Szok w sądzie, krzyk w sieci. Kaczyński znów walczy z „układem”

19 godzin temu
Zdjęcie: Kaczyński


Jarosław Kaczyński przez dwie dekady politycznej dominacji przyzwyczaił opinię publiczną do własnej narracji o państwie, winnych, układach i zagrożeniach. Teraz, kiedy stoi po stronie oskarżonego w sprawie prywatnego aktu oskarżenia Krzysztofa Brejzy, dawny język powraca jak echo — tyle iż kontekst jest inny. Opozycja rządzi, PiS znajduje się na ławie krytyki, a prezes musi tłumaczyć się ze słów, które nie padły na sejmowej mównicy, ale w czasie prac komisji śledczej ds. Pegasusa.

„Znaczący polityk formacji opozycyjnej dopuszcza się bardzo poważnych, a przy tym odrażających przestępstw” — mówił o Brejzie. Zdanie, które w szczycie walki politycznej brzmiało jak kolejny element strategii, dziś ma wymiar prawny i symboliczny. Bo teraz to nie Kaczyński oskarża. To Kaczyński odpowiada.

Stawienie się prezesa PiS na rozprawie nie było obowiązkowe. Mimo to Kaczyński pojawił się osobiście — a później postanowił opowiedzieć o tym publicznie. „Oczom nie mogłem uwierzyć…” — zaczyna dramatycznie we wpisie. A dalej buduje konstrukcję znaną polskim wyborcom aż do znudzenia: układ, powiązania, spisek. „W sędziowskiej todze zasiadał Tomasz Trębicki, syn działaczki PO… Co więcej, to sędzia awansowany przez p. Żurka” — wyliczał na X.

Niezależny sąd — dla części opinii publicznej. „Polityczny teatr” — dla byłego premiera.

Ta retoryka działała, gdy PiS kontrolował państwo. Dziś brzmi jak rozpaczliwa próba odzyskania kontroli nad narracją. Władza jest gdzie indziej, a orzeczenia zapadają już bez politycznej asekuracji Nowogrodzkiej.

Kaczyński nie ukrywał satysfakcji, gdy władza uchylała immunitety przeciwnikom. Teraz to Sejm uchylił immunitet jemu — 236 głosów za. W tamtym świecie było to dowodem „oczyszczania życia publicznego”. W tym — atakiem na „prawdziwą Polskę”.

Na razie jednak zamiast wielkich planów naprawy państwa mamy serię internetowych wpisów sugerujących spisek sądowy. „Macie jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, dlaczego tak bardzo chcieli przejąć wymiar sprawiedliwości?” — pyta retorycznie.

To pytanie, które można odczytać jako wyznanie: kiedy system przestał działać po myśli PiS, stał się podejrzany. Taka logika niebezpiecznie blisko przypomina polityczne myślenie o państwie jako instrumencie, a nie regule.

Trzeba pamiętać, o jaką sprawę chodzi. Brejza był podsłuchiwany Pegasusem. Jego życie zawodowe i prywatne stało się polem politycznego rażenia. Dziś to on występuje w roli oskarżyciela, a lider PiS musi tłumaczyć słowa sugerujące „odrażające przestępstwa”.

To odwrócenie ról jest dla PiS bolesne. Nie tylko dlatego, iż prezes musi mierzyć się z sądem. Również dlatego, iż narracja ofiary, która przez lata była zarezerwowana dla PiS, teraz przylega do Brejzy — i to on ma w ręku argumenty.

Retoryka Kaczyńskiego ma w sobie nerwowość. Nie ma już mroku partyjnej sali, w której lider tonem mędrca tłumaczy rzeczywistość wiernym słuchaczom. Jest wpis na portalu X — szybki, emocjonalny, nieco desperacki. Nie przypomina mistrza strategii. Bardziej polityka zaskoczonego tym, iż świat się zmienił.

Prezes wciąż widzi układ. Ale dziś on sam wygląda jak jego więzień — zakładnik języka, który budował przez lata. Gdy władza wymyka się z rąk, opowieść o spisku przestaje być narzędziem mobilizacji, a staje się usprawiedliwieniem bezsilności.

Proces będzie trwał. Zapadną wyroki, być może apelacje. Ale prawdziwą stawką jest co innego: rozdźwięk między przeszłą omnipotencją a dzisiejszą odpowiedzialnością.

Kaczyński jeszcze próbuje mówić językiem, którym wygrywał wybory. Ale w nowej rzeczywistości brzmi on nie jak deklaracja siły, ale jak gest niepogodzenia z utratą wpływów. A w polityce to znak czasu. I koniec pewnej epoki.

Idź do oryginalnego materiału