Stanisław Michalkiewicz: Mamy człowieka Renesansu!

21 godzin temu

Stanisław Michalkiewicz: Mamy człowieka Renesansu!

Ajajajajajaj! My tu się onanizujemy naszą młodą demokracją, urządzamy wybory prezydenckie z obywatelem Trzaskowskim Rafałem, jako naszą duszeńką umiłowaną z korzeniami jerozolimskimi i bezpieczniackimi, skaczemy sobie do oczu w związku z próbami przeforsowania w naszym bantustanie “wariantu rumuńskiego”, który wyłoniłby prawdziwego zwycięzcę wyborów prezydenckich…

…tymczasem najwybitniejsi jurysprudensi mało jaja nie zniosą z powodu zacietrzewienia wokół Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, co to według vaginetu obywatela Tuska Donalda, Judenratu, Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje oraz Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu “nie jest żadnym sądem”, tylko bandą przebierańców.

Prawdziwym sądem – według pana prof. Safiana Marka, szefa Stowarzyszenia Sędziów Polskich “Iustitia”, co to powstała w roku 1990, jak tylko rozwiązała się PZPR, będąca – jak wiadomo – transmisją bezpieki do środowiska sędziowskiego, no i oczywiście – wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu – prawdziwym, znaczy się – nastojaszczym sądem jest Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego.

A dlaczego? Tajemnica to wielka, toteż nic dziwnego, iż zaraz na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, iż wszyscy sędziowie tej nastojaszczej Izby, jeden w drugiego są konfidentami – jak nie Wojskowych Służb Informacyjnych, to Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która prowadziła operację “Temida”, mającą na celu werbunek agentury wśród sędziów.

Czy druga postępowa sędziowska organizacja “Themis” jest rezultatem tej operacji, czy to tylko przypadkowa zbieżność nazwy – tajemnica to wielka – ale oczyma duszy widzę, iż mimo, iż jakaś Mocna Ręka wcisnęła hamulec i na razie zatrzymała forsowanie u nas wariantu rumuńskiego, to ani chybi już w nabliższych dniach wybuchnie nowa wojna na górze, która mianowicie Izba Sądu Nawyższego powinna rozpatrywać protesty, co to spływają tam szeroką falą – no i która Izba ma ogłosić, iż wybory prezydenckie, co to przyniosły zwycięstwo obywatelowi Nawrockiemu Karolowi były ważne.

Więc kiedy my się tu onanizujemy tymi wszystkimi sprawami, od których rozstrzygnięcia świat albo się zawali, albo przeciwnie – nie zawali się – jak piorun z jasnego nieba gruchnęła wieść, iż oto w Szwecji, w luksusowym hotelu należącym do familii Waldengergów, właśnie wyznaczyła sobie rendez-vous słynna Grupa Bildelberg, której ojcem-założycielem był Józef Retinger, jegomość nie tylko z pierwszorzędnymi korzeniami, ale w dodatku z epizodem jezuickim, jak nie przymierzając – pan prof. Stanisław Obirek, który teraz, wraz z panem mec. Arturem Nowakiem obsrywa Kościół katolicki.

Wprawdzie nie brakowało ludzi twierdzących, iż to agent sowiecki, angielski, a choćby – watykański – ale czego to ludzie nie gadają? W każdym razie wszystkie drzwi były dla niego otwarte – i te w Londynie i te w waszyngtońskim Białym Domu.

Przypominam o tym ojcu-założycielu, bo na to rendez-vous Grupy Bilderberg zaproszony został Książę-Małżonek, który w vaginecie obywatela Tuska Donalda ma fuchę ministra spraw zagranicznych. Czy Książę-Małżonek jest gościem, iż tak powiem głównym, czy tylko towarzyszy Małżonce Księcia-Małżonka, naszej Jabłoneczce, czyli Annie Applebaum, co to ma korzenie co najmniej porównywalne z korzeniami pana Józefa Hieronima Retingera.

