Tak Jarosław Kaczyński wspominał brata. „Leszek potwornie się na mnie obraził”

news.5v.pl 1 tydzień temu
  • Jarosław Kaczyński nigdy nie chciał rządzić, nie miał takiej potrzeby. Nie kusił go żaden z wymiarów władzy. Stworzył kilka projektów głębokiej zmiany realiów, ale nie on był ich adresatem, ale jego brat
  • Lech Kaczyński kiedyś powiedział: „Znam jednego zadziwiająco mało ambitnego polityka – Jarka, mojego brata”. Lech miał o to pretensje, coraz większe, z czasem zaczął je wypowiadać publicznie. Mówił, iż brat nie chce władzy, iż to nienormalne
  • Rodzinny podział pracy trwał do 2010 r., dokąd prezydentem był Lech, brat od rządzenia. Wraz z jego śmiercią system się załamał. Jarosław przez cały czas szefował partii, ale nie pragnął już władzy, bo nie było jej adresata
  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Prezentujemy fragment książki Roberta Krasowskiego pt. „Klucz do Kaczyńskiego”, która ukazała się 24 kwietnia 2024 r. nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne:

Druga grupa pytań dotyczy sytuacji, w których Kaczyński zdobywał władzę. Co robił wtedy? Co robił z władzą człowiek, który przez trzydzieści lat głosił, iż Polska jest na skraju upadku i tylko błyskawiczna interwencja może ją uratować? Co robił, gdy dostawał szanse niesienia ratunku?

Wreszcie sprawa najważniejsza, pytanie o rolę Kaczyńskiego w historii. Bez wątpienia stał się centralną postacią III RP. Przez dwie dekady polityka kręciła się wokół jego osoby. Czy były to lata politycznie udane? Czy Polacy coś mu zawdzięczają, czy też rozpalił ich emocje, nie dając nic w zamian?

mat. prasowe

Robert Krasowski, „Klucz do Kaczyńskiego”

Książka próbująca odpowiedzieć na te pytania nie może być klasyczną biografią. Kiedy zaczniemy opowiadać losy Kaczyńskiego rok po roku, utkniemy w szczegółach. Kto chce te szczegóły poznać, znajdzie wiele książek. Poniższa skierowana jest do czytelnika, który dużo o Kaczyńskim wie i którego ciekawią ostateczne wnioski: co o nim myśleć, jak go rozumieć, jakimi słowami podsumować jego dobiegającą końca karierę.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Cztery cechy prezesa PiS

Zacznijmy od czterech cech, które zasadniczo różnią Kaczyńskiego od innych polityków. Ujawniały się na różnych etapach kariery, ale warto je wskazać od razu. Rzucają dużo światła na jego osobę i osadzają jej opis na twardym gruncie realiów, co w przypadku tej niejednoznacznej postaci nie zdarza się często. Podkreślmy wagę tych czterech rozpoznań: to nie są poszlaki, to nie są hipotezy, ale obserwacje potwierdzone całym jego życiem. Cztery najważniejsze polityczne fakty, jakie znamy na pewno.

Sprawa pierwsza: Jarosław Kaczyński nigdy nie chciał rządzić, nie miał takiej potrzeby. Nie kusił go żaden z wymiarów władzy – ani nie chciał się napawać jej posiadaniem, ani nie miał ambicji zmiany rzeczywistości własnymi rękami. Stworzył kilka projektów głębokiej zmiany realiów, ale nie on był ich adresatem, ale jego brat. W rodzinnym podziale pracy Lech był przeznaczony na władcę, on miał zmieniać Polskę, Jarosław miał być szefem jego politycznego zaplecza oraz głównym doradcą. Cieszący się powszechnym szacunkiem Lech był twarzą oraz kapitałem projektu „bracia Kaczyńscy”, natomiast Jarosław organizował zaplecze oraz kreślił strategie. Innymi słowy Jarosław kierował partią, której celem było wprowadzenie Lecha na najważniejsze stanowiska w państwie.

Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl

Lech i Jarosław Kaczyńscy, 2006 r.

Bliźniactwo zbudowało niespotykane profile polityczne. Stabilne istnienie czegoś, co w polityce nie istnieje – pełnej lojalności i niezmąconej współpracy – pozwoliło braciom podzielić się pracą. Jeden robił rzeczy od A do P, drugi od R do Z. Jarosław budował partię, szlifując swoje talenty organizacyjne, taktyczne, manipulacyjne. Z kolei Lech życia partyjnego nie znosił, nie lubił żadnej partii, w szczególności nie lubił PC oraz PiS-u. Nie obchodziły go również taktyka polityczna, kulisy walki wyborczej, sejmowe intrygi i awantury. Jarosław brał na siebie polityczny brud, Lech godne sprawowanie urzędów.

