„Stan Wyjątkowy”. Wyborcze porachunki w koalicji. Kaczyński uciekł spod topora. Macierewicz rozwalił tupolewa

news.5v.pl 1 miesiąc temu

Punktem wyjścia są rzecz jasna oficjalne wyniki wyborów. Najważniejszy jest poziom sejmików wojewódzkich, bo głosowanie na poziomie regionów najbardziej przypomina wybory parlamentarne — zwykle wyborcy kierują się szyldami partyjnymi, nie zaś znajomością kandydatów, wszak radni wojewódzcy nie są szczególnie znani lokalnie.

A zatem wyniki wyborów do sejmików wojewódzkich w wyborach AD 2024 przedstawiają się następująco:

  • Prawo i Sprawiedliwość — 34,27 proc.
  • Koalicja Obywatelska — 30,59 proc.
  • Trzecia Droga — 14,25 proc.
  • Konfederacja — 7,23 proc.
  • Lewica — 6,23 proc.

Porównanie z wyborami sejmowymi z 15 października pokazuje, iż polityczne gusty Polaków drastycznie się nie zmieniają. I to mimo iż frekwencja w wyborach samorządowych (52 proc.) była znacznie niższa niż w parlamentarnych (prawie 75 proc.). W porównaniu z październikiem PiS i KO, 3D i Konfederacja mają niemal identyczne wyniki.

To właśnie podkreśla Donald Tusk, przekonując, iż jest zadowolony z wyniku KO. „Utrzymane zostało status quo. Tyle iż rosną apetyty. 15 października wszyscy wpadli w euforię. Dziś mamy taki sam wynik, ale ludzie narzekają, iż powinno być więcej. Jasne, iż powinno być. Ale jeżeli chodzi o odbieranie władzy PiS-owi, to nie dam sobie wmówić, iż to porażka”.

PiS będzie w stanie zachować władzę w maksymalnie pięciu sejmikach, bo nie ma chętnych, by wchodzić z Kaczyńskim w koalicje

Tusk ma jeszcze jeden argument — porównanie obecnych wyników z rezultatami z jesieni 2018 r., gdy wybierany był poprzedni samorząd. Rządzący wówczas PiS zdobył ponad 34 proc. głosów, zaś Koalicja Obywatelska — niespełna 27 proc. A zatem wybory do wyborów — Koalicja zyskuje, zaś PiS stoi w miejscu. Co więcej — to kolejny argument Tuska — w wyborach w 2018 r. PiS wygrało w 9 regionach, a w 8 przejęło władzę. Tym razem to Koalicja wygrała w 9 regionach, zaś PiS w 7. W dodatku — wszystko na to wskazuje — PiS będzie w stanie zachować władzę tylko w pięciu sejmikach, bo nie ma chętnych, by wchodzić z Kaczyńskim w koalicje, choćby regionalne.

No i prezydenci miast z Platformy zgnietli swych konkurentów z PiS.

Rozumiemy tę argumentację Tuska. Tyle iż — mówiąc wprost — liderowi KO w tych wyborach chodziło o coś zupełnie innego. Wynik wyborów samorządowych w porównaniu z parlamentarnymi, czy w porównaniu z 2018 r. albo też liczba sejmików zdobytych w poprzednich wyborach i w obecnych — to wszystko z punktu widzenia Tuska tylko detale.

Paweł Supernak / PAP

Jarosław Kaczyński i Tobiasz Bocheński

Sejmiki to głównie urzędy pracy dla własnych działaczy. Partia, która ma własny rząd, nie potrzebuje aż tak bardzo stołków w sejmikach, bo ma zatrzęsienie posad w instytucjach centralnych. W dodatku sam Tusk niezbyt się troszczy o byt swych działaczy w terenie i podbijanie sejmików, w których mogą dostać pracę, nie jest jego głównym politycznym marzeniem.

