„Stan Wyjątkowy”. Morawiecki topi kandydatów PiS na prezydenta. Kaczyński tuli narodowców

news.5v.pl 1 tydzień temu

W tym wydaniu „Stanu Wyjątkowego” pokazujemy, jak Morawiecki topi kolejnych wybrańców Kaczyńskiego do prezydentury. Cel jest prosty — zmuszenie prezesa, aby na kandydata PiS wybrał Morawieckiego. Prezes czuje pismo nosem i oficjalnie wyklucza takie rozwiązanie. Ale to dopiero początek tej gry, w której Kaczyński — pozbawiany kolejnych, całkiem ciekawych kandydatów — jest w coraz trudniejszej sytuacji.

Prezes czarował kandydata do prezydentury tak, jak tylko on i Tusk potrafią

Były minister sportu w rządach PiS Witold Bańka — za młodu lekkoatleta — ma całkiem wygodne życie. Jest szefem międzynarodowej antydopingowej organizacji World Anti—Doping Agency (WADA), podporządkowanej Międzynarodowemu Komitetowi Olimpijskiemu. Dobra kasa, przeloty klasą biznes, wygodne loże wśród ważnych i możnych tego świata na najważniejszych imprezach sportowych globu. To prawda, robotę ma niełatwą — musi się użerać z koksownikami z Rosji i Chin, a choćby przepychać z Ameryką, patrzącą przez palce na doping w zawodowych ligach. Ale — co by nie mówić — to już inny, światowy poziom.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Dlatego, gdy prezes PiS Jarosław Kaczyński zaprosił Bańkę na spotkanie i osobiście złożył mu propozycję startu na prezydenta, nie spotkał się z entuzjastyczną reakcją. Według informacji twórców „Stanu Wyjątkowego” Bańka miał wiele wątpliwości. Ale ego zostało mu połechtane. Dlatego nie powiedział „nie”, prosząc o czas do namysłu i przedstawienie przez Kaczyńskiego szerszej koncepcji wyborczej.

Kaczyński był pewien, iż przekona Bańkę — spędzili długie godziny przy dobrym jedzeniu i trunkach, a prezes czarował tak, jak tylko on i Tusk potrafią. Był pewien, iż Bańka się zgodzi. Dość powiedzieć, iż zaczął w prawicowych mediach prezentować rysopis idealnego kandydata PiS, który — tak się składa — jak ulał pasował do Bańki.

W Radiu Maryja — krynicy prawd dla zwolenników PiS — pod koniec sierpnia prawił tak oto: „Musi być młody, wysoki, okazały, przystojny. Wyborcy te wymogi wizerunkowe stawiają wysoko. Musi mieć rodzinę. Musi znać bardzo dobrze język angielski. Najlepiej jakby znał dwa języki. Mamy kandydatów, którzy są doskonali i w angielskim, i francuskim. Tak jak ten prawdopodobny przeciwnik w drugiej turze . Musi być obyty międzynarodowo. To powinien być człowiek, dla którego świat nie jest czymś obcym, który bywał na konferencjach, wykładach.”

  • Młody — Bańka jeszcze nie skończył 40 lat
  • Wysoki — jakieś 190 cm
  • Przystojny — na pewno wedle kryteriów prezesa
  • Rodzina — posiada, w dodatku żona nie jest sfochowana niczym Agata Duda
  • Biegle mówiący po angielsku — wiadomo
  • Dobrze, żeby znał drugi język — Bańka powiedział Kaczyńskiemu, iż uczy się francuskiego
  • Z międzynarodowym doświadczeniem — tu WADA jako jedyna międzynarodowa organizacja kierowana w tej chwili przez polskiego polityka pasuje jak ulał

Kaczyński jest skrajnie zdesperowany. jeżeli jego kandydat przegra prezydenturę, to Donald Tusk wykończy PiS

