Stanisław Michalkiewicz: Periculum in mora!
Już tylko dni dzielą nas od momentu, w którym dowiemy się kto dostanie Pokojową Nagrodę Nobla. Jak wiadomo, premier rządu jedności narodowej Izraela, Beniamin Netanjahu, zgłosił kandydaturę amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do tej Nagrody – ale konkurencja jest nie tyle może silna, co liczna – bo pretendentów jest ponad 300 – dokładnie – 338.
Gdyby premier rządu izraelskiego zgłosił kandydaturę prezydenta Trumpa w innych okolicznościach, może nie byłoby z tym większego problemu, bo wiadomo powszechnie, iż krajem najbardziej miłującym pokój jest właśnie Izrael, podobnie, jak i to, iż największym peacemakerem w skali światowej jest prezydent Stanów Zjednoczonych – ale w tej chwili wystąpiły pewne komplikacje.
Wprawdzie zgodnie z odpowiedzią, której w swoim czasie, to znaczy – jeszcze za głębokiej komuny, udzieliło zaniepokojonemu słuchaczowi Radio Erewań, iż żadnej wojny nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, iż nie zostanie choćby kamień na kamieniu – w tej chwili żadnych wojen już nie ma. Są tylko operacje pokojowe, misje stabilizacyjne, ewentualnie – specjalne operacje wojskowe.
Czyż nie z tego właśnie względu amerykański prezydent Barack Obama dostał Pokojową Nagrodę Nobla w roku 2009, chociaż – o ile pamiętam – własnie wtedy jeszcze Stany Zjednoczone prowadziły zarówno operację pokojową, jak i misję stabilizacyjną – ale najwyraźniej norweski komitet noblowski musiał uznać, iż żadnych teologicznych przeszkód nie ma i Nagrodę prezydentowi Obamie przyznał.
Jeszcze wcześniej, bo w roku 1973 dwaj politycy: amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger i wietnamski generał Le Duc Tho otrzymali tę Nagrodę ex aequo – z tym iż Le Duc Tho odmówił jej przyjęcia pod pretekstem, iż USA naruszają warunki wynegocjowanego rozejmu, a w ogóle – to pokój jeszcze nie nastąpił.
Ale nie tylko rezultaty się liczą; liczą sie też i intencje – a jeżeli choćby warunki rozejmu były naruszane, to nie ulega wątpliwości, iż Amerykanie chcieli dobrze, to znaczy – chcieli zakończyć wojnę – bo to jeszcze była wojna – i dlatego właśnie wybory w rokju 1968 wygrał Ryszard Nixon, bo obiecał, iż tę wojnę zakończy.
Takie same obietnice składał również aktualny prezydent USA Donald Trump – iż zakończy wojnę na Ukrainie. choćby wykonał w tym celu rozmaite ruchy – ale co z tego, skoro zimny ruski czekista Putin nie chciał zgodzić się na bezwarunkowe zawieszenie broni – czego żądał ukraiński prezydent Zełeński? Toteż po tych doświadczeniach prezydent Donald Trump, po rozmowie z prezydentem Zełeńskim nieoczekiwanie oświadczył, iż Ukraina może odzyskać wszystkie utracone terytoria – z Krymem włącznie.
Skoro tak, to wygląda na to, iż nie chce on już zakończenia wojny na Ukrainie, tylko jej kontynuowania, bo odzyskanie przez Ukrainę utraconych terenów – o ile w ogóle nastąpi – wymagałoby kontynuowania wojny i to nie przez rok, czy dwa, ale co najmniej przez następne 10 lat – chyba, iż wcześniej zabrakłoby Ukraińców chętnych do wojowania.
