Bogdan Święczkowski – dawny prokurator, prawa ręka Ziobry, dziś sędzia Trybunału Konstytucyjnego. Człowiek, który miał nadzorować podsłuchy Pegasusem. Podsłuchy nie tylko wobec opozycji, ale też wobec dziecka premiera, bo tak trzeba nazwać inwigilację córki Donalda Tuska. A dziś? Siedzi w Trybunale Konstytucyjnym i zasłania się immunitetem, jakby nic się nie stało. Ale czy naprawdę ma immunitet? Niekoniecznie.
Immunitet ma chronić sędziego wtedy, gdy wydaje wyrok – a nie wtedy, gdy łamie konstytucję, nadzorując nielegalne włamania do prywatnych telefonów obywateli.
Tu nie ma żadnej wątpliwości: to nie była żadna działalność sędziowska. To była działalność przestępcza. Podsłuchiwanie polityków, dziennikarzy, ich rodzin – to zbrodnia przeciwko wolności. I żaden paragraf, żaden artykuł Konstytucji nie daje prawa do ukrywania się za togą.
Święczkowski, zamiast siedzieć w fotelu sędziego TK, powinien siedzieć przed prokuratorem. Bo immunitet nie ma charakteru bezwzględnego. To nie tarcza dla winnych, tylko narzędzie, które miało chronić niezależność sędziego w orzekaniu. Tymczasem w Polsce zamieniło się w groteskę – w sposób na ucieczkę przed odpowiedzialnością.
Nie ma i nie będzie państwa prawa, jeżeli ludzie, którzy kazali podsłuchiwać Polaków Pegasusem, chowają się w Trybunale Konstytucyjnym. Nie ma niezależnego sądu, gdy jego sędzia ma krew na rękach wolności obywatelskich.
Sędzia Trybunału to nie bóg. To nie kasta nietykalnych. To człowiek, który – jeżeli łamał prawo – powinien odpowiedzieć przed sądem jak każdy inny. Bo Polska nie potrzebuje świętych krów w togach.
Potrzebuje prawdy, rozliczenia i odwagi, by powiedzieć wprost: Święczkowski, immunitet cię nie uratuje.

5 dni temu