Takie były prawdziwe cele Tuska przed wyborami. Nie udało mu się ich zrealizować

Jego zasadniczy cel był przed wyborami inny — rozbicie PiS i upokorzenie Kaczyńskiego. To miał być drugi cios po pierwszym, którym był rezultat październikowych wyborów sejmowych. Cios, jeżeli nie decydujący, to na pewno nokautujący Kaczyńskiego, powalający go na ring z marną szansą na ponowne powstanie.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Wszak po utracie władzy PiS został odcięty od mediów państwowych, które swą chamską propagandą pomagały partii we wszystkich wyborach od 2016 r. Wszak PiS został wyrugowany ze spółek państwowych, które latami — nieformalnie — także włączały się w kampanie wyborcze. Dlatego też w obozie władzy długo panowało przekonanie, iż osłabiony PiS ocali władzę w jednym, może w dwóch, a w najlepszym wypadku w trzech sejmikach.

Taka też była obawa władz PiS do ostatnich tygodni kampanii. Dopiero w ostatnich dniach przed wyborami w partyjnej centrali na Nowogrodzkiej pojawiły się wewnętrzne sondaże pokazujące, iż PiS ma szanse na wygraną i zachowanie władzy w 4-5 sejmikach. Westchnienie ulgi gwałtownie przerodziło się w euforię — wobec marnych oczekiwań taki wynik wzmacnia PiS. Odetchnął przede wszystkim sam Kaczyński, który obawiał się, iż w razie wysokiej przegranej, zacznie się podważanie jego przywództwa i rozpad partii.

Po utracie władzy wszystkie głęboko skrywane konflikty w Zjednoczonej Prawicy wybuchnęły ze zdwojoną siłą

Już po zmianie władzy rozlegały się w PiS głosy, iż sędziwy 75-letni Kaczyński może tylko przegrywać i trzeba przebudować prawicę, odsyłając go na emeryturę. Mówił tak choćby szef gabinetu prezydenta Marcin Mastalerek, zaangażowany w projekt lansowania zmiany pokoleniowej w PiS — Kaczyńskiego miałby zastąpić wspierany przez prezydenta Mateusz Morawiecki.

fot. Michał Łepecki / Agencja Wyborcza.pl

Mateusz Morawiecki i Jacek Kurski

Dlatego też po utracie władzy wszystkie głęboko skrywane konflikty w Zjednoczonej Prawicy wybuchnęły ze zdwojoną siłą. Europoseł Patryk Jaki zaatakował Mateusza Morawieckiego zarzucając mu uległość wobec Brukseli i odpowiedzialność za przyjęcie Zielonego Ładu, krytykowanego przez rolników.

Do natarcia przyłączył się Jacek Kurski, który walcząc o miejsce na listach PiS do Europarlamentu, przygotował analizę porażki PiS w wyborach sejmowych, w której całą odpowiedzialność zrzucił na Morawieckiego. Przypomnijmy sobie te kultowe już wersy:

„Błędem była stawka na Mateusza Morawieckiego jako główną twarz kampanii, w szczególności po doświadczeniu z wyborów samorządowych 2018, w których PMM pełnił właśnie tę rolę. Zostało wówczas zweryfikowane przywództwo wyborcze Mateusza. Zweryfikowane negatywnie. Pomysł na pragmatycznego, technokratycznego premiera był ambitny: PMM miał przekonać do nas Unię Europejską, osłonić reformę sądów, pozyskać centrowy elektorat, w szczególności przedsiębiorców, inteligencję, wielkie miasta oraz niektóre media, czyli generalnie poszerzyć elektorat. Morawiecki ciężaru tego wyzwania zwyczajnie nie uniósł”.

Rafał Guz / PAP

Zbigniew Ziobro i Patryk Jaki

Zdaniem Kurskiego najważniejsze było to, iż Morawiecki został w 2018 r. skompromitowany ujawnionymi przez Onet.pl taśmami z knajpy „Sowa i Przyjaciele”. „Na taśmach Morawiecki posługiwał się bowiem dokładnie takim samym językiem i siatką pojęć jak PO, kpił z Polaków, mówiąc o zap……za miskę ryżu czy kopaniu rowów, szydził ze złamanej ręki Kubicy jako okazji do oszczędności na reklamie (…) Brzmiał mentalnie tak jak człowiek tamtej strony. Dla zatarcia tej kompromitacji PMM zaczął przebierać się na siłę w radykała PiS, przez co przestał być kupowany przez elektorat, który miał pozyskać. Do tego doszła klęska w reformie sądów (…) i w UE, skąd nastąpił atak TSUE”.

