Strach Nawrockiego. Boi się konsekwencji wyborczej porażki?

12 godzin temu
Zdjęcie: Nawrocki


Karol Nawrocki, kandydat popierany przez Prawo i Sprawiedliwość, kontynuuje swoją kampanię wyborczą w stylu, który zasługuje na krytyczne spojrzenie nie tylko z perspektywy politycznej, ale także etycznej i merytorycznej. Jego wystąpienie w Sochaczewie, w którym przestrzegał przed „monopolem jednego środowiska politycznego” oraz przed rzekomym „rządem znieczulicy społecznej”, ujawnia przede wszystkim retorykę opartą na strachu, demagogii i manipulacji.

Przede wszystkim nie sposób nie zauważyć rażącej hipokryzji zawartej w ostrzeżeniu przed „monopolem jednego środowiska politycznego”. Karol Nawrocki, prezes Instytutu Pamięci Narodowej i polityk wywodzący się z obozu, który przez osiem lat rządził niemal wszystkimi instytucjami państwowymi, nagle zaczyna ostrzegać przed „monopolem”. Trudno o bardziej cyniczny przykład politycznego rozdwojenia jaźni. To właśnie jego obóz polityczny stworzył państwo partyjne, podporządkowując sobie Trybunał Konstytucyjny, prokuraturę, media publiczne i liczne instytucje kontrolne. Dzisiejsze ostrzeżenia brzmią więc fałszywie i obłudnie.

Drugi problem to język strachu i dezinformacji, którego Nawrocki używa w swojej retoryce. Straszenie „nielegalnymi migrantami” i wiązanie ich obecności z kandydaturą Rafała Trzaskowskiego to zabieg typowo populistyczny, bazujący na emocjach, a nie faktach. Twierdzenie, iż wybór Trzaskowskiego oznacza „dociśnięcie paktu migracyjnego” to nic innego jak próba mobilizacji elektoratu przy użyciu wątpliwych i uproszczonych narracji, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością legislacyjną Unii Europejskiej, ani z realnymi decyzjami prezydenta RP, którego kompetencje w sprawach migracyjnych są przecież ograniczone.

Nie mniej ważna jest kwestia stylu wypowiedzi Nawrockiego, który przypomina kaznodziejski apel do emocji zamiast racjonalnej debaty. Odwołania do „płaczącego nieba nad Polską Donalda Tuska” czy „nadziei płynącej z uśmiechów mieszkańców Sochaczewa” są niczym więcej niż polityczną poezją klasy C, mającą zastąpić konkrety i realny program. Tego typu język może poruszać najtwardszy elektorat, ale nie wnosi nic do jakości debaty publicznej, którą polityk ubiegający się o najwyższy urząd w państwie powinien pielęgnować.

Co więcej, warto zadać pytanie o miejsce, z którego przemawia Karol Nawrocki – fotel prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. IPN, jako instytucja państwowa mająca badać i upamiętniać historię Polski, powinien być apolityczny. Tymczasem Nawrocki już dawno porzucił pozory bezstronności, używając swojego urzędu jako trampoliny do działalności stricte partyjnej. To poważne naruszenie zasad, które powinny obowiązywać w demokracji. Polityzacja IPN nie tylko godzi w wiarygodność tej instytucji, ale również obniża poziom zaufania obywateli do państwowych organów.

Wreszcie, trzeba wskazać na ideologiczne zawłaszczenie pojęcia „bezpieczeństwa”, którego Nawrocki dokonuje. W jego przekazie bezpieczeństwo nie wynika z racjonalnej polityki wewnętrznej i zagranicznej, ale z oporu wobec wyimaginowanych zagrożeń – migrantów, Brukseli, Donalda Tuska. Takie podejście nie tylko polaryzuje społeczeństwo, ale też prowadzi do banalizacji realnych zagrożeń, które Polska rzeczywiście powinna traktować poważnie – takich jak destabilizacja geopolityczna, kryzys klimatyczny czy wyzwania demograficzne.

Podsumowując, Karol Nawrocki w kampanii prezydenckiej prezentuje sobą wszystko to, co najgorsze w polityce populistycznej: straszenie, manipulację, upartyjnienie instytucji i patetyczny, oderwany od rzeczywistości język. Wypowiedzi takie jak te z Sochaczewa nie służą ani demokracji, ani rzeczowej debacie publicznej – są jedynie narzędziem mobilizacji wąskiej grupy wyborców za cenę pogłębiania podziałów w społeczeństwie.

Idź do oryginalnego materiału