Strażnik prawa czy adwokat kolegów? Prezes TK w obronie jednego człowieka

2 tygodni temu
Zdjęcie: Święczkowski


W ostatnich dniach opinia publiczna mogła usłyszeć kolejne wystąpienia prezesa Trybunału Konstytucyjnego, Bogdana Święczkowskiego. Jego słowa, wygłoszone w Radiu Maryja, brzmiały niczym kategoryczne rozkazy wobec organów państwa: „Oczekuję, iż Komendant Główny Policji i jego podwładni będą postępować zgodnie z najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej, czyli z Konstytucją RP, a także z ustawami, które ich wiążą”.

Brzmi to dumnie, niemal jak cytat z podręcznika prawa konstytucyjnego. Problem w tym, iż za tą retoryką kryje się coś zupełnie innego niż troska o obywateli i zasady państwa prawa.

Święczkowski w rzeczywistości nie broni bowiem „każdego obywatela”, ale jednego konkretnego – Zbigniewa Ziobry. Byłego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, a prywatnie bliskiego politycznego sojusznika. Czy naprawdę wierzymy, iż prezes Trybunału staje tu w roli bezstronnego arbitra? Trudno uznać za przypadek, iż cała energia instytucji została skierowana w obronę jednego człowieka, który sam latami budował system budzący poważne wątpliwości co do poszanowania konstytucji.

W tym tygodniu Święczkowski wysłał dwa listy – do Komendanta Głównego Policji i w sprawie sędzi Magdaleny Wójcik, która wydała postanowienie o doprowadzeniu Ziobry przed komisję śledczą ds. Pegasusa. Te działania nie przypominają pracy poważnego organu konstytucyjnego. Bardziej przypominają polityczne noty, mające odstraszyć funkcjonariuszy publicznych przed wykonywaniem obowiązków.

„Będąc prezesem Trybunału Konstytucyjnego, stojąc na straży Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, a także ustaw, złożyłem zawiadomienie o przestępstwie” – podkreślał Święczkowski. Słowa brzmią mocno, ale trudno oprzeć się wrażeniu, iż mają przykryć coś znacznie poważniejszego: instrumentalne traktowanie instytucji, której prestiż został już wcześniej nadszarpnięty.

Publicznie głoszone frazy o „ustrojowym zamachu stanu” i „bezprawnych decyzjach” są nie tylko przesadne, ale wręcz destabilizujące. jeżeli każdy sąd, prokurator czy policjant miałby czekać na sygnał z Trybunału, czy aby na pewno wolno mu wykonywać swoje obowiązki – państwo przestałoby działać. Zamiast hierarchii prawa mielibyśmy hierarchię politycznych sympatii.

Święczkowski powtarza: „To postanowienie wiąże każdy sąd, w tym sąd warszawski”. Ale przecież każdy prawnik wie, iż orzeczenia Trybunału budzą dziś wątpliwości choćby w kręgach prawniczych. Nie dlatego, iż Konstytucja przestała obowiązywać, ale dlatego, iż sam Trybunał, podporządkowany dawnym decyzjom kadrowym polityków, utracił niezależność.

Najbardziej uderza jednak hipokryzja. Święczkowski mówi o przestrzeganiu Konstytucji i najwyższego prawa. Czy zapomniał, iż przez lata to właśnie jego obóz polityczny ignorował niewygodne wyroki, blokował publikację orzeczeń i paraliżował funkcjonowanie Trybunału? Gdy TK wydawał rozstrzygnięcia nie po myśli władzy, były one chowane do szuflady. Dziś te same osoby mówią: „orzeczenia Trybunału są ostatecznie niezaskarżalne i wykonywalne”.

Czy można poważnie traktować takie słowa? Czy nie są one raczej kolejnym przykładem instrumentalnego podejścia do prawa – świętego, gdy broni swoich, a zbędnego, gdy ogranicza władzę?

Święczkowski posuwa się do ostrzeżeń pod adresem policji: „Gen. insp. Boroń nie może i nie powinien (…) wydawać poleceń do tego, aby realizować bezprawne decyzje”. W praktyce oznacza to, iż prezes TK domaga się od funkcjonariuszy selekcjonowania orzeczeń sądowych według własnego uznania. To nie tylko groźne dla porządku prawnego, ale wręcz niebezpieczne. Państwo prawa opiera się na jasnych procedurach, a nie na tym, kto głośniej krzyknie w mediach.

Polacy nie potrzebują patetycznych cytatów o „najwyższym prawie Rzeczypospolitej”. Potrzebują instytucji, które działają konsekwentnie i sprawiedliwie. Widzą doskonale, iż Trybunał Konstytucyjny w obecnym kształcie jest narzędziem politycznej ochrony. Widzą też, iż prezes TK zamiast rozwiązywać spory konstytucyjne, zajmuje się obroną jednego człowieka przed komisją sejmową.

Historia oceni to surowo. Bo gdy głowa instytucji mającej stać na straży konstytucji staje się rzecznikiem politycznej lojalności, demokracja traci swój fundament. I żadne patetyczne cytaty tego nie zamaskują.

Idź do oryginalnego materiału