wyrazisty i wystarczająco nieoczywisty, by poruszyć ludzi bardziej niż czterdzieste „dziękuję Tarnowie, jesteście cudowni”.
Bo polityka, szczególnie w ostatnich tygodniach przed wyborami, bywa przewidywalna do bólu. Powielane hasła, identyczne dekoracje, rutynowe uśmiechy. A tu nagle ktoś wyskakuje z tłumu – nie po to, by kogoś atakować, ale by wytrącić ten perfekcyjnie wyreżyserowany spektakl z równowagi. Dodać odrobinę nieprzewidywalności, może choćby iskry, która sprawi, iż ludzie podniosą głowę znad telefonu i powiedzą: „Okej, to było ciekawe”.
Bo być może nie chodziło o konkretne postulaty. Może to był po prostu gest – zaskakujący, symboliczny, trochę teatralny, ale przez to właśnie zauważalny. I może właśnie takie gesty są dziś potrzebne: te, które nie mieszczą się w ramkach kampanijnych grafik, ale zostają w pamięci.