W zamyśle prezesa Bańka miał wystartować jako kandydat niezależny, ale z poparciem PiS. Przyczyna takiego zabiegu jest prosta. Z jednej strony Kaczyński musi wyjść w wyborach poza elektorat PiS, a Bańka — którego większość wyborców nie kojarzy z poprzednią władzą — dobrze do tego pasował. Z drugiej — Bańka jest co prawda konserwatystą, ale w zachodnim, a nie pisowskim stylu. Nie zamierzał w kampanii ścigać LGBT, a wręcz mógłby poprzeć związki partnerskie. Nie chciał walczyć z Unią, bo uważa, iż to głupia wojna. Miał też dystans do jasnogórskich seansów PiS z ojcem Rydzykiem. W dodatku chciał się odciąć od afer z czasów rządów Morawieckiego, w których nie brał udziału i które uważa za obciążenie dla PiS. A zatem Bańka nie mógł być kandydatem czysto pisowskim, bo twardy prezesowsko—rydzykowo—smoleński elektorat postradałby swe moherowe berety.

Swoją drogą negocjacje z takim kandydatem to dowód na to, iż Kaczyński jest po prostu skrajnie zdesperowany. Prezes był gotów przymknąć oko na lewicowo—liberalne odchylenie Bańki, bo pilnie potrzebuje kogoś z realnymi szansami na wygraną. Twardzi pisowcy takich szans po prostu nie mają.

Jeśli PiS przegra prezydenturę, to cały aparat władzy będzie mniej lub bardziej bezpośrednio kontrolowany przez Donalda Tuska. A on — nie miejmy wątpliwości — wykończy PiS. Może szybciej, może wolniej — ale na pewno systematycznie.

Prezesie, po co takie małe kłamstewka?

Finalnie Bańka jednak prezesowi odmówił. Czujemy w wypowiedziach Kaczyńskiego na jego temat wiele zawiedzionych nadziei i urażonej dumy. W partii Kaczyński rozpuszcza plotki, iż to Bańka się do niego zgłosił, kierowany swym wybujałym ego — a on owe nieuzasadnione ambicje swą twardą pięścią poskromił. Pękamy ze śmiechu.

Publicznie z kolei oświadczył, iż była to kandydatura bardziej wirtualna, niż realna. I iż — tu nas ubawił jeszcze bardziej — nie była rozważana przez partyjny zespół, który typuje kandydatów do prezydentury i poddaje ich badaniom. Prezesie, po co takie małe kłamstewka. Nie przesłuchiwał go komitet, tylko ty sam. A autorką pomysłu, abyś się osobiście spotkał z Bańką na przedprezydenckiej kolacji była eksmarszałek Sejmu Elżbieta Witek, która kieruje owym zespołem.

Czemu Bańka odmówił? Bo trudno go omotać prezydenckimi błyskotkami, skoro błyskotki międzynarodowe ma już dziś. Dzięki temu myślał chłodno i racjonalnie.

Po pierwsze, nie do końca mu po drodze z coraz bardziej radykalnym Kaczyńskim. Po drugie, wiedział, iż w przypadku wygranej będzie zmuszony otoczyć się ludźmi twardego PiS-u, bo nie ma własnego zaplecza politycznego. Po trzecie, obawiał się, iż jeżeli przegra, to Kaczyński zwali całą winę na niego, a prawicowe media nie zostawią na nim suchej nitki. A w dodatku nie był pewien, czy w razie zgody na start nie będzie musiał odejść z szefostwa WADA. W najbardziej niekorzystnym wariancie za rok o tej porze byłby byłym kandydatem PiS na prezydenta i byłym szefem WADA. Bez pracy, za to z Kaczyńskim i Rydzykiem na karku — jako czołowy nieudacznik prawicy.

Po diabła mu to? Amen.

Znamy Morawieckiego. Ambicje ma wielkie niczym majątek, który skrycie przepisał na żonę

Ostatecznym gwoździem do trumny był przeciek kandydatury Bańki do mediów. Bańka stwierdził, iż skoro prezes nie potrafi utrzymać takich rzeczy w tajemnicy we własnej partii, to nie ma mowy o żadnej współpracy przy kampanii. A kto odpowiada za ten przeciek, który trafił jednocześnie do kilku dużych redakcji? Panie Mateuszu, zostawił pan za dużo śladów.

