W normalnym kraju po czymś takim polityk znika z życia publicznego. W Polsce – wciąż daje wywiady, przeprasza wulgarnie i przypomina, iż „jest charakternym gościem”. Łukasz Mejza, poseł Prawa i Sprawiedliwości, znów udowodnił, iż niczego nie musi się obawiać. Bo w systemie stworzonym przez Jarosława Kaczyńskiego polityczna bezkarność nie jest wstydem – jest przywilejem.
W poniedziałkowe przedpołudnie Mejza pędził swoim BMW ponad 200 km/h na trasie S3 w okolicach Polkowic. Policjanci zatrzymali go, a on – jak podają media – odmówił przyjęcia mandatu w wysokości 2,5 tys. zł, zasłaniając się poselskim immunitetem. Sprawa trafi teraz do Sejmu, gdzie trzeba będzie formalnie uchylić jego ochronę. Ale sam zainteresowany już zdążył wytłumaczyć, iż to wszystko… nic takiego.
„Źle się zachowałem i nie mam zamiaru pie***yć głupot, bo nic tego nie tłumaczy. Przepraszam” – powiedział w rozmowie z Radiem Zet. Trudno nie odnieść wrażenia, iż ten cytat – niby skrucha, a jednak butna – stanie się jego politycznym epitafium. Choć, znając polską scenę, raczej chwilowym przypisem. Bo Mejza przeprasza już nie po raz pierwszy.
Trudno zliczyć, ile razy nazwisko Mejzy wracało w kontekście skandalu. Był już biznesmenem od cudownych terapii dla chorych dzieci, ministrem od sportu, politykiem, którego „nawet PiS się wstydził, ale nie wyrzucił”. Teraz – nieodpowiedzialnym kierowcą, który pędzi dwieście na godzinę i tłumaczy się po męsku, iż „spieszył się na lotnisko”.
W normalnej demokracji taki incydent kończy karierę. W Polsce jest tylko kolejnym odcinkiem serialu pod tytułem „Niezatapialni”. Mejza jest symbolem zjawiska, które PiS uczyniło normą: można wszystko, byle być lojalnym wobec prezesa. Jarosław Kaczyński przez osiem lat władzy nauczył swoich ludzi, iż odpowiedzialność to słowo z innego słownika – nie z ich polityki.
Minister spraw wewnętrznych Marcin Kierwiński zareagował ostro: „Niejaki Mejza pędził 200 km/h. Odmówił przyjęcia mandatu. Bo przecież jest posłem… posłem PiS. Nie odpuścimy”. I dodał: „Mejza odpowie za ten barbarzyński rajd”. Ale czy naprawdę odpowie? Historia ostatnich lat pokazuje, iż posłowie PiS mogą naruszać prawo, kłamać, wykorzystywać immunitet – i wciąż wracać jak bumerang.
Zachowanie Mejzy to nie tylko kwestia charakteru – to produkt systemu, w którym polityczna lojalność jest więcej warta niż przyzwoitość. Gdyby partia Kaczyńskiego kiedykolwiek rozliczała swoich ludzi, Mejza byłby dziś na marginesie życia publicznego, a nie wciąż na sejmowych korytarzach. Ale PiS od lat stosuje tę samą logikę: dopóki ktoś może się przydać – nie ma znaczenia, co zrobił.
Jarosław Kaczyński wielokrotnie mówił, iż jego partia jest „formacją moralną”. To zdanie brzmi dziś jak ponury żart. Mejza jest moralnym produktem tej formacji: politykiem, który wie, iż nic mu nie grozi, bo w najgorszym razie „zrzeknie się immunitetu”, jak sam zapowiedział, „bo jest charakternym gościem”. To język cwaniaka, nie posła Rzeczypospolitej.
I tu tkwi istota problemu: w Polsce nie wystarczy, iż prawo istnieje – musi być jeszcze stosowane wobec wszystkich tak samo. Kiedy Mejza mówi, iż „ureguluje mandat, jeżeli będzie taka możliwość prawna”, to brzmi jak kpina z obywateli, którzy takich możliwości nie mają. Dla zwykłego kierowcy 200 km/h na ekspresówce to utrata prawa jazdy. Dla posła PiS – kolejny dzień w pracy.
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia zapowiedział szybkie procedowanie wniosku o uchylenie immunitetu. „To dziwne, iż pan poseł nie skorzystał z prawa do przyjęcia mandatu” – zauważył z chłodną ironią. Ale choćby jeżeli Sejm uchyli immunitet, polityczna odpowiedzialność już dawno została rozmyta. Bo Mejza wciąż jest częścią tej samej klasy politycznej, którą przez lata hodował Kaczyński – ludzi przekonanych, iż mandat to nie obowiązek, ale tarcza.
To nie przypadek, iż Mejza przez cały czas istnieje w przestrzeni publicznej. On jest efektem przyzwolenia, cynizmu i kalkulacji. Tak długo, jak w Polsce będą politycy gotowi usprawiedliwiać własne grzechy lojalnością wobec partii, tacy jak Mejza nie znikną.
I może właśnie dlatego jego przeprosiny – te z wulgarnym „nie mam zamiaru pie***yć głupot” – brzmią jak prawda o całym obozie, z którego się wywodzi. Bo w tym jednym Mejza ma rację: nic tego nie tłumaczy.