

Wszystko potoczyło się bardzo szybko. 12 marca o godzinie 5.01 weszły w życie amerykańskie cła na stal i aluminium z Europy. Mniej więcej godzinę później — o 6.08 — głos zabrała Ursula von der Leyen. Ogłosiła, iż Bruksela musi chronić konsumentów i firmy na kontynencie. Zapowiedziała działania odwetowe.
Komisja Europejska, która odpowiada za politykę handlową UE, zamierzała nałożyć cła na whisky, masło orzechowe i motocykle Harley-Davidson, które miały obowiązywać od 1 kwietnia. Kolejne cła miały wejść w życie w połowie miesiąca i dotyczyć amerykańskich produktów rolnych, w tym drobiu, wołowiny, jaj, cukru i warzyw. W pierwszych godzinach reakcja Brukseli wydawała się zdecydowana. Minął zaledwie tydzień — i Ursula von der Leyen się wycofała.
W czwartek Komisja Europejska ogłosiła, iż odracza wprowadzenie ceł na whisky, masło orzechowe i motocykle. Mają one wejść w życie dopiero w połowie kwietnia, wraz z cłami na produkty rolne. Brzmi to jak kwestia techniczna. W rzeczywistości jednak za tą decyzją kryje się coś więcej — poważny rozłam na kontynencie.
Co wydarzyło się od 12 marca? W odpowiedzi na plany Brukseli dotyczące wprowadzenia ceł na whisky prezydent USA Donald Trump zagroził nałożeniem ceł wysokości 200 proc. na wino i szampana z UE. Niektóre rządy były zszokowane tą zapowiedzią — i ostrze swojej krytyki wymierzyły w Komisję Europejską. Premier Francji Francois Bayrou powiedział, iż organ ten prawdopodobnie popełnił błąd. Szefowa włoskiego rządu Giorgia Meloni wezwała z kolei UE do „większego pragmatyzmu”.
Jedność, która zdawała się istnieć jeszcze nieco ponad tydzień temu, nagle się rozpada. Dzieje się tak pomimo faktu, iż wojna handlowa między Europą a USA tak naprawdę choćby się nie rozpoczęła. Komisja Europejska twierdzi, iż odroczenie ceł stwarza dodatkową przestrzeń do rozmów z rządem USA. Ma to ułatwić prowadzenie konstruktywnego dialogu i pomóc znaleźć rozwiązanie, które pozwoli uniknąć niepotrzebnych szkód dla obu gospodarek.
Te dyplomatyczne sformułowania prawdopodobnie mają jednak ukryć konflikt UE z Francją i Włochami. Z plotek krążących w Brukseli wynika, iż oba kraje zakulisowo naciskały na Komisję Europejską, by ta odroczyła wprowadzenie ceł. W kuluarach mówi się nawet, iż whisky może zostać z nich zwolniona.
Wybiórcze podejście
Opór był do przewidzenia — cła, którymi grozi Trump, nie wpłyną bowiem na kraje europejskie w równym stopniu. Doskonale zdaje on sobie z tego sprawę — niewykluczone, że próba podziału UE pod względem polityki handlowej może być częścią jego taktyki. Chiny już wcześniej stosowały takie podejście, gdy Komisja Europejska nałożyła cła na ich samochody elektryczne pod koniec ubiegłego roku. Pekin odpowiedział wówczas cłami na koniak, które w szczególności uderzyły we Francuzów.
Rząd w Paryżu zachował wówczas zdecydowaną postawę w kontaktach z Chinami. W sporze z USA najwyraźniej jednak szuka kompromisów. Łatwo więc dostrzec tu logikę — państwa UE co do zasady popierają cła przeciwko innym, o ile nie znajdują się w centrum działań odwetowych.
Można tu mówić o efekcie NIMBY — to akronim od wyrażenia „nie na moim podwórku” (Not In My Back Yard). To postawa oznaczająca sprzeciw wobec pewnych inwestycji w swoim najbliższym sąsiedztwie, bez krytykowania ich jako takich. Tak jest na przykład w przypadku turbin wiatrowych i farm słonecznych. Wiele osób uważa, iż są one zasadniczo dobre, ale po prostu nie chcą ich w swoim sąsiedztwie. Wygląda na to, iż Europa przeżywa teraz swój moment NIMBY w polityce handlowej.