Coś wraca. Czasem skrada się po cichu i już wiemy, iż dobro lub zło uderzy niespodziewanie, albo wpada z impetem i zawłaszcza przestrzeń tak, iż brak nam tchu; kiedy indziej jest gościem spodziewanym, zaproszonym, oczekiwanym, wytęsknionym. Wracają tak idee, słowa, ludzie, emocje, gesty, wracają prądy polityczne czy intelektualne, czy wreszcie elementy kultury czy mody. Wracają pytania niegdyś pozostawione bez odpowiedzi, te nierozwiązane cisze, co nie dają nocą spać, te wszystkie niewiadome, niedopowiedziane sytuacje, co do których miało się oczekiwania, lub wręcz przeciwnie, nie miało się żadnych i tylko z ciekawością zastanawialiśmy się, w jakąż to może pójść stronę. Wraca to, co pomiędzy Tobą a mną, co pomiędzy nami a historią, pomiędzy społeczeństwami czy państwami a wielkimi narracjami, w jakich tkwią zanurzone. Czasem przywraca je sam czas, kiedy indziej potrzeba chwili, czy wreszcie momentu, w którym ten czy ów – człowiek/wspólnota/organizm państwowy – albo dojrzał do własnej historii, albo wyszedł z jaskini tchórzostwa i wreszcie znalazł w sobie odwagę, by zmierzyć się z tym, co bywa straszne, ale bywa też i piękne.
Niektóre kwestie cierpią na upiorną powtarzalność, iż aż męczą i chętnie raz na zawsze zatrzasnęłoby się za nimi drzwi, inne ociągają się z powrotem, a samo ich wypatrywanie staje się osobną opowieścią. Trwamy w oczekiwaniu lub zdajemy się na przypadek. Czasem jednak zderzamy się z takim powrotem i koniecznością reakcji na to, co niesie nam czas. A niesie wiele. Jak złośliwe echo powracają polityczne przytyki, jakich pełne są kampanie wyborcze, czkawką odbijają się niespełnione wyborcze obietnice, a choćby tym, którym już bliżej do wyrwania się w prawdziwy świat, wielu zarzuca opieszałość. Nie każdy wszak powrót dokonuje się z prędkością światła, nie każde rozwiązanie odnajduje się w ramach chwilowego błysku oświecenia. Na niektóre trzeba poczekać. Czas nie jest najgorszym doradcą, choć i jego wyroki mają termin „przydatności do użycia”. W czekaniu wielkim powrotem okazuje się narzekanie, w którym – trzeba przyznać – w światowej lidze jesteśmy wysoko. To znów wraca spodziewane, ale w wersji zradykalizowanej, gotowej na wszystko, stawiającej racje abstrakcyjne naprzeciw tych na wskroś racjonalnych. I czasem – ku zaskoczeniu – te niegdyś abstrakcyjne, odłożone ad Kalendas Graecas, czy wreszcie traktowane jako „nie ruszaj, bo wybuchnie” – zmierzają ku racjonalności, prawem wiecznego powrotu dopominają się rozwiązania.
Filozofowie twierdzili, iż od swego zarania świat powtarzał się i będzie powtarzać się wciąż i wciąż, co nie musi oznaczać, iż aż do znudzenia. Tak więc wędrują… raz dusze, raz idee, kiedy indziej nasze błędy i nasze piękna; nasze drogi niewybrane i te, na których zbyt wiele razy postawiliśmy stopy, historycznie powtarzając te same scenariusze, albo upiornie drepcząc w kółko. Wracają i dopominają się swojej prawdy – jak postaci pominięte w historycznej narracji, jak krzywdy zamiecione pod dywan, jak prądy politycznie niebezpieczne, a na nowo dochodzące do głosu, jak wielkie dylematy, co z jednej strony mają troskę o swoich, zaś z drugiej odpowiedzialność za tych, co nadchodzą. Nietzsche wieścił wieczny powrót tego samego, choć – jak pokazuje już zupełnie niefilozoficzna codzienność – ów powrót może jednak dokonywać się w mniej czy bardziej zmienionej postaci. W tym, co przychodzi, rozpoznajemy zatem cienie dawnych myśli, efekty niegdysiejszych wyborów, historyczne błędy do – choć teoretycznego – naprawienia, sprawy i sprawki, co nie pozostają bez wpływu na każde dziś.
Wraca też ból, gdy kiedyś złamana kość przypomina o sobie (i o wypadku) przy każdej zmianie pogody. I jest w tym całkiem niezależna od wieku czy naszego chcenia. W podobny sposób wracają tęsknoty serca, ludzie, co czasem czają się za zakrętem, czy wreszcie i to, na co wydawało się, iż mamy wpływ. A nie mamy. Bo cokolwiek zamietliśmy pod dywan, nie może tam trwać zbyt długo. Raz, że… niezdrowo, dwa, iż wreszcie urośnie z tych zamiecionych historii garb, na którym ktoś się wywróci. Gdy mija kolejny rok… wracają pytania. Wskazówki zegara mkną nieubłaganie ku sylwestrowej północy, a my już od połowy grudnia przez miliony przypadków przeliczamy, wyliczamy, rozliczamy. I każdy zna jakąś postać wiecznego powrotu. Wróci do nas niezależnie od kalendarza, choć chwilowo, na progu nowego roku, jest bardziej widoczna. Wróci w codzienności politycznej, społecznej, gospodarczej, międzyludzkiej. I choć samego mechanizmu nie da się uniknąć, to możemy ułatwić sobie „bycie z nim”, szukać opcji i rozwiązań, spotkać się choćby w pół drogi, bo to już zawsze jakiś krok. Warto zacząć od tego, co najprostsze, choć ja wolę od tego, co największe. W wolności, która wiecznemu powrotowi mówi: Sprawdzam!