Twórcy „Stanu Wyjątkowego” zwracają uwagę właśnie na rozgrywkę wewnątrz PiS wokół tej kandydatury. Bańka związany jest z Beatą Szydło, którą zaproponowała mu ministerialną tekę, gdy tworzyła swój rząd w 2015 r. Bańce nie podoba się, iż Kaczyński upokarza Szydło i przygotowuje rozprawę z nią na kongresie PiS pod koniec września. Wówczas przebuduje władze PiS i Szydło — której nigdy nie trawił — trafi na kompletny margines.

Paweł Kula / PAP

Beata Szydło i Jarosław Kaczyński (2011 r.)

Jako człowiek Szydło Bańka nienawidzi Morawieckiego. Uważa, iż Morawiecki próbował utrudnić mu wybór do WADA, mimo iż był ministrem sportu także w jego rządzie. Sądzi, iż ludzie z otoczenia Morawieckiego mają lepkie ręce i wiele afer, z którymi PiS mierzy się po wyborach, jest tego efektem.

My byśmy lepiej tego nie ujęli.

Dlatego też jest logiczne, iż ludzie Morawieckiego rozpuścili przeciek w sprawie kandydowania Bańki. Chodziło o to, żeby Bańka musiał się zadeklarować. Jednym słowem — by musiał gwałtownie zdecydować, czy decyduje się na kandydowanie, nie mając żadnych konkretów ze strony Kaczyńskiego, a jednocześnie ryzykując rychłe rozstanie z wygodnym fotelem biznes klasy w WADA. Rezultat mógł być tylko jeden — odmowa. Wszak Bańka już się przyzwyczaił do wygodnych mebli.

Piotr Polak / PAP

Mateusz Morawiecki i Witold Bańka (2019 r.)

— Pragnę poinformować, iż nie zamierzam kandydować na urząd Prezydenta RP. To wielki honor i zaszczyt, ale tak jak ogłosiłem na początku tego roku, w 2025 r. zamierzam ubiegać się o kolejną kadencję Prezydenta Światowej Agencji Antydopingowej. Moją misją w najbliższych latach jest walka o czysty sport — oświadczył. Pan Mateusz mógł zacierać ręce — Bańka tango down.

Ale znamy pana ekspremiera. Ambicje ma wielkie niczym majątek, który skrycie przepisał na swą połowicę. Gdy Kaczyński dostał czarną polewkę od Bańki, skrzyknął partyjną starszyznę i oznajmił, iż w tej sytuacji stawia na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej Karola Nawrockiego. Zaledwie kilka dni później z PiS wyszedł kolejny przeciek — w sprawie „Wielkiego Bu”. Tak, tak — wbrew pozorom to wciąż polityka.

Marcin Bielecki / PAP

Prezes IPN Karol Nawrocki

Gangster i sutener topi kandydata PiS. „Buła” kolegą z ringu prezesa IPN

Patryk Masiak znany jako „Wielki Bu” to zawodnik „freak fightów”, w których na ringu bez żadnych zasad leją się wszelkiej maści patologie, oryginały i dziwacy. Pan „Bu” pasuje tu jak ulał — to solidny kawał chłopa, zgodnie z najlepszymi standardami tej sztuki łysy, umięśniony i wytatuowany. Ma też całkiem spory kryminalny dorobek pod gangsterskim pseudonimem „Buła”. Zmuszał kobiety do prostytucji, czyli był — mówiąc najbardziej dyplomatycznie — sutenerem. W 2017 r. — a więc za rządów PiS — CBŚ rozwaliło trójmiejski gang sutenerów, a jednym z zatrzymanych był właśnie „Buła”. Dostał wyrok za porwanie i trafił celi dla niebezpiecznych.

Dziś jego wyrok i więzienna przygoda w pomarańczowym wdzianku mają spory polityczny wydźwięk. Bo „Wielki Bu” to nie tylko gość od walk dla świrów, ale też kolega z ringu Nawrockiego, boksera-amatora.