Kurski obciążył Morawieckiego za błędy w polityce europejskiej, w tym nieudolność w kwestii KPO: „Obóz prawicy zapłacił wysoką cenę nie tylko za zdominowanie dwóch kampanii 2018 i 2023 wizerunkiem urzędującego premiera i w skutku słaby wynik w tych wyborach, ale przede wszystkim za politykę europejską. Mateusz Morawiecki uwikłał bowiem cały obóz Zjednoczonej Prawicy w z góry przegraną grę o pieniądze z Unii Europejskiej. To było świadoma lub nie, realizacja planu Tuska, na jego polu i warunkach. Planu, którego Tusk nie ukrywał po powrocie do Polski w 2021 r., a który wprost wyłożył za niego dużo wcześniej R. Trzaskowski, mówiąc o zablokowaniu i zamrożeniu należnych Polsce pieniędzy, dopóki wyborów nie wygra opozycja. Plan ten potwierdzała sama Ursula von der Leyen gdy wysyłając go do Polski D. Tuska publicznie niemal zobowiązywała go do zdobycia urzędu premiera. dla wszystkich przytomnego i odpowiedzialnego polityka były to oczywiste komunikaty, iż żadnych pieniędzy dla władzy PiS nie będzie i iż należy przygotować społeczeństwo na scenariusz alternatywny bez tych pieniędzy. (…) Przy każdym ustępstwie PMM obiecywał, iż teraz to już na pewno nam pieniądze odblokują. Było to podejście dziecinnie naiwne i szkodliwe dla kraju. Do ustępstw na polu decydującym o rozwoju i konkurencyjności, doszły kolejne w obszarze definiującym wprost polską suwerenność jak zgoda na mechanizm warunkowości, a w końcu rezygnacja z weta. Za każdą nich z osobna Morawiecki powinien dostać zdymisjonowany. Churchill podsumował Chamberlaina po Monachium w 1938 r., iż miał do wyboru hańbę albo wojnę – wybrał hańbę, ale wojny też nie uniknął. (…) Przykre jak łatwo obóz PiS ulegał zmistyfikowanemu obrazowi Morawieckiego jako sprawczego, partnerskiego, współrodzajowego liderom Unii Europejskiej, z którymi wszystko może załatwić i do których zadzwonić może, kiedy chce. choćby najbardziej przenikliwi dawali się na to nabierać”.

Leszek Szymański / PAP

Mateusz Morawiecki i Donald Tusk w 2010 r.

I zdanie kluczowe: „Zgłaszanie się w tej sytuacji człowieka, który w marcu pamiętnego roku 2010 odrzucił wejście do Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie Kaczyńskim, bo wybrał doradzanie premierowi Tuskowi, zgłaszanie się polityka z tak smutnym bilansem, w wyniku którego obóz patriotyczny znalazł się w najgorszym położeniu od bardzo wielu lat, zgłaszanie się przez niego teraz na Prezesa Prawa i Sprawiedliwości, tego największego dzieła obozu propolskiego ostatnich 30 lat, partii wielkiego celu, której pierwszy Prezes żył i działał wg motta „Warto być Polakiem” jest szyderstwem z dziedzictwa politycznego śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który za politykę obrony godności i interesów Polski, zapłacił cenę najwyższą”.

Każdy taki eksces wywoływał podziały wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. Wyglądało na to, iż Kaczyński przestaje panować nad partią. Donald Tusk z dużym zadowoleniem przekonywał, iż już niedługo PiS się rozpadanie na wrogie frakcje. Po wyniku wyborów samorządowych widać wyraźnie — na razie się nie rozpadnie. Kaczyński zyskał sporo czasu, by opanować sytuację w partii. Zachował też pełne prawo do wyboru kandydata PiS na prezydenta.

Leszek Szymański / PAP

Prezydent RP Andrzej Duda i szef gabinetu prezydenta Marcin Mastalerek

Na wieczorze wyborczym Kaczyński cytował słynne powiedzenie Marka Twaina: „wiadomość o mojej śmierci jest cokolwiek przedwczesna”. I akurat w tym przypadku mówił szczerze i z głęboką wiarą.

Kluczowe starcie nastąpi prawdopodobnie za rok, podczas wyborów prezydenckich

Co rezultat wyborów oznacza dla Tuska? Po pierwsze — iż rekordowa frekwencja z wyborów parlamentarnych, nie jest mu dana na zawsze. Dziś bardziej tamta frekwencja wygląda na głosowanie młodzieży przeciwko Kaczyńskiemu — teraz młodzież została w domach, a elektorat PiS karnie poszedł na wybory, dzięki czemu Kaczyński ogłasza swój triumf.

