
Być może nie dostrzegliście Państwo przełomu dziejowego, ale spokojnie – Adam Szłapka już wam go objaśni. Nowy rzecznik rządu, a zarazem minister do spraw Unii Europejskiej (czyli człowiek od wszystkiego i niczego), przystąpił do pełnienia funkcji, która – jak się okazuje – była kluczowym brakującym ogniwem w sukcesie rządu Donalda Tuska.
Bo wiecie, problemem tego rządu wcale nie było to, co robił. Nie. Problemem było to, iż za mało o tym mówił. No cóż, jak mawiał pewien klasyk – jak nie idzie, to trzeba zmienić narrację. Zmieniamy, więc mamy nową twarz. Niepokojąco znajomą.
Adam Szłapka pasuje do tej roli jak ulał. To nie ironia, to konstatacja. Nie trzeba być geniuszem retoryki, by stwierdzić, iż władza szukała kogoś, kto będzie zrozumiały dla wszystkich – a zwłaszcza dla tych, którzy mają kłopot ze zrozumieniem czegokolwiek. Szłapka mówi powoli, nieskładnie, z przerwami i wątpliwościami. Czyli – ludzko. Nie onieśmiela, nie popisuje się, nie używa trudnych słów. A jeżeli już, to tylko przez przypadek.
Nie chcę być złośliwy, ale rząd wreszcie znalazł kogoś, kto komunikuje się tak nieudolnie, iż nikt nie zauważa, co mówi. Geniusz prostoty. Szłapka to człowiek, który potrafi w jednym zdaniu powiedzieć wszystko, ale też nic, a na dodatek pomylić się trzy razy. W trzy minuty potrafi wygłosić cztery sprzeczne tezy i piątą o konieczności „uwolnienia gospodarki”, jakby ta była jakimś zakładnikiem. I nikt mu nie przerywa. Bo po co.
Premier Tusk powiedział, iż Szłapka to „osoba, z którą będą kontaktowały się media”. I bardzo dobrze. Media będą mogły sobie porozmawiać, a my – obywatele – odetchniemy. W końcu przekaz dnia będzie tak klarowny, jak poranny bigos po weselu: coś tam się tli, ale nie wiadomo, z której strony podejść.
Ale może właśnie o to chodzi? Może nowa jakość komunikacji polega na tym, by mówić tyle, żeby nie powiedzieć nic? Minister Szłapka – pardon, rzecznik – z adekwatną sobie skromnością stwierdził, iż „czasem skromność w życiu publicznym może być wadą”. A ja naiwnie myślałem, iż to brak kompetencji bywa wadą. Ale widać się nie znam.
I tak oto rodzi się nowa narracja: rząd wszystko zrobił dobrze, tylko nie miał rzecznika, który by to przekazał. Więc teraz będzie miał. Za pół roku – znając ten kabaret – okaże się, iż jednak rzecznik nie dał rady. Zmieni się rzecznika, potem może media, potem naród. Bo problem przecież nie tkwi w treści, tylko w przekazie. To opinia publiczna się nie nadaje, a nie polityka rządu.
Szłapka w swojej telewizyjnej epopei mówił też coś o „masywnych i bezpośrednich transferach do obywateli”. Jakbyśmy byli stacją benzynową, a rząd właśnie zalał nas premią. 800+, babciowe, podwyżki – wszystko to już było, ale teraz będzie opowiedziane ładniej. Trochę jak z bajką o królewnie Śnieżce: każdy zna, ale można opowiedzieć na nowo. Tylko iż ta wersja Śnieżki ma trudności z dykcją i nie kończy zdań.
I nie chodzi tu choćby o samego Szłapkę. To po prostu symbol epoki. Epoki, w której nie liczy się treść, a forma. W której zamiast naprawiać szpital, wymienia się szyld. I to na taki, który mruga do przechodniów i puszcza im oko.
A może Tusk po prostu boi się mieć w otoczeniu ludzi mądrzejszych od siebie? Może dlatego otacza się figurami groteskowymi, które nigdy nie rzucą mu cienia? Bo przecież rzecznik nie może mówić składniej od szefa, prawda? Gdyby tak było, to jeszcze ktoś by pomyślał, iż to rzecznik rządzi.
I tak sobie będziemy dryfować przez te dwa i pół roku. Co kwartał nowa narracja, co pół roku nowy przekaz. Raz będzie o gospodarce, raz o mieszkaniach, raz o przyszłości. A cały czas – ani słowa o rzeczywistości. Bo rzeczywistość jest trudna do zakomunikowania. Zwłaszcza gdy nie ma się nic sensownego do powiedzenia.
Ale spójrzmy na to pozytywnie. W końcu wiemy, iż problemem rządu nie był brak reform, tylko brak Szłapki. Teraz, gdy go mamy, wszystko się zmieni. Prawda? No właśnie. Taki rzecznik, jak i jego pan.