Wygląda na to, iż wszyscy z taką ewentualnością się liczą, a w każdym razie – iż liczą się z nią państwa poważne – bo widać gołym okiem, iż aż przebierają nogami, żeby do tej wojny wepchnąć Polskę, a także – mocarstwa bałtyckie, które same już nie mogą się tego doczekać – podobnie jak karpie, co to nie mogą doczekać się Wigilii Bożego Narodzenia. No dobrze – ale czy w tej sytuacji uda się przeforsować kandydaturę prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla?
Jakby tego było mało, to właśnie minęła druga rocznica rozpoczęcia przez bezcenny Izrael operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy. Pezypominam, ze preteksterm do rozpoczęcia tej operacji było zaskakujące uderzenie złowrogiego Hamasu na bezcenny Izrael. Zaskoczenia tego trudno zrozumieć, chyba, iż przyjmiemy, iż premier Netanjahu wydał Mosadowi rozkaz, by na pewien czas ogłuchnął i oślepł.
W przeciwnym razie trudno byłoby wyjaśnić, jak to się stało, iż w Strefie Gazy, która musiała być nasycona konfidentami Mosadu, nic nie było wiadomo ani o masowej produkcji domowej roboty rakiet we wszystkich garażach, ani o decyzji o wzięciu zakładników i ataku. Starożytni Rzymianie, którzy na każdą sytuację mieli przygotowaną pełną mądrości sentencję mawiali iż is fecit cui prodest – co się wykłada, iż ten zrobił, kto skorzystał.
A niewątpliwie skorzystał na tym premier Netanjahu. O ile przedtem nader liczni Żydowie domagali się wtrącenia go do więzienia, to po rozpoczęciu operacji ostatecznego rozwiazania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, nikt już się na ten temat nie zająknął, a on zaś został powszechnie szanowanym premierem “rządu jednosci narodowej”. Jakby tego było mało, to sam ówczesny prezydent USA Józio Biden, przygalopował do Izraela, by osobiście przekazać mu wyrazy solidarności i poparcia. Czegóż chcieć więcej?
Jak wiadomo, operacja ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy rozwija się nader pomyślnie, to znaczy – Izraelowi udało się ją w znacznym stopniu zrównać z ziemią, a Palestyńczycy zostali poddani surowemu reżimowi, który ONZ nazwała choćby “ludobójstwem” – ale światowa opinia publiczna, najwyraźniej podatna na kremlowską dezinformację, zaczęła krytykować Izrael z pozycji, które rząd tego państwa nazwał “antysemickimi”.
W tej sytuacji trzeba było znaleźć jakieś wyjście. Okazał się nim zbawienny plan pokojowy prezydenta Donalda Trumpa. Podejrzewam, iż mógł on zostać zasuflowany prezydentowi Trumpowi przez stronę izraelską w nadziei, iż złowrogi Hamas go odrzuci, a wtedy nie będzie innego wyjścia, jak dokończyć operację ostatecznego ropzwiązania kwestii palestyńskiej – ale już z winy Hamasu i z błogosławieństwem USA.
W razie takiego obrotu sprawy norweski komitet noblowski mógłby przyznać Donaldowi Trumpowi Pokojową Nagrodę Nobla, zwłaszcza gdyby w porę przypomniał sobie słowa Adama Mickiewicza z “Reduty Ordona”, iż “dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia”. A jakaż sprawa może być lepsza od interesu bezcennego Izraela?
Niestety za sprawą złowrogiego Hamasu, który sypie piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, sprawy się skomplikowały. Po pierwsze – oficjalnym celem operacji ostatecznego rozwiązania, było rozgromienie Hamasu. I widać, iż cel ten nie został osiągnięty, bo Hamas nie tylko jest stroną rokowań pokojowych, wprawdzie przez pośredników, niemniej jednak, a poza tym – stawia warunki, które są właśnie dyskutowane.
Te dyskusje prędko się chyba nie skończą, a czy w tej sytuacji norweski komitet noblowski zdąży przeforsować kandydaturę prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla?
Polecamy również: Minister Tuska zapowiada: nie jeden a trzy podatki w górę