Nawrocki bardzo wierzył, iż to jego wskaże Kaczyński. Obnoszenie się z bokserską pasją było elementem budowy wizerunku silnego faceta na trudne czasy. No i wiadomo, iż Kaczyński lubi boks obok reprezentowanej przez Bańkę lekkoatletyki.

Marcin Obara / PAP

Witold Bańka i Beata Szydło (2017 r.)

Także ten przeciek do mediów — w sprawie zażyłej relacji prezesa IPN z kombatantem sutenerki — nie był przypadkowy. Miał nie tylko zohydzić Nawrockiego w oczach Kaczyńskiego. Miał także pokazać, iż Nawrocki nigdy dotąd nie został porządnie prześwietlony. Że jego start stwarza potężne zagrożenie, iż takich kolegów z ringu i z barwnego Trójmiasta może mieć znacznie więcej.

Nawrocki musiał przyznać: „Tak — znam Wielkiego Bu. Kilkanaście lat temu wymienialiśmy ciosy w sportowej rywalizacji — w walce bokserskiej. Gdy spotkaliśmy się na Lechii w 2024 r., był już gwiazdą sportów walki. Gwiazdą na wolności, chłopakiem po przejściach, który rozpoczął nowe życie — tak mówił. Przestępstwa — szczególnie wobec kobiet i dzieci — stanowczo potępiam. Swoich przeciwników z ringu cenię za podjęcie walki, nie odpowiadam jednak za ich życie pozasportowe.”

Jak słyszymy Nawrocki jeszcze nie tango down. Ale opór w partii jest duży — choćby ludzie niechętni Morawieckiemu uważają, iż Nawrocki jest niewybieralny, iż to raptus bez doświadczenia w prowadzeniu kampanii.

Kaczyński próbuje przejąć kontrolę nad narodowcami

Swoją drogą, wygląda na to, iż Kaczyński zaczyna powoli tracić społeczny słuch — takie głosy dobiegają do nas z wewnątrz PiS. Nie dość, iż na kandydata chce wyznaczyć prawicowego radykała, to jednocześnie składa ofertę wszystkim środowiskom narodowym. Chce zostać ich protektorem przed władzą Tuska, którego służby zaczynają pukać do narodowców o poranku — w mijającym tygodniu odwiedziły Roberta Bąkiewicza, lidera Marszu Niepodległości. Kaczyński od lat próbuje przejąć kontrolę nad narodowcami. Za rządów PiS Bąkiewicz stał się marionetką opłacaną milionami przez PiS. Nic to nie dało — środowiska narodowe wypluły Bąkiewicza, który w desperacji zapisał się do Suwerennej Polski.

Po wizycie policji u Bąkiewicza Kaczyński znów próbuje utulić narodowców. Zadeklarował nawet, iż po raz drugi w życiu pójdzie na Marsz Niepodległości — pierwszy raz maszerował w 2018 r., w setną rocznicę odzyskania niepodległości. Szkopuł w tym, iż narodowcy to środowiska głośne, ale nieliczne. W dodatku sojusz z brunatnymi gładko przystrzyżonymi może odstręczyć wyborców środka, których Kaczyński potrzebuje, żeby jego kandydat wygrał prezydenturę. Quo vadis, prezesie — najpierw rozmowy z liberalnym Bańką, a potem flirtowanie z narodowcami?

Tomaz Gzell / PAP

Politycy PiS na Marszu Niepodległości w 2018 r.

Plan Morawieckiego jest prosty: wykończyć wszystkich faworytów prezesa do prezydentury

W tym rozedrganiu Kaczyńskiego swych szans upatruje Morawiecki. Były premier ma swój scenariusz — będzie eliminował każdego, kto wysuwa się na czoło prezydenckiego wyścigu wewnątrz PiS. Plan Morawieckiego jest prosty: wykończyć wszystkich faworytów prezesa do prezydentury, tak by prezes był skazany na Morawieckiego.

