Takich cudów w kohabitacji jeszcze nie było

1 dzień temu

Kohabitacja w potocznym znaczeniu to wspólne mieszkanie, czasami mylone z konkubinatem, ale jest to na tyle rzadkie słowo, iż niewielu się myli. W polityce, szczególnie w polskiej polityce, słowo to stało się wyjątkowo popularne, chyba choćby bardziej od „narracji”. Polityczne znaczenie kohabitacji jest w zasadzie zbliżone do powszechnego, chociaż charakteryzuje się znacznie mniejszym stopniem zażyłości, a o żarliwych uczuciach to już w ogóle nie ma mowy. Nawet w latach 2015 i 2023, gdy prezydent i rząd wywodził się z jednej partii, trudno było mówić o wzajemnym poszanowaniu, no może z wyjątkiem pierwszego półrocza.

Szczyty nieporozumień i wzajemnej wrogości przypadły na lata 2007-2010, kiedy to premierem był Donald Tusk, a prezydentem śp. Lech Kaczyński. Pomiędzy tymi politykami dochodziło non stop do antykohabitacji i głównie działo się to za sprawą premiera Tuska, który do dziś i nie tylko z tym prezydentem celowo wchodził w spięcie i prowokował konflikty. Niektórzy twierdzą, iż ta cyniczna gra była jedną z głównych przyczyn tragedii smoleńskiej i mogą mieć przynajmniej odrobinę racji, bo przecież wcześniej Donald Tusk zabierał śp. Lechowi Kaczyńskiemu samolot i próbował wyrywać krzesło na szczycie w Brukseli. Nieustannie realizowane są też spory, w tym konstytucyjne, kto tak naprawdę ma reprezentować Polskę w poszczególnych politycznych obszarach i polityka zagraniczna zawsze zajmowała szczególną rolę w tej wiecznej przepychance.

Naturalnie spór toczył się wyłącznie o to, kto ma w tym zakresie większe kompetencje i kto powinien realnie reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej. Poprzedni prezydent Andrzej Duda do końca walczył z szefem MSZ Radosławem Sikorskim o nominacje ambasadorskie. Z kolei Karol Nawrocki zadebiutował mocnym akcentem i wraz europejskimi liderami z największych państw wziął udział w telekonferencji z Donaldem Trumpem. Był to dla Donalda Tuska potężny cios, na co zwróciły uwagę prawie wszystkie media, a wielu polityków twierdziło, iż prezydent przejmuje „działkę” rządową. Taki stan rzeczy jest permanentny, dlatego chyba nikt się nie spodziewał, iż nagle obie strony będą się wzajemnie przerzucały oskarżeniami w zupełnie przeciwnym kierunku. Od dwóch dni trwa wielka awantura, kto miał polecieć i dlaczego nie poleciał do USA na kolejną rozmowę z Donaldem Trumpem i „koalicją chętnych”.

Wierzyć się nie chce, ale kancelaria premiera i rzecznik rządu wraz z samym Donaldem Tuskiem, twardo stoją na stanowisku, iż to prezydent Karol Nawrocki powinien reprezentować Polskę. Mało tego w ocenie przedstawicieli rządu również Kancelaria Prezydenta RP powinna przygotować tę wizytę, czyli wejść w kompetencje Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Wczorajsze spotkanie w Waszyngtonie odbyło się w precyzyjnie tym formacie łączenia z Donaldem Trumpem ze środy. W związku z tym, o ile faktycznie jest tak, iż jest taka tradycja, iż większą odpowiedzialność za reprezentację polskiego interesu (…) w relacjach polsko-amerykańskich ponosi prezydent, no to odpowiedzialność ma też swoje konsekwencje – powiedział Adam Szłapka w “Gościu Wydarzeń”.

Takich cudów jeszcze Polska nie widziała i na tym nie koniec, bo ze strony prezydenckiej także nastąpiła gwałtowna zmiana „narracji” i z tego ośrodka politycznego płyną mniej więcej takie komunikaty, iż w proponowanej przez Donalda Trumpa formule spotkania powinien uczestniczyć premier, po wcześniejszym zaplanowaniu wizyty przez ministra Sikorskiego. Kohabitacja nabrała zupełnie nowego wymiaru, ale nie miejmy złudzeń, wojny o samoloty i krzesła na pewno wrócą, z tej prostej przyczyny, iż obie strony w tej chwili po prostu usiłują sobie wzajemnie sprzedać dyplomatyczną porażkę, do przejmowania sukcesów, jak zwykle, chętnych nie zabraknie.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!

Idź do oryginalnego materiału