Janusz Kowalski wyrósł na mistrza przesady — i robi to konsekwentnie. Tym razem, pytany o los Zbigniewa Ziobry, posunął się do narracji, która w normalnym kraju byłaby co najwyżej przedmiotem drwin, a w Polsce słyszymy ją w telewizji publicznej.
„Gdyby to ode mnie zależało, to oczywiście zachęcałbym, żeby zrobił wszystko, aby nie znaleźć się w areszcie, bo w mojej ocenie oni go tam zabiją. Torturowali urzędników, więc w mojej ocenie zrobią wszystko, żeby Zbigniew Ziobro stracił życie. To jest po prostu realne zagrożenie” — mówił Kowalski na antenie. Cytat ten nie jest skrótem myślowym, ale spektaklem językowym, który zamiast informować — straszy i ośmiesza.
Kowalski buduje swój przekaz jak reżyser taniego thrillera: wyciąga pojedyncze fragmenty z kontekstu i skleja z domniemaniami w wersję apokaliptyczną. „Torturowali urzędników” — rzuca hasło, które nie ma tu mocy dowodowej, ma za to siłę sugestii. I o to chodzi: nie przekonać, ale wzbudzić lęk. W polityce ten chwyt się opłaca — mobilizuje elektorat, kreuje wroga, zwalnia z odpowiedzialności. Ale opiera się na bzdurach, które rujnują debatę publiczną.
W tym samym tonie Kowalski twierdził wcześniej, iż w III RP nigdy nie było rządu, który „w sposób tak ordynarny łamał prawo”. To kolejne wielkie zdanie bez empirycznego pokrycia, pięknie brzmiące na konferencji, słabo sprawdzające się przy chłodnej analizie. Polityk ten ma talent do generalizacji: jeżeli coś mu się nie podoba — cała rzeczywistość zostaje przemalowana na czarno. Przy pomocy zdań-granatów można wiele rzeczy zatruć: dyskurs publiczny, zaufanie do instytucji, a przede wszystkim zdrowy rozsądek wyborców.
Jeszcze dalej idą jego deklaracje dotyczące Ziobry: Kowalski maluje obraz „ofiary” reżimu, rzekomo ciemiężonego przez „satrapię”. „Widziałem jego ciężką pracę przez 4 lata…” — i dalej narracja o chorobie, o tym, iż aresztowanie miałoby „pogorszyć stan zdrowia” i być równoznaczne z wyrokiem śmierci. To manipulacja emocją, zagranie na litość i poczucie niesprawiedliwości. Dobre dla talk-showu, fatalne dla polityka, który powinien potrafić rozróżnić empatię od demagogii.
Do tego dochodzi groteskowa roszada retoryczna: Kowalski zgłasza obawy o tortury i zabójstwa — a jednocześnie nie składa żadnych dowodów, za to ochoczo wskazuje winnych. Gdyby te tezy miały chociażby cień faktu, media i organy państwa miałyby obowiązek natychmiastowego zbadania sprawy. A tymczasem słyszymy: histeria, kreacja wizerunku, polityczne graffiti na murze publicznego zaufania.
Na koniec prosty rachunek: polityk, który powtarza takie tezy, traci powagę. Jego słowa nie są ostrzeżeniem — są formą politycznego zaklinania rzeczywistości. jeżeli chce się bronić Ziobry, istnieją poważniejsze, konstruktywne sposoby: apel o rzetelne procedury, o gwarancje zdrowotne, o uczciwe procesy. Domaganie się dla polityka specjalnego traktowania, opluwając przy tym instytucje, to nie obrona, to kabaret obłudy.
Kowalski gada bzdury — i robi to w kluczowych momentach. W demokratycznym państwie słowa mają wagę. A kiedy polityk oddaje je na użytek taniej sensacji, to nie tylko on traci twarz. Traci ją też scena publiczna, której elementarną rolą jest przekazywać fakty, rozwiązywać spory i wyjaśniać dowody, a nie rozprowadzać strach jak towar deficytowy.

                                                    9 godzin temu
                    















