W polityce zdarzają się momenty, kiedy choćby najbardziej pewne siebie ugrupowania zderzają się z rzeczywistością. Najnowszy sondaż IBRiS dla Onetu jest właśnie takim zderzeniem – głośnym, bolesnym i trudnym do zlekceważenia. Koalicja Obywatelska obejmuje prowadzenie z wynikiem 31,5 proc., podczas gdy PiS – niegdyś niezagrożony hegemon – plasuje się dopiero na drugim miejscu z 27,6 proc.. To różnica, która w partii Jarosława Kaczyńskiego musi brzmieć jak nieprzyjemne echo: „tego się nie spodziewali”.
Na prawicy dzieje się coś jeszcze istotniejszego. PiS nie tylko nie rośnie, ale traci elektorat na rzecz tych, którzy grają ostrzej, głośniej i bardziej konfrontacyjnie. Konfederacja nie drgnęła (14,1 proc.), Konfederacja Korony Polskiej wręcz zyskała (7,3 proc.). Jak trafnie ujął to politolog prof. Antoni Dudek: „Koalicja Obywatelska mocno osłabiła swoich sojuszników i zassała ich poparcie. W przypadku PiS jest odwrotnie. Oni mają armię umiarkowanie sojuszniczą w postaci Konfederacji, która z nich wysysa zapasy.”
Obraz jest klarowny: centrum i umiarkowana lewica konsolidują się, podczas gdy prawica rozszczepia się jak światło w pryzmacie. I wbrew deklaracjom samego PiS, to nie Donald Tusk ani media „głównego nurtu” są tu przeciwnikami numer jeden – ale prawicowe ugrupowania bardziej radykalne, które odbierają PiS-owi jego naturalnego wyborcę. Co więcej, młodsi wyborcy nie widzą już w PiS atrakcyjnej opcji. Jak dodaje Dudek, „dopóki na czele PiS stoi polityk koło osiemdziesiątki, dopóty nie będzie żadnej zmiany. Prezes Kaczyński odstręcza młodych prawicowych wyborców.”
Przez lata w PiS panowało przekonanie, iż na prawicy nie ma miejsca na alternatywę: iż jakakolwiek konkurencja okaże się chwilowa, dziwaczna albo zbyt chaotyczna, by zaszkodzić „zjednoczonej prawicy”. Tymczasem 2025 rok przynosi brutalną lekcję – to PiS staje się ugrupowaniem zbyt skostniałym, zbyt przewidywalnym i zbyt obciążonym przeszłością, by zatrzymać odpływ młodszych, bardziej dynamicznych wyborców.
Partia Kaczyńskiego próbowała przez lata utrzymać monopol na prawicowy temperament, ale dziś wygląda na ugrupowanie zmęczone, pozbawione świeżości i nowych twarzy. Elektorat natomiast – mimo propagandowych zapewnień – nie jest z betonu. I nie tylko odpływa, ale odpływa w kierunku najbliższego konkurenta ideowego, nie w stronę centrum.
To sygnał alarmowy, którego w partii najwyraźniej nikt nie przewidział.
A sygnałów jest wiele. Udział w wyborach deklaruje 59,3 proc. badanych. To poziom sugerujący mobilizację, a mobilizacja zwykle premiuje tych, którzy potrafią porwać emocje wyborców – nie tych, którzy od kilku lat powtarzają te same komunikaty w tych samych dekoracjach. Wśród deklarujących „zdecydowanie tak” mamy 45,7 proc. ankietowanych – to ludzie już zdecydowani, niewrażliwi na kampanijne wahania.
PiS tradycyjnie w takiej grupie radził sobie świetnie. Ale dziś sondaże wskazują, iż coraz więcej takich wyborców znajduje ujście dla frustracji w Konfederacji i jej odłamach.
Warto zauważyć, iż PiS od 2015 roku budował swoją pozycję na emocji sprzeciwu wobec elity politycznej. Dziś jednak sam stał się symbolem establishmentu, a co gorsza – establishmentu niezdolnego do autorefleksji. Partie nie kończą się, gdy przegrywają wybory. Kończą się wtedy, gdy tracą zdolność rozumienia, dlaczego przegrywają.
Dlatego właśnie najnowszy sondaż IBRiS powinien wstrząsnąć partią u jej fundamentów. To nie jest jedynie chwilowa różnica. To obraz, w którym PiS nie kontroluje już własnego elektoratu, nie narzuca rytmu debaty, a przede wszystkim – nie przewiduje politycznych trendów, choć przez lata uchodził za ugrupowanie o doskonałym instynkcie.
Tego scenariusza – scenariusza odpływu na prawo i stagnacji w centrum – w PiS naprawdę się nie spodziewano.

57 minut temu








