Donald Tusk nigdy nie ukrywał, iż gospodarka będzie miarą powodzenia jego rządu. Dziś, gdy GUS publikuje najnowsze dane o inflacji, premier może — jak rzadko który szef rządu w ostatniej dekadzie — pozwolić sobie na coś więcej niż ostrożny optymizm. „Inflacja znowu poniżej oczekiwań ekspertów: 2,8! (…) Robimy, nie gadamy!” — napisał Tusk na platformie X. To komentarz cięty, może choćby zaczepny, ale trudno odmówić mu trafności.
Jeszcze trzy lata temu sytuacja wyglądała dramatycznie. W październiku 2022 roku inflacja wynosiła 17,9 proc., najwyżej od ćwierć wieku. W sklepach straszyły nie duchy Halloween, ale ceny podstawowych produktów. Gdy dziś premier żartuje, iż „nie trzeba było przebierać się na Halloween, ceny w sklepach były wystarczająco przerażające”, to nie tylko polityczna szpila w stronę poprzedników, ale przypomnienie realiów, z którymi mierzyli się konsumenci.
Z opublikowanego przez GUS szybkiego szacunku wynika, iż ceny towarów i usług konsumpcyjnych w październiku 2025 r. wzrosły o 2,8 proc. r/r, a w ujęciu miesięcznym — o 0,1 proc.. To poziom, który większość ekonomistów określiłaby mianem zdrowej, przewidywalnej inflacji. Wzrosły ceny żywności (3,4 proc.), energii (2,6 proc.), spadły natomiast ceny paliw (–1,8 proc.).
Po dwóch latach geopolitycznego chaosu — wojny w Ukrainie, skokowych wzrostów cen surowców energetycznych i napięć na rynkach — Polska wraca do stabilności, na którą tak długo czekano. Zawdzięcza ją zarówno poprawie sytuacji globalnej, jak i krajowym działaniom osłonowym oraz stopniowemu odbudowywaniu zaufania inwestorów.
Oczywiście, dane makroekonomiczne nigdy nie mówią wszystkiego. Inflacja może wracać do normy, ale portfele części Polaków wciąż są poobijane. Tym bardziej istotny jest ton, który nadaje premier: mniej propagandowych fajerwerków, więcej konsekwencji i spokojnej komunikacji. Owszem, w piątkowym wpisie pobrzmiewa mocny kontekst polityczny. Ale jest w nim również coś jeszcze — deklaracja pragmatyzmu, który w polskiej debacie bywa towarem deficytowym.
Tusk powtarza, iż „robimy, nie gadamy”. To jego polityczna dewiza i jednocześnie przytyk do poprzedników, ale również znak, iż rząd świadomie rezygnuje z iluzji szybkich cudów gospodarczych na rzecz metodycznego odbudowywania instytucji. W tym sensie mamy do czynienia nie tylko ze spadkiem inflacji, ale też z próbą zmiany paradygmatu rządzenia — od reaktywności do planowania.
Rząd Tuska będzie rozliczany nie z jednego odczytu GUS, ale z trwałości tego trendu. Polacy są zmęczeni kryzysami, huśtawką nastrojów i polityką, która przez lata bardziej przypominała emocjonalny serial niż zarządzanie krajem. W kolejnych miesiącach najważniejsze będzie to, czy niższa inflacja przełoży się na wzrost realnych dochodów, stabilizację cen żywności i energii oraz przewidywalność stóp procentowych.
Sygnały są obiecujące, ale rząd nie może spocząć na laurach. Bo pojawiają się również wyzwania: tempo wzrostu gospodarczego, inwestycje publiczne i prywatne, bezpieczeństwo energetyczne. Zniżkująca inflacja to dopiero fundament, a nie szczyt ambicji.
Polityka ma prawo do retoryki zwycięstwa, ale to gospodarka pisze ostateczne recenzje. Premier gra ostrożnie, czasem z politycznym błyskiem, ale generalnie konsekwentnie. A dziś może sobie pozwolić na zdanie, które brzmi jak deklaracja i ostrzeżenie zarazem: „robimy, nie gadamy”.
Jeśli ten kurs zostanie utrzymany, a efekty będą odczuwać realnie obywatele — być może Polska stanie się wreszcie krajem, w którym stabilność nie jest luksusem, ale codziennością.

4 dni temu