Po wtóre — iż będzie musiał z Kaczyńskim potykać kolejne miesiące, a może i lata. najważniejsze starcie nastąpi prawdopodobnie za rok, podczas wyborów prezydenckich. jeżeli kandydat obozu władzy — sam Tusk, wzmocniony dobrym wynikiem w Warszawie Rafał Trzaskowski lub też marszałek Sejmu Szymon Hołownia — wygra wybory, to szanse na powrót Kaczyńskiego do władzy zmaleją praktycznie do zera. Rząd Tuska z własnym prezydentem rozmontuje resztki systemu PiS, z mozołem wznoszonego przez Kaczyńskiego podczas dwóch kadencji rządu. W takiej sytuacji wygrana PiS na czele z Kaczyńskim w kolejnych wyborach do Sejmu — czyli w roku 2027 r. — stanie się po prostu nierealna. W razie porażki prezydenckiej, na prawicy niemal na pewno dojdzie do rozłamu i część działaczy wypowie Kaczyńskiemu posłuszeństwo, albo będą go chcieli zmusić do oddania przywództwa nad partią. najważniejszy będzie tandem Morawiecki-Duda, bo ci obaj 50-latkowie zawarli sojusz obliczony na przejęcie władzy na prawicy po Kaczyńskim.

Sebastian Wielechowski / East News

Rafał Trzaskowski i Szymon Hołownia

Z kolei, jeżeli kandydat PiS zostanie za rok prezydentem, to Kaczyński ma szanse zachować kontrolę nad całym obozem prawicy i zawalczyć o wygraną choćby w 2027 r., gdy już będzie niemal 80-letnim seniorem.

Drogowcy są po wyborach wściekli na Lewicę. Uważają, iż grając w kampanii kwestiami światopoglądowymi, zaszkodziła ich wynikowi

Po wyborach samorządowych Tusk musi sobie także odpowiedzieć na pytanie, jak chce poukładać swe relacje z koalicjantami i koalicjantów między sobą.

Jest oczywiste, iż w interesie Tuska nie jest owocna kooperacja między Trzecią Drogą a Lewicą, bo mali koalicjanci lojalni wobec siebie mieliby siłę, by stawiać go pod ścianą. W tym sensie konflikt między Hołownią a Czarzastym dotyczący aborcji był na rękę Tuskowi. Szkopuł w tym, iż to starcie wymknęło się spod kontroli, pojawiły się wyzwiska i zarzuty o kłamstwa — a to już nie jest na rękę Tuskowi, bo psuje wizerunek obozu władzy i sprawia wrażenie, iż on jako premier nie panuje nad koalicyjnym kramem. Tusk nie krył irytacji choćby publicznie: „Mi się bardzo nie podobała awanturka lidera Lewicy i marszałka Sejmu. Wiele słów było niepotrzebnych”.

Paweł Supernak / PAP

Włodzimierz Czarzasty i Donald Tusk

Drogowcy są po wyborach wściekli na Lewicę. Uważają, iż grając w kampanii kwestiami światopoglądowymi, zaszkodziła ich wynikowi, bo bardziej konserwatywni wyborcy PSL byli zniesmaczeni, iż nowa koalicja w pierwszej kolejności bierze się za pigułkę „dzień po” i aborcję. Jednocześnie ludowcy zauważają, iż taka oparta na ostrym sporze światopoglądowym kampania nic nie dała samej Lewicy. I żądają zwiększenia swych wpływów w koalicji — czytaj: więcej stanowisk — kosztem lewicowców. Boli ich zwłaszcza to, iż przy niewielkim zainteresowaniu Tuska sytuacją w TVP, panoszą się tam głównie ludzie Lewicy. To nie przypadek — Włodzimierz Czarzasty to były sekretarz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, człowiek, który w latach 90. zjadł zęby na pilnowaniu, by TVP dobrze robiła postkomunistycznej Lewicy. Dziś do telewizji wracają w dużej mierze dawni towarzysze Czarzastego. To budzi wściekłość ludowców, którzy także w latach 90. przyzwyczaili się do tego, iż warto mieć wpływy w mediach publicznych.