Piotr Polak / PAP

Zbigniew Ziobro i Robert Bąkiewicz

O tym planie Morawieckiego usłyszeliśmy od jego ludzi kilka miesięcy temu. Były premier liczy na to, iż wybrany w ciągu kilku najbliższych tygodni kandydat Kaczyńskiego nie będzie w stanie zbudować wysokiego poparcia. Wówczas na przełomie roku prezes będzie musiał interweniować i zmienić kandydata. Mówiąc wprost — Morawiecki chce wymusić nominację dla siebie.

Zaskakujące jest to, iż Morawieckiego delikatnie wsparła choćby Beata Szydło. Oznajmiła otóż, iż byłby dobrym kandydatem na prezydenta. Tak naprawdę jednak nie mówiła o Morawieckim, tylko o sobie. Bo oboje — choć nienawidzą siebie nienawiścią czystą i niczym niezmąconą — mają wspólny taktyczny interes. Zależy im, żeby Kaczyński zamknął żenujący prezydencki casting i wrócił do ogranych nazwisk z wewnątrz PiS — a zatem do nich.

Mateusz Marek / PAP

Mateusz Morawiecki i Beata Szydło

Na nasz ogląd oboje żyją w świecie równoległym. Kaczyński w żadnym wypadku nie wystawi Szydło w wyborach — nie tylko od dawna nie zaprasza jej na najważniejsze partyjne narady, to jeszcze drwi z niej w dość plugawy sposób.

Prezes twardo też zapowiada, iż nie wystawi Morawieckiego. Kanoniczna wersja — rzecz jasna znów z Radia Maryja — jest taka oto: „Mateusz Morawiecki jest obciążony pełnieniem funkcji premiera i podejmowaniem trudnych decyzji. To powoduje, iż ma pewne wejście do drugiej tury, ale zwycięstwo w niej byłoby wynikiem jakiegoś cudu.”

Morawieckiego ciągnie w dół afera korupcyjna w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych

Ale przecież zupełnie nie o to chodzi. Po pierwsze Morawiecki uderzył bezpośrednio w Kaczyńskiego — w kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego pomógł swym ludziom tak bardzo, iż pozbawili mandatów faworytów prezesa, w tym tak zasłużonych dla PiS jak Anna Fotyga, była szefowa MSZ i współpracowniczka Lecha Kaczyńskiego.

Tomaz Gzell / PAP

Anna Fotyga i Lech Kaczyński

Wtedy prezes zrozumiał zagrożenie. W dodatku Morawieckiego ciągnie w dół afera korupcyjna w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych, w którą umoczeni są jego ludzie. Kaczyński boi się, iż ta afera ciężko zaszkodzi PiS, bo wie, iż sprawa jest poważna — na trop afery wpadło CBA jeszcze w czasach rządów PiS, gdy koordynatorem specsłużb był Mariusz Kamiński.

Paweł Supernak / PAP

Jarosław Kaczyński, Maciej Wąsik, Mariusz Kamiński

W Londynie zatrzymany właśnie został były prezes RARS Michał K. To prominentny reprezentant frakcji „harcerzy”, czyli młodzian z prawicowego harcerstwa, którzy robili karierę dzięki Morawieckiemu. Zasłynął, gdy bronił krzyża pod Pałacem Prezydenckim po katastrofie smoleńskiej. A potem poszło — dyrektorstwo w PKO BP, zarząd w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, a w finale prezesura Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych, która w pandemii odpowiadała za dystrybucje szczepionek, a po wybuchu wojny dokonywała zakupów na pomoc dla Ukraińców.

Wojciech Stróżyk / East News

Michał Kuczmierowski

Złodziejstwo w RARS za czasów K. przekracza wszelkie znane dotąd granice. Tylko do spółek jednego, zaprzyjaźnionego z prawicą przedsiębiorcy — Pawła Szopy, twórcy odzieży patriotycznej Red is Bad — popłynęły zlecenia na ponad pół miliarda złotych.

Gdy prokuratura wzięła pod lupę kontrakty z Szopą, K. zwiał za granicę — i tam został zatrzymany.

Odmówił ekstradycji do Polski, oferując brytyjskiemu sądowi 200 tys. funtów kaucji, przebywanie pod stałym adresem w Wielkiej Brytanii i meldowanie się na policji.