Tego oczywiście się nie dowiemy – ale choćby gdyby Książę-Małżonek świecił tylko światłem odbitym, to i tak stoi wyżej w hierarchii od takiego – dajmy na to – obywatela Tuska Donalda, któremu Sejm właśnie uchwalił votum zaufania. Nikomu bowiem nie przyszło do głowy, by zapraszać na to spotkanie obywatela Tuska Donalda, którego choćby podczas pielgrzymki do Kijowa odproszono z wagonu, w którym siedzieli przedstawiciele państw poważnych – podobno choćby do wagonu bydlęcego.

Aż tak źle to pewnie nie było – ale przypuszczam, iż przez taki gest przywódcy państw poważnych chcieli dać do zrozumienia własnym oopiniom publicznym, by nie traktowały serio fałszywych pogłosek o partnerskim traktowaniu naszego bantustanu. Takich rzeczy nie wypada głośno mówić – ale zawsze można użyć aluzji. Tak własnie zrobił gen. Wojciech Jaruzelski, nakazując w pierwszych dniach stanu wojennego internować Edwarda Gierka i jego pierwszego ministra – Piotra Jaroszewicza.

Przecież nie dlatego, by Edward Gierek stwarzał jakiekolwiek zagrożenie dla ustroju socjalistycznego, czy sojuszów. Taka myśl w ogóle nie przyszłaby mu nigdy do głowy. Zatem chodziło o co innego; o pokazanie Polakom, iż oto partia przestała się liczyć. Wsadziliśmy za kraty I sekretarza – wprawdzie byłego – niemniej jednak – i co? Ano – i nic! Ani jeden głos nie podniósł się w jego obronie, chociaż jeszcze półtora roku wcześniej 3 miliony partyjniaków wiwatowały na jego cześć.

Skłania to do postawienia pytania o prawdziwą hierarchię we władzach naszego bantustanu, która nawyraźniej nie pokrywa się z hierarchią konstytucyjną, podobnie jak prawdziwa hierarchia nie pokrywała się z formalną za czasów Stanisława Mikołajczyka i Bolesława Bieruta. W książce “Gwałt na Polsce” Mikołajczyk twierdzi, iż na czele prawdziwego rządu w Polsce stoi generał NKWD Iwan Sierow, nazywany przezeń “generałem Malinowem”. Drugą osobą w hierarchii jest szef NKWD w sowieckiej ambasadzie.

Trzecią – ambasador ZSRR w Warszawie, Lebiediew, a czwartą – Jakub Berman, który formalnie piastował stanowisko prostego wiceministra. Ale to on był ważniejszy i od Bolesława Bieruta i od premiera Edwarda Osóbki-Morawskiego.

Zatem dlaczego Książę-Małżonek, choćby gdyby świecił światłem odbitym, nie miałby być ważniejszy od obywatela Tuska Donalda? Warto przypomnieć, iż Książę-Małżonek został z nicości, jeszcze jako poddany brytyjski, awansowany od razu na wiceministra Obrony Narodowej w rządzie premiera Olszewskiego.

Potem w rządach charyzmatycznego premiera Buzka, co to miał aż dwa pseudonimy operacyjne, nadane mu przez SB, był wiceministrem spraw zagranicznych, a w rządzie premiera Kazimierza (“yes, yes, yes!”) Marcinkiewicza a potem premiera Jarosława Kaczyńskiego – ministrem Obrony Narodowej, z którego to stanowiska się dymisjonował zaledwie 5 miesięcy przez upadkiem tego rządu – po czym jesienią 2007 roku kandydował już do Sejmu z listy Volksdeutsche Partei.

Nowy premier obywatel Tusk Donald od razu przyznał mu wówczas fuchę ministra spraw zagranicznych, którą ma również w aktualnym vaginecie. Jak widzimy, jest prawdziwym człowiekiem Renesansu – ale nie o to chodzi, tylko o to – komu naprawdę podlega?

Polecamy również: Rumunia wprowadziła ustawę o „mowie nienawiści”

Idź do oryginalnego materiału