W polskiej polityce rzadko zdarzają się momenty klarowne, takie, w których komunikat rządu jest jednoznaczny, a jego efekty – łatwe do oceny. Jednak informacja Donalda Tuska o zwolnieniu Polski z obowiązku przyjmowania migrantów w ramach unijnego mechanizmu relokacji stała się jednym z takich momentów. Premier napisał na X: „Polska została zwolniona z obowiązku przyjmowania migrantów w ramach unijnego mechanizmu relokacji” – i był to komunikat zarazem politycznie mocny, jak i dyplomatycznie znaczący.
W oczywisty sposób pokazywał, iż po latach izolacjonizmu i konfliktów z Brukselą Polska znów potrafi negocjować. I iż potrafi skutecznie – co choćby przeciwnicy Tuska przyznawali niechętnie, natychmiast szukając furtek, by sukces umniejszyć.
Nie minęło kilka minut, a prawica rzuciła się do gaszenia euforii. Krzysztof Bosak oraz Beata Szydło podkreślali, iż Polska nie znalazła się w grupie państw całkowicie wyłączonych z mechanizmu, ale wśród tych, które mogą wnioskować o tymczasowe odstępstwo. To prawda – tyle iż w logice unijnych negocjacji właśnie możliwość wyłączenia, a nie automatyzm, jest regułą. To szczegół, który politycy skrajnej prawicy próbują zamienić w rzekomy skandal.
Jednak żadna krytyka nie była tak emocjonalna, tak teatralnie wzburzona jak wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS, ignorując kontekst, uznał decyzję za kolejne „kłamstwo Tuska”. Jak stwierdził: „To w żadnym wypadku nie jest tak, iż w związku z tym będziemy otrzymywali jakąś pomoc […] To jest po prostu głęboko niesprawiedliwe”. A chwilę później dorzucił: „Cała polityka Tuska składa się z jednego, wielkiego, co dzień powtarzanego oszustwa”.
Ten sposób narracji – groteskowo wyolbrzymiony, podszyty przekonaniem o własnej nieomylności – stał się znakami rozpoznawczymi polityki prezesa od lat. I coraz trudniej nie zauważyć, iż to nie rząd Tuska, ale Kaczyński popada w rytualne powtarzanie argumentów z całkowitym oderwaniem od faktów.
Bo fakty są takie: Polska otrzymała realną możliwość uniknięcia obowiązkowej relokacji w przyszłym roku. Po latach konfrontacyjnej polityki PiS, której efektem były kary finansowe, osłabiona pozycja negocjacyjna i nieustanne konflikty z Komisją Europejską, obecny rząd wykonał zwrot ku skuteczności. Sukces może nie absolutny, nie totalny – ale polityka rzadko oferuje takie prezenty. To sukces oczywisty, zwłaszcza na tle poprzedników, którzy przez lata budowali swoją politykę europejską na strachu i izolacji.
Tymczasem Kaczyński twierdzi, iż za jego rządów udało się „opóźnić decyzję o relokacji na 5 lat”, jakby opóźnianie czegokolwiek było programem politycznym samym w sobie. Prezes stwierdził również, iż Tusk „od razu zgodził się na przyjmowanie migrantów”, mimo iż rzeczywistość pokazuje coś odwrotnego.
Trudno nie odnieść wrażenia, iż Kaczyński od dawna funkcjonuje w równoległej rzeczywistości, gdzie każdy gest Tuska musi zostać zakrzyczany, a każdy sukces – zdyskredytowany. Malkontenctwo prezesa nie jest już strategią, ale nawykiem. choćby kiedy Polska odnosi korzyści, Kaczyński reaguje jak człowiek, który z definicji nie dopuszcza do siebie myśli, iż ktoś inny może negocjować sprawniej niż on.
Tusk – cokolwiek by o nim powiedzieć – od lat funkcjonuje w europejskiej polityce z wprawą i pewnością, które dziś przynoszą Polsce wymierne efekty. Kaczyński funkcjonuje tymczasem w archiwum własnych krzywd i lęków, powtarzając oskarżenia, które z każdym dniem brzmią coraz bardziej jak echo dawnej potęgi.
W tym sporze widać więc nie tylko różnicę stylów, ale różnicę epok. Tusk patrzy na Europę jako przestrzeń działania. Kaczyński – jako źródło zagrożeń. Tusk mówi o Polsce jako państwie sprawczym. Kaczyński – jako państwie wiecznie pokrzywdzonym.
Dlatego dla jednego decyzja UE jest sukcesem, a dla drugiego – „kolejnym oszustwem”. I dlatego polityka jednego przynosi rezultaty, a polityka drugiego – jedynie narzekanie.

2 dni temu