Tak Nawrocki rządzi IPN-em. Na jaw wypływają kompromitujące fakty

2 tygodni temu
"Karol Nawrocki zadbał, aby na czas kampanii wyborczej IPN był szczelny jak bunkier. Ale ludzie zaczynają mówić, NIK zleca kontrole, prokuratura wszczyna śledztwa, a sądy nie zostawiają na decyzjach prezesa suchej nitki" – pisze "Newsweek" o kandydacie PiS na prezydenta.


To, co wypływa, nie jest dla kandydata PiS laurką. Zacznijmy od nowej siedziby Centralnego Przystanku Historia. Jak wykazał raport Najwyższej Izby Kontroli w sprawie wyposażenia tej nowoczesnej w założeniu placówki, nie zgadza się wiele rzeczy. IPN zapłacił grube miliony za sprzęt elektroniczny, który do CPH nie dotarł. Ale w dokumentach widnieje, iż jest i działa.

"Kiedy w marcu 2024 r. NIK kontrolowała wykonanie budżetu instytutu kierowanego przez Nawrockiego, w CPH wciąż trwały prace montażowe i budowlane, choć w dokumentach IPN stoi jak byk, iż Przystanek był gotowy od grudnia 2023 r." – czytamy w Newsweeku.

Zarzutów jest więcej. "Działanie na szkodę interesu publicznego, przez co spowodował niegospodarne wydatkowanie środków publicznych w łącznej kwocie co najmniej 15 364 369,68 zł" – piszą kontrolerzy NIK, a sprawą zajmuje się prokuratura.

Karol Nawrocki zrobił przechowalnię dla ludzi PiS


Tygodnik przypomina, iż Nawrocki uczynił dyrektorką Centralnego Przystanku Historia Agnieszkę Kamińską, byłą prezes Polskiego Radia. Posady dał też Marcinowi Zarzeckiemu (prezesowi Polskiej Fundacji Narodowej za rządów PiS) oraz byłemu wojewodzie pomorskiemu Dariuszowi Drelichowi.

Do Instytutu wprowadził też starych znajomych z Muzeum II Wojny Światowej. Zastępcą Nawrockiego jest dr Karol Polejowski. "Zdaniem nieprzychylnych już nieukłonienie mu się na korytarzu może skończyć się nieprzyjemnościami" – pisze Newsweek.

Inny z jego faworytów "funkcjonariuszom SOP kazał otwierać sobie drzwi, rozpętał też awanturę o zupę w bufecie kancelarii premiera (miała być za słona)".

Nawrocki źle znosi krytykę


Jak pisze Newsweek, prezesowi IPN udawało się doprowadzać swoich pracowników do płaczu. Trzy pracownice miał kazać zwolnić dyscyplinarnie, bo "podczas spotkania z prezesem Nawrockim miały wykazać się postawą nielicującą z postawą pracownika IPN: buczeć, przerywać prezesowi, pozwalać sobie na aroganckie komentarze".

Prawdziwym powodem miała być dyskusja, na jaką pozwoliły sobie z prezesem. W sądzie inni pracownicy twierdzili, iż żadnego buczenia nie było. "Przed świętami zostały z dziećmi bez pracy i środków do życia" – czytamy w tygodniku.

Podobnie, pisze "Newsweek", Nawrocki postępował z innymi ludźmi. Wyrzucał tych, którzy mu się nie podobali, na ich miejsce powoływał historyków miernych, ale wiernych. Badania naukowe zeszły na drugi plan, najważniejsza stała się partyjna propaganda. Pracę tracili historycy, którzy nie zajmowali się tematami bliskimi prezesowi i narracji PiS. Mniejszości, Żydzi, opozycja PRL niezwiązana z obecnym PiS to miały być tematy zakazane.

Kiedy Nawrocki został prezesem, hurtowo zabronił wszystkim pracownikom podejmowania "innych zajęć zawodowych". A wielu z nich wykładało na uczelniach, pracowało w innych jednostkach badawczych. Niewygodnych zrzucał z posad, wysyłał do pracy w archiwach. Z tekstu Newsweeka wynika, iż w IPN-ie zapanowała atmosfera strachu, wielu pracowników procesowało się z Instytutem, wielu rządy Nawrockiego przypłaciło zdrowiem.

Idź do oryginalnego materiału