Charakterystyczne jest to, iż na rozprawie w Londynie towarzyszyła mu była wicepremier Jadwiga Emilewicz, związana z Morawieckim. Chcieliśmy ją zapytać, czy była emisariuszką otoczenia premiera i czy wie, skąd K. ma ponad milion złotych na kaucję — bo choćby w PiS są pełni podziwu. Niestety, nie znalazła czasu — widać zajęta była odprowadzaniem za kraty pana K., którego brytyjski sąd nie chce puścić, uznając, iż może zwiać.

Leszek Szymański / PAP

Mateusz Morawiecki i Edwiga Emilewicz (2020 r.)

K. trafił do podłego, przeludnionego więzienia HM Prison Wandsworth, które słynie z brudu, niedostatków i przemocy. Tam czeka na ekstradycję. jeżeli jego adwokaci nic nie wymyślą, to będzie mógł ponownie ubiegać się o zwolnienie za kaucją dopiero na 17-19 lutego przyszłego roku.

Z kolei za Szopą wystawiony został list gończy, bo też zwiał za granicę. „Chciałbym oświadczyć, iż od początku tej sprawy deklarowałem i przez cały czas deklaruję pełną gotowość do współpracy z organami ścigania w celu wyjaśnienia wszystkich okoliczności” — twierdzi. „Złożyłem wniosek o wydanie listu żelaznego. Umożliwi mi on stawienie się przed sądem i złożenie szczegółowych zeznań. Mam nadzieję, iż wniosek zostanie uwzględniony i będę mógł przedstawić wszystkie dowody, które znacząco odbiegają od przebiegu wydarzeń opisywanych przez media na podstawie przecieków”.

Bardzo nas to bawi.

Karteczki Michała K. Tak omijał podsłuchy

Tak się bowiem składa, iż zapuszkowaniu Michała K. i ściganiu Szopy towarzyszy wyjście na wolność byłej szefowej zakupów w RARS Justyny G. Kobieta postawiała na otwartość w kontaktach z organami ścigania. A „Gazeta Wyborcza” właśnie ujawniła jej zeznania. Tak sobie to czytamy — starając głęboko oddychać — i dochodzimy do wniosku, iż rzeczywiście dla pana Michała lepsze jest plugawe brytyjskie więzienie, niż nowoczesny areszt, do którego trafiłby w Polsce. Bo tam ma szanse wyjść, a tu długo by takiej szansy nie dostał.

Justyna G. przyznała się do popełnienia przestępstwa 5 lipca, podczas posiedzenia sądu w sprawie wniosku o areszt. Do aresztu trafiła na dwa miesiące, potem przesłuchano ją pięć razy. Jak pisze prokurator: „złożyła obszerne wyjaśnienia, w których wskazała osoby, na których polecenie działała i które narzucały jej preferencyjne traktowanie określonych podmiotów gospodarczych”.

LinkedIn

Byłą dyrektor biura zakupów RARS Justyna G. aresztowana przez sąd. Źródło: LinkedIn

„Polecenia, żeby zamawiać u niego , wychodziły od Michała K. na karteczkach, w trakcie rozmów na osobności” — zeznała, co pokazuje, iż K. bał się podsłuchów.

„Michał na kartce pisał przy mnie to, co miał do przekazania. Pisał na przykład nazwę firmy, co oznaczało, kto ma być preferowany, kto ma otrzymywać zamówienie. Na karteczkach Michał zapisywał Szopę, Dominika Basiora , ich firmy Seltet i Stopro, które miały wygrać postępowania”.

„Pisał na kartce nazwę firmy, nazwisko, decyzję, którą mi pokazywał, następnie wkładał tę kartkę do niszczarki”.

„To były małe białe karteczki z kostki lub karteczki, żółte, samoprzylepne. Jak zapis na karteczce odczytałam, to K. wkładał je do niszczarki, która stała w jego gabinecie. Kilka karteczek wzięłam do swojego notatnika, później je niszczyłam.”