Kaczyński wspominał rozmowę z bratem. „Doszło między nami do największej kłótni w życiu”

Stabilny podział pracy sprawił, iż bracia krzepli w niecodziennych warunkach, rozwijali w sobie jedne zdolności, innych rozwijać nie próbowali. Jarosław pokochał codzienną szarpaninę, partyjną młóckę, natomiast wobec wielkich stanowisk czuł opór, a choćby wstręt. Stanowczo nie chciał rządzić, Lech kiedyś powiedział: „Znam jednego zadziwiająco mało ambitnego polityka – Jarka, mojego brata”. Lech miał o to pretensje, coraz większe, z czasem zaczął je wypowiadać publicznie. Mówił, iż brat nie chce władzy, iż to nienormalne, iż w polityce nie można siedzieć wyłącznie za kulisami.

Wojciech Olkuśnik / Agencja Wyborcza.pl

Jarosław i Lech Kaczyńscy, 2005 r.

W odpowiedzi Jarosław mnożył przeszkody: nie zna języków, nie chce jeździć na międzynarodowe szczyty, ma kiepską kondycję fizyczną. Po latach również Jarosław ujawnił tamte spory z bratem: „Po wygranych wyborach parlamentarnych w 2005 r. wręcz żądał ode mnie, w bardzo ostrych słowach, abym został premierem… Wtedy doszło między nami do największej kłótni w całym naszym życiu. I najdłuższego milczenia. Leszek się na mnie potwornie obraził… Później Leszek cały czas na mnie naciskał, żebym stanął na czele rządu”. Wygrał, ale tylko dlatego, iż wymagała tego partyjna logika. Jarosław wystraszył się, iż popularny premier Kazimierz Marcinkiewicz zawalczy o przywództwo nad partią. Zdymisjonował go i sam został premierem, nie dla władzy nad państwem, ale dla władzy nad partią.

Kilkanaście miesięcy na czele rządu było ciekawym testem. Bieżące rządzenie Jarosława zaciekawiło, jednak nie odmieniło, partia przez cały czas była dla niego najważniejsza. Za trzy lata Lech miał walczyć o reelekcję, więc Jarosław skupił się na wzmacnianiu PiS-u. Tuż po wyborach w 2005 r. skarżył się, iż PiS osiągnął sufit, jest partią wielkomiejską, bez szans ekspansji na wieś i małe miasta. Koalicja z populistami z Samoobrony i LPR-u, co z czasem dostrzegł, stała się okazją do zamiany wielkomiejskiej wydmuszki w stabilną partię ludową. Rządzenie państwem, w perspektywie Jarosława, było epizodem w budowie wielkiego PiS-u.

Wojciech Olkuśnik / Agencja Wyborcza.pl

Kazimierz Marcinkiewicz i Jarosław Kaczyński, 2006 r.

Załamanie systemu

Przez piętnaście lat Kaczyński opowiadał o tym, jaka rewolucja czeka Polskę, gdy jego obóz zdobędzie władzę. Ale od robienia rewolucji miał być Lech, Jarosław jedynie kumulował siły. Budowanie silnej partii, zdolnej do rewolucji, było dla niego celem ważniejszym niż sama rewolucja. Podobnie jak Lech dużo mówił o państwie, ale w przeciwieństwie do Lecha potrafił działać wyłącznie dla dobra partii. choćby kiedy był premierem, partię miał za kompas: budował jej docelowy profil, przesuwał na prawo jej elektorat, wyrzucał centrowe postaci, w ich miejsce zasysał środowiska twarde, gniewne, bardziej lojalne. Z fotelem premiera rozstał się łatwo, po wyborczej porażce z wyraźną euforią wrócił na Nowogrodzką, co potwierdzają wszyscy jego współpracownicy. Jego świat wrócił do normy, brat rządził w Pałacu, on bił się o to, aby ten stan przedłużyć.

Rodzinny podział pracy trwał do 2010 r., dokąd prezydentem był Lech, brat od rządzenia. Wraz z jego śmiercią system się załamał. Jarosław przez cały czas szefował partii, ale nie pragnął już władzy, bo nie było jej adresata. Do kolejnych wyborów szedł nie po to, aby wygrać państwo, ale aby nie przegrać partii. Raz stanął osobiście, bo musiał, potem jako kandydatów PiS-u wystawiał postaci słabe, które nie miały szansy na zwycięstwo, albo – w razie zwycięstwa – nie miały szansy na sprawne rządzenie.

Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl

Jarosław Kaczyński w 2010 r.

„Oddał władzę ludziom, których uważał za lojalnych, ale głupich”

Władza przyszła nagle, zupełnym przypadkiem; Tusk porzucił Platformę, obóz liberalny stracił przywództwo, chwilę potem się rozpadł, więc w 2015 r. całe państwo powtórnie wpadło w ręce PiS-u. Jarosław raz jeszcze zlekceważył władzę, nie wziął fotela premiera, dwa razy pojawił się w rządzie jako wicepremier, ale bez ambicji państwowych, wyłącznie w celach taktycznych. Na osiem lat władzę oddał w ręce ludzi, których nie cenił, uważał za lojalnych, ale głupich. A nielicznych zdolnych celowo osłabiał, aby nie urośli za bardzo. Mnożył w rządzie frakcje, popychał przeciw sobie, pilnował równowagi. Nazywano go „naczelnikiem państwa”, co było zasadniczą pomyłką. Był wyłącznie „naczelnikiem partii”, miał horyzont partyjnego lidera, dbał tylko o to, aby mu nie wyrósł konkurent. Aby ambitny premier, minister czy prezydent nie odebrał mu partii.

Diagnoza Lecha: „brata nie interesuje władza, jego interesuje partia”, przez cały czas była prawdziwa. Jedną z konsekwencji było to, iż przez cały czas nie interesowało go państwo. Nie żył teraźniejszością panowania, teraźniejszość była dla niego nieważna. Żył w innym czasie, w innym wymiarze, wiecznie skupiał się na tym, co będzie po zakończeniu kadencji, po przejściu do opozycji. Dlatego karmił partię, aby się najadła za wszystkie czasy, aby zapamiętała sytość okresu zwycięstwa. Sam natomiast zachowywał się jak emigrant, który wiecznie nie dojada, bo wszystko odkłada na powrót. Potrzebom państwa nie poświęcał uwagi, bo u władzy był przejazdem. Władza nie była celem w jego politycznej karierze, ale epizodem, zbieraniem opału na srogą zimę, zaś przetrwanie zimy celem prawdziwym. Stał się najważniejszą figurą w historii III RP, ale jego horyzont ciągle wyznaczało dozgonne panowanie nad PiS-em.

Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.pl

Mateusz Morawiecki, Mariusz Błaszczak i Jarosław Kaczyński, 2023 r.

Kaczyński poglądy miał po pracy. W pracy — wyłącznie partyjne zmartwienia

Postawa była niezwykła, nic dziwnego, iż współcześni się pogubili. Sympatycy PiS-u potrafili dostrzec, iż państwem rządzą kukiełki, ale przez cały czas wierzyli w ambitnego lalkarza, zgadując jego plany na podstawie publicznie głoszonych poglądów. Ale stawiali problem na głowie, polityczna maszyneria kręciła się dokładnie w odwrotną stronę, Kaczyński owszem poglądy miał, ale po pracy, gdy odpoczywał nad książką, natomiast rano, idąc do pracy, miał wyłącznie partyjne zmartwienia. Co było widać gołym okiem – mit wielkich zmian, jakich chciał dokonać, stał w sprzeczności z systemem władzy, jaki zbudował. Wielkich planów nie osiąga się małymi ludźmi. Taką ekipą nie buduje się Wielkiej Polski, a jedynie Wielki PiS.

Pogubili się też przeciwnicy. Patrząc na brutalną koncentrację władzy, wyciągnęli wniosek, iż Jarosław chce dyktatury, władzy na zawsze. Gdyby przełamał się, gdyby został premierem, podejrzenie byłoby zasadne, chce wiecznej władzy dla siebie. Gdyby żył Lech, można by było założyć, iż chce wiecznej władzy dla Lecha. Ale żaden z warunków nie był spełniony. Po co miał zatem obalać demokrację? Aby przedłużyć władzę prezydentowi, którym gardził, którego nie odwiedzał w Pałacu Prezydenckim, bo uważał, iż nie zasługuje na Pałac? A może po to, aby zapewnić władzę któremuś z premierów? Przecież nimi też gardził, świadomie ich zrobił kukiełkami. Pomysł, iż na skraju emerytury zrobi zamach stanu, aby jego owoce oddać kukiełkom, był ostatnim, jaki mógł mu przyjść do głowy.

Jarosław to dziwny polityk, nie chciał ani władzy posiadać, ani z władzy korzystać. Domyślnym ustawieniem jego aktywności była praca na brata, a gdy brata zabrakło, spełniał się w roli psa ogrodnika. Odganiał innych od czegoś, czego sam nie lubił.

Idź do oryginalnego materiału