Szkoła katolicka nie dla córki Hołowni. Czy to dobrze?

2 tygodni temu

Córka Szymona Hołowni nie została przyjęta do katolickiej szkoły. Czy zaważyły tutaj poglądy i działania polityczne Marszałka Sejmu? I czy szkoła katolicka powinna w ogóle dokonywać rozróżniania uczniów ze względu na rodzica?

Szymon Hołownia ujawnił na Instagramie, iż jego córka nie została przyjęta do katolickiej szkoły w Warszawie. „Ze względu na mnie” – wyjaśnił lakonicznie. Polityk usunął później swój komentarz, ale rzecz została nagłośniona w mediach. Dziennikarze dotarli do placówki, która odmówiła przyjęcia córki Hołowni, a informację podano w sposób sugerujący wielki skandal; sprawę skomentowała choćby Barbara Nowacka. Odmowa przyjęcia dziecka miałaby być dyskryminacją.

Sprawa jest interesująca i można wskazać na kilka jej ważnych aspektów.

Nie ma wątpliwości, iż szkoła postąpiła prawidłowo, o ile jej motywacją była niezgoda na poglądy i działalność polityczną Szymona Hołowni. Placówka, o której mowa, w swoim statucie deklaruje przyjmowanie wszystkich uczniów, pod jednym wszelako warunkiem: iż ich rodzice będą współpracować w dziele chrześcijańskiego wychowania dziecka. W przypadku Szymona Hołowni nie można mieć pewności, iż tak będzie; odwrotnie, można raczej zakładać poważne przeszkody. Marszałek Sejmu tylko w ciągu ostatnich miesięcy:

– poparł finansowanie mrożenia ludzkich zarodków z budżetu państwa;

– poparł legalność pigułki „po”, która może mieć działanie aborcyjne;

– promował referendum na temat legalności zabijania dzieci poczętych;

– akceptował ustawy nakierowane na ułatwianie zabijania dzieci poczętych;

– nie zareagował na działania Donalda Tuska, Izabeli Leszczyny i Adama Bodnara, które mają doprowadzić do zabijania dzieci poczętych na podstawie zaświadczenia od psychiatry.

Mówiąc krótko: działalność polityczna Hołowni nie jest zgodna nie tylko z jakimiś ogólnymi zaleceniami Kościoła katolickiego, ale jest wprost sprzeczna z katolicką nauką. Stąd nadzieja, iż Hołownia będzie współpracować ze szkołą katolicką w dziele chrześcijańskiego wychowania dziecka, byłaby nieuzasadniona. Z perspektywy celu realizacji misji, jaka powinna przyświecać katolickiej szkole, odmowa przyjęcia jego córki jest zatem prawidłowa.

Czy szkoła mogła tak postąpić? Oczywiście, iż tak; przyjęcie dziecka jest uzależnione od decyzji dyrekcji i pozostaje w gestii swobody zawierania umów pomiędzy szkołą a rodzicem. Nie ma żadnych wytycznych, które mogłyby zmusić szkołę do przyjęcia jakiegoś ucznia, o ile nie pasuje do profilu szkoły. Proces rekrutacyjny jest zawsze procesem wyboru i rozróżniania, według różnych kryteriów. Byłoby nielegalne, gdyby szkoła odmówiła przyjęcia ucznia na przykład z powodu jego koloru skóry; ale rozróżnianie (a tym jest formalnie „dyskryminacja”) z powodu tzw. „światopoglądu” jest jak najbardziej zasadne.

Minister Barbara Nowacka uważa jednak inaczej. „Niedopuszczalne jest dyskryminowanie dzieci ze względu na poglądy rodziców” – stwierdziła w krótkim komentarzu dla „Faktu”.

Powyższe słowa świadczą o dwóch bardzo niebezpiecznych poglądach, którym minister najwyraźniej hołduje.

