Tak, oczywiście. Tusk i sztuka rozbrajania patosu

16 godzin temu
Zdjęcie: Tusk


Scena w Sejmie trwała zaledwie kilkanaście sekund, ale wystarczyła, by pokazać całą różnicę między starym i nowym stylem polityki. Paweł Jabłoński, były wiceszef MSZ z czasów PiS, z mównicy grzmiał o „zdradzie polskiego rolnictwa”, o „realizowaniu niemieckich interesów”, o „premierze, który służy Berlinowi zamiast polskiej wsi”. I wtedy Donald Tusk, bez podnoszenia głosu, bez teatralnych gestów, rzucił z ław rządowych: „Tak, oczywiście”.

Tylko dwa słowa — i cała napuszona tyrada Jabłońskiego runęła jak domek z kart. Premier zagrał na nosie całemu stylowi uprawiania polityki, który PiS uczynił swoją religią: stylowi patetycznemu, głośnemu, podszytemu fałszywą troską o „naród” i „suwerenność”.

Dla polityków PiS ironia Tuska była jak sól na ranę. Przez lata przyzwyczajeni do powagi i oburzenia, nagle trafili na kogoś, kto nie daje się wciągnąć w teatr absurdu. Zamiast oburzenia — uśmiech. Zamiast długiej riposty — krótkie, precyzyjne zdanie, które mówi wszystko.

Paweł Jabłoński próbował jeszcze grzmieć, iż premier „działa w interesie niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego”, a nie polskich rolników. Ale to już brzmiało jak echo minionej epoki, w której każde zdanie musiało kończyć się „Niemcami”, „zdradą” i „Tuskem z Berlina”. Współczesny Sejm, a przynajmniej jego bardziej przytomna część, słuchała tego z politowaniem.

Właśnie dlatego reakcja Tuska była tak skuteczna. Nie dlatego, iż miała coś z kabaretu — choć miała — ale dlatego, iż w końcu ktoś rozbroił powagę PiS śmiechem. To, co przez lata działało jako retoryczna pałka, nagle straciło moc, bo premier nie tylko nie odpowiedział atakiem, ale wręcz zadrwił z jego tonu.

Trudno nie zauważyć, iż cała sytuacja miała wymiar symboliczny. W sporze o umowę handlową między Unią Europejską a krajami Mercosur PiS próbował odgrzać dobrze znaną opowieść: „Bruksela szkodzi Polsce, Niemcy rządzą, Tusk wykonuje rozkazy”. I znów — żadnych konkretów, tylko emocje. Tymczasem premier, mówiąc swoje „tak, oczywiście”, jakby chciał powiedzieć: „Panowie, przestańcie. To już nie działa.”

Niektórzy komentatorzy zarzucili mu „infantylizm”, ale w istocie był to celny gest politycznej dojrzałości. Bo Tusk wie, iż w Polsce, po ośmiu latach krzyku i oskarżeń, ludzie są zmęczeni patosem. Ironia, jeżeli jest inteligentna, potrafi być bardziej skuteczna niż tysiąc frazesów.

W tym sensie premier zagrał na nosie nie tylko Jabłońskiemu, ale całej sejmowej konwencji, w której każdy gest musi być dramatem, a każde zdanie – aktem oskarżenia. Pokazał, iż można prowadzić politykę z uśmiechem i poczuciem humoru, nie tracąc przy tym powagi państwa.

Opozycja nie potrafiła zareagować. Dla nich ironia to herezja — bo burzy święty porządek wiecznego oburzenia. Ale dla większości widzów to była scena pokrzepiająca: po latach wrzasku, wreszcie premier, który potrafi śmiać się z absurdu.

„Tak, oczywiście” — dwa słowa, które przeszły przez Sejm jak wiatr oczyszczający z propagandowego zadęcia. W świecie, w którym każdy udaje patriotę, Tusk po prostu zachował się jak człowiek rozsądny. Zagrał im na nosie, ale z klasą. A w polskiej polityce to dziś rzadkość.

Idź do oryginalnego materiału