Antoni Macierewicz przez lata budował wizerunek człowieka niezłomnego, jedynego strażnika „prawdy smoleńskiej”, polityka, który rzekomo wiedział więcej niż wszyscy inni i nie bał się tej wiedzy ujawniać. Dziś ta legenda kruszeje z hukiem.
Prokuratura skierowała do Sądu Okręgowego w Warszawie akt oskarżenia przeciwko byłemu ministrowi obrony narodowej, zarzucając mu ujawnienie informacji niejawnych. To nie jest drobna formalność ani polityczna złośliwość nowej władzy. To realne kłopoty, które mogą zakończyć się wyrokiem do pięciu lat więzienia.
Jak poinformował rzecznik Prokuratury Krajowej prok. Przemysław Nowak, Macierewicz – jako przewodniczący Podkomisji do Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego oraz członek państwowej komisji badającej wypadki lotnicze – miał w latach 2018–2022 ujawniać informacje objęte klauzulami „ściśle tajne”, „tajne”, „poufne” i „zastrzeżone”. Chodziło o dokumenty i ustalenia dotyczące katastrofy smoleńskiej. „Uzyskane dowody wskazują na uzasadnione podejrzenie”, iż do takich ujawnień doszło – podkreślił prokurator.
W tej sprawie Sejm uchylił Macierewiczowi immunitet, a zarzuty przedstawiono mu już we wrześniu. To ważne, bo obala ulubioną narrację polityka i jego środowiska o rzekomym „polowaniu na czarownice”. Procedura była standardowa, wieloetapowa i oparta na decyzjach parlamentu. Uzasadnienie aktu oskarżenia pozostaje niejawne, co tylko pogłębia niepewność oskarżonego. Macierewicz, który tak chętnie mówił o przejrzystości i prawdzie, sam znalazł się po ciemnej stronie klauzul tajności.
Jeszcze bardziej wymowny jest kontrast między tym aktem oskarżenia a jednoczesnym umorzeniem śledztwa w sprawie zniszczenia samolotu Tu-154M nr 102 podczas prac podkomisji. Prokuratura uznała, iż w tym zakresie „brak w czynach znamion czynu zabronionego”. Prok. Nowak wyjaśniał, iż badania mieściły się „w granicach uprawnień Podkomisji i były dopuszczalne na gruncie prawa lotniczego”, a samolot i tak od lat był wyłączony z użytkowania, „ostatecznie przekwalifikowany do kategorii odpowiadającej złomowi”.
Ten fragment komunikatu jest dla Macierewicza politycznie zabójczy. Przez lata straszył opinię publiczną opowieścią o niszczeniu dowodów, sabotażu i zdradzie. Teraz ta sama prokuratura mówi jasno: nie było przestępstwa, nie było złej woli, nie było sensacyjnego spisku. Były procedury, ekspertyzy i brak podstaw do odpowiedzialności karnej. Innymi słowy: wielka smoleńska narracja Macierewicza zostaje zredukowana do politycznego teatru.
Zostaje natomiast to, co najpoważniejsze: zarzut ujawnienia tajemnic państwowych. To nie jest już walka o interpretację katastrofy, ale pytanie o odpowiedzialność byłego ministra za państwowe bezpieczeństwo. Człowiek, który lubił przedstawiać się jako strażnik racji stanu, dziś musi tłumaczyć się z tego, iż tę rację stanu naruszył.
Prokuratorzy z Zespołu Śledczego nr 4 zapowiadają kontynuację prac w kolejnych wątkach. Sprawa Macierewicza nie jest więc zamknięta, ale dopiero się zaczyna. Symbolicznie to moment przełomowy: polityk, który przez lata stał ponad krytyką i faktami, staje przed sądem. I po raz pierwszy to nie on stawia oskarżenia, ale sam musi się przed nimi bronić.

3 godzin temu




