Zazwyczaj z trudem przychodzi mi pisanie dzień po dniu. Tym razem kwestia systemu oświaty w Polsce sprowokowała mnie do tego. Na ten system przez wiele lat patrzyłem z zewnątrz, jako radny i prezydent miasta. Z tej perspektywy zajmowały mnie głównie problemy finansowania oświaty i tu od zawsze dominowały finansowe i organizacyjne nonsensy. Przed kilkunastu laty przedstawiłem trójstopniowy system marnowania pieniędzy przy finansowaniu oświaty. Nic się w tej mierze się nie poprawiło.
Nie da się w krótkim tekście przedstawić wszystkich najważniejszych problemów systemu oświaty w Polsce. Zatem wybiorę dwa z nich, które uważam za fundamentalne. Czy i od kiedy można mówić o zapaści polskiego systemu oświaty? Problem złożony, ale na pewno wyraźnie tę zapaść było widać w okresie ogłoszenia pandemii koronawirusa.
W Polsce trzy najważniejsze systemy, które decydują o cywilizacyjnym rozwoju społeczeństwa, już są lub się zbliżają do kryzysu, którego poziom wskazuje na cywilizacyjny regres. Poziom cywilizacyjnego regresu osiągnął już system opieki medycznej. Trudności w dostępie do lekarzy i śmiertelność chorych są tego wyznacznikami. Do poziomu cywilizacyjnego regresu zbliżają się system emerytalny i właśnie system oświaty. Skoncentruję się na dwóch aspektach systemu oświaty, pokazujące jednocześnie absurdy i gonienie w piętkę tego systemu.
Zacznijmy od szkół średnich. Otóż tym, co pokazuje absurdalność tego systemu szkolnictwa są korepetycje, a w zasadzie system korepetycji, boć to już przecież instytucja, bez której ani rusz choćby w liceach uważanych za najlepsze. A może w tych szczególnie? Korepetycje nie są już zajęciami, które pozwalają nadzwyczajnie poszerzyć wiedzę i umiejętności uczniów ani pozwalającymi tym opóźnionym nadrobić zaległości. Korepetycje to już równoległy system nauczania bez którego nie sposób osiągnąć choćby tylko zadowalających wyników ani tym bardziej marzyć o dostaniu się na szczególnie prestiżowe kierunki studiów. Co tu nie gra? Skoro programy nauczania w szkołach średnich mają być skonstruowane tak, aby nie tylko najlepsi, ale również dobrzy uczniowie, mogli dostać się na wymarzone kierunki studiów i o ile nauczyciele są na tyle dobrze przygotowani, żeby przekazać tę wiedzę w godzinach realizacji tych programów, to po co korepetycje? Czy jest to forma wymuszania przez nauczycieli dodatkowego wynagrodzenia? Czy jest to efekt nieprzystosowania programów nauczania w szkołach średnich do wymagań wyższych uczelni? Jakie by nie były przyczyny istnienia systemu korepetycyjnego (blisko od tego do systemu korupcyjnego), to jest on dowodem na klęskę państwowego systemu szkolnictwa. Ta klęska ma również wymiar uzależniania dostępu do oświaty, choćby tylko na przyzwoitym poziomie, od możliwości finansowych uczniów. Kogo stać na opłacenie korepetycji z kilku przedmiotów? Dochodzą do tego różnice w poziomie nauczania w rożnych liceach, co jeszcze raz powoduje, iż ostatecznie o dostępie do wysokiego poziomu wykształcenia nie decydują zdolności uczniów, ale możliwości finansowe rodziców. I to jest ten wymiar regresu cywilizacyjnego w oświacie na poziomie szkół średnich.
Druga patologia, która spycha system oświaty w stronę cywilizacyjnego regresu, sprowadza się do ogłoszonej w ubiegłym roku informacji, iż w Polsce jest ponad sto tysięcy osób, które pracę licencjacką, magisterską i doktorską zwyczajnie kupiły. Ponoć istnieje kilka firm, które niemal jawnie ogłaszają, iż oferują napisanie takiej pracy. Sądzę, iż liczba ponad stu tysięcy takich kupionych prac jest mocno zaniżona. W jakim świetle stawia to system szkolnictwa wyższego? Jaki poziom reprezentują licencjaci, magistrzy i doktorzy z de facto kupionymi stopniami naukowymi? W tym problemie tkwi kolejny absurd, który przedstawię na własnym przykładzie.
Mam kolegę ze studiów, który nie napisał pracy magisterskiej. Za to świetnie odnalazł się w prywatnym biznesie i to w branży, która nie miała nic wspólnego z dziedziną, którą studiowaliśmy. Kolega rozwijał biznes, coraz lepiej zarabiał i awansował. Jednak, by awansować na kolejny szczebel zarządzania zażądano od niego dyplomu magisterskiego. Na powrót do studiowania dawnego kierunku i pisanie pracy magisterskiej zwyczajnie nie miał czasu. Poprosił mnie o pomoc w napisaniu pracy. Pomogłem. Kolega magistrem został i awansował. Nie rozumiem jednak po co w prywatnej firmie menedżerowi od handlu towarami przemysłowymi magisterium z historii?
Jak sądzę, ogromna większość z tych kupionych prac, to prace z nauk humanistycznych. W naukach ścisłych i technicznych trudniej przepchać takie oszustwo, choć może się mylę. jeżeli jednak ludzie, którzy kupili stopnie naukowe nie mają rzetelnej wiedzy, która z takim stopniem powinna być tożsama, to biada nam! W ilu instytucjach decydujących o funkcjonowaniu państwa ważne decyzje podejmują kierownicy, naczelnicy, dyrektorzy z kupionymi magisteriami i doktoratami? Z drugiej strony po co od ludzi, którzy znają się na swojej pracy, osiągają w niej znakomite wyniki, wymagać dyplomu magistra z dziedziny, która nie ma nic wspólnego z zakresem ich pracy? Absurd goni absurd, a na końcu jest upadek systemu kształcenia na uczelniach wyższych.
Na razie nie słychać, by jakaś formacja polityczna chciała opanować ten postępujący upadek systemu oświaty. Zmierzamy do stanu, w którym stopień naukowy, uczelnia, którą się skończyło, nic nie znaczą. Z resztą z cymbałami z doktoratami ma się do czynienia na co dzień. Opisana patologia z kupowaniem w różnej formie prac mających świadczyć o osiągnięciu kolejnych szczebli wykształcenia wyższego, znana była od lat z różnego rodzaju prywatnych uczelni. Ten biznes kwitnie, a co gorsza można sobie kupić i obronić magisterium i doktorat na najznamienitszych polskich uczelniach. Wkurza mnie to osobiście, bo wiem ile pracy włożyłem w napisanie swojej pracy magisterskiej za którą dostałem nagrodę rektora z czego byłem i jestem dumny. I co mi teraz po tym, skoro jakiś funkcjonalny analfabeta, machnie mi przed nosem doktoratem?
A Państwo natknęliście się na fachowca lub nieuka z kupionym licencjatem, magisterium albo doktoratem?
Andrzej Szlęzak
za: FB