„Oferty Szopy często wpływały, zanim ja — jako dyrektor biura — byłam poinformowana o potrzebie zakupowej np. w postaci decyzji o tworzeniu rezerw, to znaczy, iż Szopa wiedział, iż będą przetargi, zanim agencja miała taką wiedzę”.

Justyna G. zeznała, iż pod koniec rządów PiS K. — znów: obawiając się podsłuchu — pokazywał jej dokumenty ze śledztwa w toalecie. Radził też, by wyjechała za granicę, aż „wszystko się uspokoi”. Sam dokładnie tak zrobił.

Kto stał za Michałem K.? Pójdźmy tą ścieżką

Kiedy Michał K. był już za granicą, ale jeszcze na wolności — czyli pod koniec sierpnia — dyskredytował zeznania Justyny G. — Ta pani jest matką samotnie wychowującą dziecko, więc wybrano cel bardzo świadomie, z pełną premedytacją, to są metody iście bandyckie. Zatrzymano ją po kilku miesiącach od chwili przeszukań, bez żadnych podstaw merytorycznych, tylko po to, by w areszcie wydobywczym złamać ją i wymusić na niej odpowiednie zeznania; takie, które pozwolą skierować uderzenie w moją stronę. Nie boję się tych słów, matka dla ratowania swojego dziecka zrobi wszystko — mówił.

Szkopuł w tym, iż zeznania Justyny G. potwierdzają inni świadkowie, w tym Joanna K., jej zastępczyni.

Justyna G.: „Jak udało mi się taką karteczkę przejąć (…), mogłam taką karteczkę pokazać Asi . Mówiłam jej o tych naciskach K.”.

Joanna P.: „Szopa, kiedy nie mógł uzyskać od nas tego, co chciał, np. w kwestii cen, to chyba się komuś skarżył, bo te informacje potem wracały do nas w nie do końca pozytywnym kontekście, tzn. negocjacje były z Szopą, a od prezesa lub z innej strony przychodziła informacja, iż mamy tak nie naciskać na ceny. Szopa nigdy nie chwalił się znajomościami, ale dało się wyczuć pewność siebie sugerującą, iż ma znajomości i iż ostatecznie wszystko będzie po jego myśli”.

Justyna G. całą odpowiedzialnością za wybór firm Szopy obciąża K. Ale jasno mówi, iż ktoś nad nim stał. „Wybór ofert odbywał się z polecenia. Postępowania, które były prowadzone w Agencji i które wygrywał m.in. Szopa, odbywały się z polecenia kogoś bardzo wysoko postawionego i nie wiem, kto to jest. Ja te polecenia otrzymywałam od Michała”.

„Chodzi o to, iż nad prezesem na pewno był ktoś, kto polecał mu określone działania i nadawał mu główne kierunki postępowania, co z kolei było przekazywane nam, głównie mnie. Moje podejrzenia, kto mógł faktycznie kierować panem K., opieram na tym, iż Michał nigdy nie podejmował decyzji ad hoc. Widziałam po jego zachowaniu, iż nie jest on osobą decyzyjną w tej kwestii”.

Pójdźmy dalej tym tropem. Otóż Justyna G. zeznała, iż „Hubert B. też dostawał takie karteczki dotyczące konieczności zakupów od Szopy.”

I z Justyną G., która jest już na wolności i z Huberem B., który jako świadek zeznaje z wolnej stopy, skontaktował się dziennikarz Onetu Jacek Harłukowicz, który ujawnił aferę w RARS.

— Niestety z uwagi na tajemnicę śledztwa nie mogę się w sprawie wypowiadać. Nie będę więc odnosić się do ujawnionych moich zeznań — powiedziała mu Justyna G. W rozmowie w żaden sposób nie zaprzeczyła treści ujawnionych przez „Wyborczą” zeznań.

Zeznania Justyny G. potwierdził za to Hubert B., który w RARS pełnił funkcję dyrektora działu zakupów przed nią — kobieta przyjęta została do agencji na stanowisko jego zastępczyni, a po jego odejściu awansowana na dyrektora.