Tusk przejmuje program Lewicy. Nam brakuje jeszcze tylko hasła „sadzić, palić, zalegalizować”, choć zwracamy uwagę, iż Tusk za młodu przypalał

Lewica została w wyborach wprost zmasakrowana. Gdyby 7 kwietnia 2024 r. odbywały się nie wybory samorządowe, a parlamentarne, to PiS zdobyłoby 195 mandatów poselskich, KO — 160 mandatów, Trzecia Droga — 68 mandatów, Konfederacja — 20 mandatów, a Lewica — 15 mandatów. Jednym słowem, Lewica ledwo byłaby w stanie zawiązać swój klub. Co więcej, mandatu mógłby nie zdobyć sam Czarzasty i kontrowersyjna szefowa klubu Lewicy Anna Maria Żukowska — wyzywająca Hołownię za przekładanie debaty o aborcji, a potem go odwiedzająca z kwiatami. W takim nowym hipotetycznym rozdaniu zyskałyby wszystkie ugrupowania w Sejmie, oprócz Lewicy, która straciłaby aż 11 parlamentarzystów.

Zbigniew Meissner / PAP

Anna Maria Żukowska i Włodzimierz Czarzasty

Lider Lewicy robi dobrą minę do złej gry. „Liczyliśmy się z tym, iż będziemy mieli słaby wynik w wyborach samorządowych. Tak działa ordynacja w przypadku mniejszych partii”

Odchodzić nie zamierza, a twórcy „Stanu Wyjątkowego” nie widzą nikogo, kto mógłby Czarzastego wysadzić z fotela — przezornie wszystkich buntowników wyrzucił z partii albo przeciągnął na swoją stronę na długo przed wyborami sejmowymi.

Lewica jest w dużej mierze ofiarą Donalda Tuska, który w długofalowych planach chce przejąć cały elektorat lewicowy. Platforma przejęła już agendę nowej lewicy — związki partnerskie, aborcję, ekologię, dystans do Kościoła. Nam brakuje jeszcze tylko hasła „sadzić, palić, zalegalizować”, choć zwracamy uwagę, iż Tusk za młodu przypalał.

Zresztą zapytaliśmy go o to kiedyś. „Palił pan, ale się nie zaciągał?”

„W życiu nie użyłbym tej obłudnej clintonowskiej formuły” — nawiązał do byłego prezydenta USA Billa Clintona, który kręcił w sprawie własnej trawy.

Tusk odrzucił ofertę wspólnego startu z Lewicą w wyborach samorządowych, mimo iż negocjacje były już na ostatniej prostej. Dziś — patrząc na wyniki wyborów — widać, iż koalicja KO-Lewica miałaby szansę na wygraną z PiS. Tyle iż Tusk nie chciał się dzielić wygraną — a był pewien zwycięstwa. Tyle iż wygrał Kaczyński.

Ale lider PiS także nie może spać spokojnie. Tak, wynik wyborów na krótką metę stabilizuje jego pozycję. Tyle iż to nie oznacza, iż znikną brutalne wewnętrzne konflikty w PiS. Widać to wyraźnie podczas tworzenia list wyborczych do Parlamentu Europejskiego — to w tej chwili najbardziej atrakcyjne fuchy, jakie Kaczyński ma dla swoich ludzi. Przy układaniu list jest wszystko to, co prezes lubi najbardziej — donosy, haki, wyzwiska i brutalne faule. Są już pierwsi zwycięzcy — i pierwsze ofiary. W „Stanie Wyjątkowym” Andrzej Stankiewicz i Beata Lubecka przedstawiają pierwsze przymiarki do europejskich „jedynek” i „dwójek” PiS. Kogo tam nie ma! Obajtek, Kurski, Kamiński, Wąsik, Lichocka — sama śmietanka PiS. Jest choćby pan Tobiasz, który będzie nr 2 w Warszawie, po tym, jak przegrał wybory prezydenckie w Warszawie.

Szymon Łabiński / PAP

Daniel Obajtek i Andrzej Duda – zdjęcie z 2020 r.

