Strach jako program polityczny. Co też Ziobro wygaduje?!

8 godzin temu
Zdjęcie: Ziobro


Zbigniew Ziobro znów przemówił językiem apokalipsy. Były minister sprawiedliwości, dziś poseł Prawa i Sprawiedliwości, ogłosił w mediach społecznościowych, iż umowa handlowa Unii Europejskiej z państwami Mercosur oznacza „skazanie naszych dzieci na faszerowane chemią niskiej wartości mięso i warzywa”. W tej wizji świat dzieli się jak zwykle na niewinnych i winnych, patriotów i zdrajców, a na końcu łańcucha pokarmowego zawsze stoi Donald Tusk – tym razem jako rzekomy wykonawca interesów Berlina.

Pretekstem do tej retorycznej eksplozji są protesty rolników przeciwko umowie UE–Mercosur, zaplanowane w ponad 120 miejscach w kraju. Oflagowane ciągniki ustawione przy drogach mają być znakiem sprzeciwu wobec liberalizacji handlu z Ameryką Południową. To temat złożony, wymagający chłodnej analizy skutków gospodarczych, środowiskowych i sanitarnych. Ale Ziobro, jak to Ziobro, nie zajmuje się analizą. On zajmuje się mobilizacją emocji.

W jego wpisie nie ma miejsca na niuanse. Jest za to sugestywny obraz dzieci karmionych „chemią”, polskiego rolnictwa stojącego nad przepaścią i rządu, który rzekomo „igrasz z zdrowiem konsumentów”. Takie sformułowania działają jak polityczny dopalacz: są proste, ostre i odporne na fakty. Nie dowiadujemy się, jakie konkretnie normy sanitarne miałyby zostać zniesione, ani jakie mechanizmy ochronne przewiduje Unia Europejska. Dowiadujemy się za to, iż strach jest uzasadniony, a gniew – konieczny.

W typowym dla siebie stylu Ziobro rozszerza pole bitwy. Umowa handlowa staje się dowodem na to, iż Donald Tusk jest „niemieckim premierem”, a nie szefem polskiego rządu. To stały motyw w narracji byłego ministra: delegitymizacja przeciwnika przez przypisanie mu obcych interesów. Nie trzeba dowodów, wystarczy sugestia. Berlin w tej opowieści pełni rolę złowrogiego centrum, a PSL – rolę naiwnych lub cynicznych pomocników.

Warto przypomnieć, iż Ziobro nie jest dziś przypadkowym komentatorem z ław opozycji. To polityk, który przez lata współtworzył system władzy, w którym prawo było naginane do bieżących potrzeb politycznych, a instytucje państwa traktowane instrumentalnie. Jako minister sprawiedliwości chętnie mówił o suwerenności, jednocześnie prowadząc konflikty z Unią Europejską, które realnie osłabiały pozycję Polski. Dziś przedstawia się jako obrońca narodowego interesu, choć jego własne decyzje kosztowały kraj miliardy euro i utratę zaufania.

Poparcie dla protestów rolników wyraziło całe PiS, z Jarosław Kaczyński na czele. Jednak to Ziobro idzie najdalej w radykalizmie języka. Tam, gdzie inni mówią o „desperacji” czy „sprzeciwie”, on mówi o „skazywaniu dzieci”. To świadomy wybór. Polityka strachu była zawsze jego najmocniejszą kartą – czy chodziło o sędziów, uchodźców, Unię Europejską, czy teraz wołowinę z Brazylii.

Problem polega na tym, iż taka narracja nie rozwiązuje żadnego realnego problemu polskiego rolnictwa. Nie odpowiada na pytania o konkurencyjność, dopłaty, transformację ekologiczną czy pozycję rolnika w łańcuchu dostaw. Zamiast tego produkuje kolejny odcinek serialu o zdradzie i zagrożeniu, w którym emocje zastępują argumenty.

Ziobro, krytykując umowę z Mercosur, ma oczywiście prawo do politycznego sprzeciwu. Ale gdy robi to, używając języka paniki moralnej i teorii o „niemieckim premierze”, pokazuje przede wszystkim własne ograniczenia. To nie jest debata o przyszłości rolnictwa. To jest walka o uwagę – prowadzona kosztem faktów, odpowiedzialności i zdrowego rozsądku. A na takiej diecie – pełnej strachu i chemii propagandy – demokracja rzeczywiście może się źle poczuć.

Idź do oryginalnego materiału