Sprawy się skomplikowały. Kariera Szymona H.

2 godzin temu

Szybko stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych i lubianych twarzy nowej rządowej koalicji. Czy wszystko to wystarczy, by zostać głową państwa?

Pamiętam, jak po włączeniu telewizora pierwszy raz zobaczyłem Szymona Hołownię w roli marszałka sejmu i pomimo nie najlepszej tego dnia aury, poczułem dużą dawkę optymizmu. Był to w końcu powiew świeżości w polskiej polityce, na jaki czekaliśmy wiele lat. Posiedzenia Sejmu nagle stały się tematem rozmów choćby wśród bardzo młodych ludzi, którzy nie ustawali w chwaleniu nowego marszałka za jego błyskotliwość, inteligencję, często ciętą ripostę, a przede wszystkim – za umiejętność radzenia sobie z samym Prezesem. Pozwoliło to Hołowni na zbudowanie rozpoznawalności i coraz silniejszej pozycji w krajowej polityce.

Kierowana przez niego Polska 2050 pomimo potknięć zyskiwała na znaczeniu, przyciągając uwagę zarówno mediów, jak i osób interesujących się życiem politycznym. Lecz, jak wiadomo, nic nie trwa wiecznie. choćby gdy zaczyna się z wysokiego C, trzeba być przygotowanym, iż nie zawsze będzie tak pięknie.

Wielu analityków życia politycznego przewidywało, iż pierwszym ciężkim sprawdzianem okażą się ustawy dotyczące spraw światopoglądowych. Tak też się stało. Aborcja i związki partnerskie zaczęły dzielić koalicjantów. I właśnie w tym czasie skończyła się dobra passa marszałka Hołowni, który, mówiąc kolokwialnie, zaczął kombinować czy raczej kalkulować. Najwyraźniejszym tego sygnałem było przesunięcie głosowania ustaw dotyczących aborcji na termin przypadający po pierwszej turze wyborów samorządowych, co odczytano jako ukłon w stronę Kościoła. Była to rysa na wizerunku Hołowni, który zaczął coraz bardziej okazywać swą konserwatywną stronę.

Kolejne miesiące pokazywały rosnący rozdźwięk między koalicjantami i załatwianie swoich indywidualnych interesów politycznych. Hołowni nie pomogła bliska kooperacja z tworzącym Trzecią Drogę PSL, którego lider Władysław Kosiniak-Kamysz co chwila wywołuje konsternację swoimi słowami, którym bliżej do poprzedniej ekipy niż do sił demokratycznych.

Skomplikowaną sytuację marszałka potęgowały również pojawiające się od dawna pogłoski o jego starcie w wyścigu o najwyższy urząd w kraju. Pomijając problemy z wyłonieniem kandydata największej partii opozycyjnej (ostatecznie i tak decyzja zapadnie na Nowogrodzkiej), po stronie Koalicji 15 Października sytuacja wydawała się oczywista: aby ostatecznie wygrać z PiS, wystarczy wystawić wspólnego kandydata. Aż tu nagle okazuje się, iż bohater tekstu zamierza startować jako kandydat niezależny!

Przyznam, iż ta informacja wywołała u mnie duże zdziwienie, a choćby szok. Myślę, iż o ile już chciał kandydować, to jako przedstawiciel całej koalicji. Mógłby wtedy wykorzystać zaufanie i popularność, jaką zdobył w pierwszych miesiącach piastowania funkcji drugiej osoby w państwie. Podjęta przez Hołownię decyzja każe jeszcze bardziej obawiać się o stabilność koalicji, która i tak ma wiele problemów. Od nierealizowanych najważniejszych punktów programu wyborczego, po coraz bardziej widoczne ambicje poszczególnych jej członków.

Wszystko wskazuje na to, iż czeka nas trudna kampania wyborcza, a liczba kandydatów po stronie rządowej nie będzie sprzyjać jej merytorycznemu przebiegowi, pogłębiając i tak istniejące podziały. Miejmy nadzieję, iż po wyborach przez cały czas będziemy mieli rząd koalicyjny, a dodatkowo wybierzemy prezydenta, który pozwoli na pomyślne załatwienie wszystkich najważniejszych dla kraju spraw, aby móc spokojnie spoglądać w przyszłość.

Idź do oryginalnego materiału