Po pierwsze, widać w tym roszczenie do objęcia sfery edukacji ścisłą centralną kontrolą, choćby o ile chodzi o edukację prywatną i katolicką. To typowa postawa rewolucyjna: wszystkie systemy odrzucające Boga chcą przejąć pełny nadzór nad kształceniem obywateli, tak, by formować ich wyłącznie podług własnych idei. Barbara Nowacka chciałaby najwyraźniej dyktować prywatnej katolickiej placówce edukacyjnej, jakich uczniów może przyjmować, a jakich nie.

Po drugie – i to jest najciekawsze – widać tutaj głębokie przekonanie, iż można lub choćby trzeba oddzielić przekonania rodziców od przekonania dziecka. „Dyskryminacja” dzieci ze względu na poglądy rodziców jest przecież związana z oczywistym założeniem, iż dziecko odzwierciedla poglądy rodziców, innymi słowy – jeżeli rodzice są szczerymi katolikami, to i dziecko jest takie; o ile rodzice są antyklerykalnymi socjalistami, to takie będzie i dziecko. Taka zależność jest zresztą prawdziwa również wobec samej Nowackiej: matka Barbary, Izabela Jaruga-Nowacka, była zaangażowaną feministką.

Barbara Nowacka ma dwoje dzieci i zasadne będzie domniemywać, iż w wieku lat siedmiu czy ośmiu nie głosiły konieczności przeprowadzenia katolickiej kontrrewolucji.

Przekonanie, jakoby poglądy rodziców nie powinny mieć wpływu na decyzję o przyjęciu bądź nie dziecka do szkoły, zdają się odzwierciedlać głębokie utożsamienie Nowackiej z rewolucyjną ideą totalności edukacyjnej. Rewolucjoniści we Francji próbowali wytworzyć taki system szkolny, który skutecznie odseparowałby dzieci zarówno od rodziców jak i dziadków, tak, aby mogły zostać uformowane wyłącznie przez państwo, bez żadnego wpływu rodziny. W tego rodzaju systemie poglądy rodziców rzeczywiście nie mają znaczenia! Rzeczywistość jest dzisiaj inna, ale czy Barbarze Nowackiej, jako typowej aktywistce lewicowej, nie marzy się właśnie rewolucyjny stan rzeczy, w którym o tym, co myślą i w co wierzą dzieci będzie decydować tylko państwowy kolektyw? Wydaje się, iż – tak; jest to oczywiście problem edukacji państwowej w ogóle, tyle, iż nabiera wyrazistszych rumieńców w przypadku władzy lewicowej.

Na koniec jedna jeszcze uwaga, bynajmniej nie marginalna. Wielu komentatorów zadawało w sieci pytania, czy placówka, która odrzuciła córkę Hołowni, bierze państwowe dotacje. Dziennikarze wykazali, iż tak. Zasadniczo państwowe dotacje dla szkół prywatnych nie są szczególnie wysokie – tak naprawdę państwo oszczędza na edukacji prywatnej, bo gdyby te same dzieci uczyły się w szkole publicznej, nakłady na nie byłyby o wiele wyższe, niż te w dotacjach. Jest jednak prawdą, iż dotacje są – i na tej podstawie państwo może formułować roszczenie do wpływu na politykę danej szkoły, grożąc odebraniem dotacji. Docelowo byłoby o wiele lepiej, gdyby katolickie szkoły prywatne takich dotacji w ogóle nie brały. Oznaczałoby to jednak podniesienie czesnego, na którego opłacenie wielu rodziców nie byłoby już wtedy stać: system ekonomiczny jest skonstruowany tak, iż państwo zabiera ogromną część dochodów rodziny w przeróżnych podatkach.

Istnienie zależności, o których mowa, dowodzi tylko, iż autentyczna wolność Kościoła jest trudna do zrealizowania w państwie socjalistycznym, w jakim żyjemy; kształtowania dzieci w katolickiej wierze nie da się całkowicie oddzielić od wolności ekonomicznej.

Stąd walczyć trzeba zawsze zarówno o jedno, jak o drugie.

Paweł Chmielewski

Idź do oryginalnego materiału