Paweł Supernak / PAP

Maciej Wąsik i Mariusz Kamiński

Po wyborach Tusk zrozumiał, iż musi uciec do przodu. Będzie rekonstrukcja rządu

Choć premier zarzeka się, iż w wyborach Koalicja Obywatelska osiągnęła wynik bliski stanu nirwany, to jednocześnie wyraźnie koryguje swą politykę. A to dowodzi, iż w rzeczywistości potraktował rezultaty głosowania i marną frekwencję jako sygnał ostrzegawczy.

Kaczyński ulepił sobie 1/3 aktywnego wyborczo społeczeństwa na swój wzór i podobieństwo. To ludzie, którzy pójdą za nim wszędzie i nie uwierzą w nic, co kompromituje PiS. Tusk nie złożył im żadnej oferty od przejęcia władzy. Rząd niespiesznie realizował obietnice, zwłaszcza socjalne. Nie ma wyższej kwoty wolnej od podatku, nie ma niższej składki zdrowotnej dla drobnych przedsiębiorców, przycięte zostały wakacje kredytowe, za to zapadły decyzje niepopularne politycznie, takie jak podwyżka VAT na żywność.

Po wyborach Tusk zrozumiał, iż musi uciec do przodu. Stąd przyjęcie „babciowego” przez rząd, stąd twardy sprzeciw wobec unijnego pakietu migracyjnego, stąd wreszcie zapowiedź rekonstrukcji rządu — mimo iż przed wyborami premier ją wykluczał. Lista ministrów do wymiany jest już mniej więcej znana. Do Europarlamentu chcą odejść Bartłomiej Sienkiewicz (KO, kultura) i Krzysztof Hetman (PSL, rozwój). Tusk nie jest zadowolony z ministra rolnictwa Czesława Siekierskiego (PSL), który nie potrafi ugasić protestów rolniczych. Ciemne chmury wiszą też nad Pauliną Henning-Kloską (Polska 2050, klimat).

Paweł Supernak / PAP

Minister rozwoju i technologii Krzysztof Hetman i minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz

Macierewicz zdemolował tupolewa i pogubił dowody ze śledztwa smoleńskiego

Po wyborach wyraźnie przyspieszy także rozliczanie rządów PiS przy użyciu prokuratury — a zatem najciekawsze dopiero przed nami. Jednym z pierwszych polityków PiS, którzy usłyszą zarzuty, może być Antoni Macierewicz, smoleński mag, który dostarczył Kaczyńskiemu ideologię zamachową w formie instant.

Były teorie o sztucznej mgle, rozpyleniu helu nad lotniskiem, obezwładnieniu samolotu na wysokości 15 metrów, było przekonywanie, iż trzy osoby przeżyły katastrofę, zaś smoleńskiej brzozy nigdy nie było — w ciągu ponad dekady Macierewicz i jego współpracownicy ogłosili kilkanaście hipotez, czasem wzajemnie ze sobą sprzecznych. Ostatni raz Macierewicz zaszokował, gdy w swym raporcie umieścił zdjęcia nagich ciał ofiar. Oburzał się i zapowiadał ściganie winnych — tyle, iż tuż przed publikacją raportu to on osobiście kazał te zdjęcia odtajnić.

Większość rodzin smoleńskich — także tych związanych z PiS — od lat ma już Macierewicza po dziurki w nosie. Przełomem był rok 2018. Gdy w smoleńską rocznicę Macierewicz chciał przedstawić swój kolejny pełen pomysłowych tez raport, nie wytrzymała choćby część rodzin smoleńskich związanych z PiS — na czele z Martą Kaczyńską. Macierewicz otwarcie ich okłamał, iż kolejnego raportu nie wyprodukuje. A miesiąc później opublikował słynny „raport techniczny”. Ogłosił tam, iż na pokładzie tupolewa doszło do wybuchów.

Ów 2018 r. był zresztą pod wieloma względami przełomowy — Macierewicz w styczniu wyleciał z rządu i choćby próby grania Smoleńskiem u Kaczyńskiego mu nie pomogły.

Tomasz Gzell / PAP

Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz

W wystąpieniu podczas rocznicy katastrofy w 2018 r. Kaczyński dodatkowo Macierewicza upokorzył. Tak podsumował jego działalność: „Wiele lat bardzo ciężkiej pracy, wiele eksperymentów udanych i nieudanych, wiele hipotez potwierdzonych i niepotwierdzonych”.

Wydawało się, iż to koniec Macierewicza i koniec Smoleńska w jego spiskowej wersji.