„Potwierdzam wszystko, o czym mówiła w śledztwie Justyna. Ja też dostawałem takie karteczki, ale wobec mnie prezes bawił się na nich w swego rodzaju rebusy. Na karteczce pisał mi np. »Żelazowa Wola«. Kiedy nie bardzo wiedziałem, o co chodzi, naprowadzał: Pomyśl! Kompozytor! A potem sam dodawał: Szopen! I wiadomo było, o czyje spółki chodzi. Zgadzam się również z tym, iż K. sam nie podejmował tych decyzji. On to ewidentnie z kimś konsultował”.

Przybliżmy się jeszcze bardziej do możliwego mocodawcy. Z relacji Huberta B. wynika jednak, iż nie tylko K. miał naciskać na swoich podwładnych na preferowanie spółek Pawła Szopy, które — przypomnijmy — tylko w ciągu trzech lat współpracy z RARS otrzymały od niej przelewy na kwotę ponad pół miliarda złotych.

— Kiedy wybuchła pandemia, za sprowadzanie do Polski wszystkiego, co potrzebne do walki z covidem, odpowiadał początkowo zespół złożony z prezesów i pracowników przede wszystkim RARS, Agencji Rozwoju Przemysłu i ludzi z PKO BP — mówi Hubert B. — Na jednym z takich spotkań na stronę wziął mnie ówczesny prezes Cezariusz Lesisz. I wprost oświadczył, iż oczekuje, iż będziemy zamawiali sprzęt od spółek Pawła Szopy — dodał.

Piotr Polak / PAP

Cezariusz Lesisz

Przyszywany wujek Morawieckiego pilnował interesów Red is Bad

Zauważmy. Większość osób odpowiedzialnych za zakupy w RARS — prezes Michał K., szefowie działu zakupów Justyna G. i Hubert B., ale również pełnomocnik prezesa ds. zakupów Paweł Pietrzak — do pracy w rządowej agencji trafiła z sektora bankowego. Albo z BZ WBK, którego prezesem przed 2015 r. był Morawiecki, albo banku PKO BP, któremu prezesował jego przyjaciel z „Solidarności Walczącej” Zbigniew Jagiełło.

Jacek Turczyk / PAP

Zbigniew Jagiełło, Wojciech Jasiński, Mateusz Morawiecki

Także Cezariusz Lesisz jest z tego klucza — jest prawie jak członek rodziny Morawieckich. Z ojcem premiera Kornelem Morawieckim Lesisz zakładał w 1982 r. Solidarność Walczącą. Później był jego kierowcą, sekretarzem i — jak twierdzą niektórzy — osobistym ochroniarzem. W 1989 r. wyemigrował do USA, a po powrocie do kraju zatrudnił się w zarządzanym przez Morawieckiego juniora banku BZ WBK. Gdy Mateusz Morawiecki został premierem, specjalnie dla Lesisza stworzył stanowisko pełnomocnika premiera ds. rozwoju gospodarczego. A następnie delegował go do Agencji Rozwoju Przemysłu: najpierw jako członka rady nadzorczej, a później prezesa. Tam zarabiał miesięcznie około 100 tys. zł. Plus kolejne kilkadziesiąt tysięcy za zasiadanie w radach nadzorczych Totalizatora Sportowego i KGHM Metraco. Beneficjentką rządów Morawieckiego była długo również żona Lesisza — Jadwiga, która w latach 2018-2023 zasiadała w radach nadzorczych Orlenu i PKO Bank Hipoteczny.

Radek Pietruszka / PAP

Mateusz Morawiecki i Kornel Morawiecki

Dziś Lesisz kluczy w sprawie Red is Bad. Ale, jakby nie patrzeć, afera coraz bardziej zbliża się do pana Mateusza. — Mateusz Morawiecki jest zaprzyjaźniony i był przełożonym tych, którzy są dziś ścigani listami gończymi i zatrzymywani w aresztach — z lubością podkreśla Donald Tusk.

Ciąg dalszy już niedługo nastąpi.

Idź do oryginalnego materiału