Strach zamiast polityki. Czarnek w świecie urojonych zagrożeń

9 godzin temu
Zdjęcie: CZarnek


Przemysław Czarnek znów wszedł na mównicę – tym razem wirtualną – i znów uznał, iż Polska potrzebuje wykładu. Profesor, były minister edukacji, a dziś jeden z najbardziej ideologicznych trybunów PiS, postanowił „udzielić lekcji” Radosławowi Sikorskiemu. Wyszło jak zwykle: dużo patosu, jeszcze więcej insynuacji i zero odpowiedzialności za słowa. W tle – straszenie Zachodem, Niemcami i bliżej nieokreślonym „zagrożeniem”, które rzekomo „tli się” za Odrą.

Pretekstem stało się przemówienie prezydenta Karola Nawrockiego podczas obchodów rocznicy Powstania Wielkopolskiego w Poznaniu. Głowa państwa mówiła o gotowości do obrony zachodniej granicy. Wypowiedź, która w normalnych okolicznościach mogłaby zostać uznana za historyczno-symboliczną, w ustach Czarnka natychmiast zamieniła się w dowód „twardego realizmu”. Profesor pochwalił prezydenta za „piękne słowa o wadze tych ziem dla Polski” oraz za wskazanie na „zagrożenie, które jest ze strony zachodniej”.

Problem zaczyna się tam, gdzie kończy się historia, a zaczyna polityczna fantazja. Czarnek bowiem nie tylko przyklasnął tej narracji, ale postanowił pójść krok dalej, atakując ministra spraw zagranicznych. Gdy Radosław Sikorski napisał, iż „dopóki Niemcy są w NATO i UE, a rządzą nimi chrześcijańscy lub socjaldemokraci, zagrożenie naszej zachodniej granicy jest żadne”, profesor uznał to za przejaw „buty i arogancji”.

„Jeśli Radosław Sikorski w swojej bucie i arogancji nie widzi tego, co europejscy biurokraci, również Donalda Tuska zrobili z Niemcami, Francuzami, Wielką Brytanią, która już nie jest w Unii Europejskiej, to nie widzi potężnego zagrożenia, które tli się tam za zachodnią granicą” – napisał Czarnek. To zdanie jest kwintesencją jego stylu: wielopiętrowe oskarżenie, brak konkretów i sugestia, iż realna polityka międzynarodowa to tylko zasłona dymna dla bliżej nieokreślonego spisku.

Czarnek lubi przedstawiać się jako realista. W praktyce jego „twardy realizm” polega na konsekwentnym podważaniu zachodnich sojuszy, sianiu nieufności wobec Unii Europejskiej i NATO oraz insynuowaniu, iż Polska powinna przygotowywać się na konflikt tam, gdzie dyplomacja i instytucje międzynarodowe od dekad budują stabilność. To nie realizm, ale polityka strachu – skuteczna w mobilizowaniu elektoratu, ale groźna dla państwa.

Szczególnie ironiczne jest to, iż Czarnek poucza Sikorskiego w kwestiach międzynarodowych. Były minister edukacji zasłynął raczej z ideologicznych krucjat przeciwko „gender”, LGBT i „lewackim uniwersytetom” niż z refleksji nad bezpieczeństwem Europy. Teraz jednak, z pozycji samozwańczego geopolityka, diagnozuje „zagrożenia”, których nie widzą ani sojusznicy Polski, ani eksperci od bezpieczeństwa.

Warto też zauważyć język, jakim Czarnek operuje. „Buta”, „arogancja”, „europejscy biurokraci”, „zagrożenie tli się za granicą” – to słownik nie analizy, ale mobilizacji emocji. Profesor nie polemizuje z argumentami Sikorskiego, nie odnosi się do faktów, tylko podważa jego intencje i kompetencje. To znany schemat: kto nie zgadza się z PiS-owską wizją świata, ten albo jest naiwny, albo działa wbrew interesom Polski.

Czarnek, który jeszcze niedawno odpowiadał za kształt polskiej szkoły, dziś próbuje kształtować wyobraźnię strategiczną kraju. Robi to jednak w sposób nieodpowiedzialny, oparty na mitach i resentymentach. Straszenie Zachodem w momencie, gdy Polska jest częścią zachodnich struktur bezpieczeństwa, to nie „twardy realizm”, ale polityczna demagogia. I kolejny dowód na to, iż profesor Czarnek wciąż woli ideologiczny wykład od rzetelnej debaty.

Idź do oryginalnego materiału