W dodatku zaczął się bunt w podkomisji smoleńskiej, która — po dymisji z fotela ministra obrony — na nowo stała się głównym polem aktywności Macierewicza. 10 sierpnia 2021 r. podkomisja przegłosowuje projekt „raportu końcowego”. Wobec wściekłości rodzin i podziału w podkomisji Kaczyński zakazuje Macierewiczowi publikacji tego „raportu”. Od tego momentu PiS ewidentnie gra na wyciszenie sprawy.

Wszystko zmienia atak Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku. Kaczyński momentalnie wykorzystuje sytuację, by wpisać Smoleńsk w ciąg kremlowskich zbrodni. Skoro okazało się, iż Putin jest w stanie rozkazać mordowanie Ukraińców, to łatwiej było Kaczyńskiemu przekonywać, iż wcześniej pozbawił życia także jego brata. Prezes odkopuje Macierewicza i jego niechciany wybuchowy raport z sierpnia 2021 — nakazuje go przyjąć, ogłosić suwerenowi i osobiście zatwierdza jako doktrynę partii i państwa. Dokument, który Kaczyński miesiącami blokował, stał się smoleńską biblią PiS tylko dlatego, iż Putin uderzył na Ukrainę, więc społeczne podglebie dla teorii spiskowych z nim związanych stało się bardziej żyzne.

W tej smoleńskiej wierze było zawsze jedno niebezpieczeństwo — śledztwo prokuratorskie, które toczyło się niezależnie od działań podkomisji Macierewicza. Twórcy „Stanu Wyjątkowego” przez całe rządy PiS domagali się, aby do szaleństw pana Antoniego odniosła się prokuratura. Wszak raporty podkomisji smoleńskiej są warte tyle, co papier, na których są wydrukowane — „Maciora” mógł tam napisać wszystko, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Prokuratura to co innego — każdy jej krok jest opisany prawem i ma prawne konsekwencje.

Prokuratorzy muszą zgromadzić dowody, żeby zdecydować, jakie były przyczyny katastrofy i — ewentualnie — kto powinien być sądzony za przyczynienie się do śmierci 96 osób.

Prokuratura nieraz się z Macierewiczem ścierała. Tak było choćby wiosną 2017 r., gdy podkomisja Macierewicza przedstawiła swoją najgłośniejszą tezę — iż w samolocie podłożona została bomba termobaryczna. Gdy prokuratura — kierowana przez Zbigniewa Ziobrę — poprosiła o dowody, to niczego nie dostała. Nie ma się co dziwić. Macierewicz nigdy niczego prokuraturze nie przekazał, bo w jego interesie nie była prawna i ekspercka analiza efektów prac podkomisji.

Ze swej strony prokuratura zarządziła ekshumację ciał wszystkich ofiar, wysłała próbki do zagranicznych laboratoriów i powołała zagranicznych biegłych. Tyle iż nigdy nie ujawniła, iż nie znaleźli oni dowodów na wybuchy i zamach.

Dopiero teraz zaktywizował się szef smoleńskiego zespołu prokuratorskiego, utworzonego za rządów PiS. W rozmowie z dziennikarzem TVN24 Piotrem Świerczkiem — specjalizującym się w Smoleńsku — prok. Krzysztof Szwarc rozbił w pył całą ideologię smoleńską Macierewicza. Przyznał, iż nie było wybuchów, nie ma i nigdy nie było dowodów na zamach.

Ujawnił też, iż „Maciora” razem ze swoją ekipą zdemolował tupolewa nr 102, bliźniaczą maszynę tupolewa nr 101, który rozbił się w Smoleńsku. Na użytek Macierewiczowskich eksperymentów — z których nic nie wynika — warta 40-50 mln zł maszyna została rozmontowana i pocięta. Trzeba ją było wykreślić z rejestru statków powietrznych, został adekwatnie sam kadłub. W dodatku Macierewicz zgubił część dowodów ze śledztwa smoleńskiego.

Na nasze oko pan Antoni powinien jednak w najbliższym czasie budzić się prewencyjnie przed 6.00 rano. Najbliższym już ponoć dawno powiedział, iż nie zniży się, by prosić o ułaskawienie.

Wszystkie odcinki podcastu:

Idź do oryginalnego materiału