Solidarność na pokaz. Błaszczak wykorzystuje rolników

10 godzin temu
Zdjęcie: Błaszczak


Gdy Mariusz Błaszczak ogłasza w mediach społecznościowych, iż „solidaryzuje się ze środowiskiem rolniczym”, trudno oprzeć się wrażeniu, iż znów mamy do czynienia z polityką gestu, a nie treści. Szef klubu Prawa i Sprawiedliwości dołączył do chóru krytyków umowy UE–Mercosur, choć jego wypowiedzi zdradzają raczej brak zrozumienia mechanizmów handlu międzynarodowego niż realną troskę o polską wieś. Błaszczak mówi o sprawach, o których – delikatnie mówiąc – nie ma pojęcia.

Protesty rolników, zaplanowane w ponad 120 miejscach w kraju, są autentycznym wyrazem niepokoju. Rolnicy obawiają się konkurencji ze strony taniego importu z Ameryki Południowej, produkowanego według innych standardów niż unijne. To temat poważny, wymagający precyzji i odpowiedzialności. Tymczasem Błaszczak opisuje manifestacje jako „wyraz desperacji i sprzeciwu wobec polityki rządu i UE”, upraszczając skomplikowaną debatę do kolejnego odcinka wojny plemiennej.

Były szef MON pisze, iż rząd „godzi się na umowę UE–Mercosur, która otworzy rynek na tani import żywności z Ameryki Południowej — często produkowanej w warunkach gorszych niż unijne standardy”. Problem w tym, iż to zdanie brzmi jak skrót z ulotki protestacyjnej, a nie analiza procesu negocjacyjnego. Umowa z Mercosur nie jest decyzją jednego rządu ani prostym „otwarciem rynku”, ale wieloletnim kompromisem, w którym najważniejsze są klauzule ochronne, okresy przejściowe i możliwość budowania mniejszości blokującej.

Błaszczak idzie jednak dalej. Twierdzi, iż zgoda na Mercosur to „dbanie o interes Niemców”, a polityka rządu Donalda Tuska „wyrzuca rolników z rynku”. To już klasyczna narracja PiS: Niemcy, korporacje, zdrada narodowa. Tyle iż w tej opowieści brakuje faktów. Polska – jak zapowiedział Donald Tusk – będzie „podtrzymywać negatywne stanowisko” wobec umowy. A decyzja o jej podpisaniu została odłożona co najmniej do stycznia, o czym poinformowała przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Gdzie tu miejsce na rzekomą kapitulację?

Problem z wypowiedziami Błaszczaka polega na tym, iż nie wynikają one z wiedzy o polityce handlowej, ale z potrzeby utrzymania partyjnej narracji. Jako były minister obrony narodowej mógłby wiedzieć, iż bezpieczeństwo – także żywnościowe – nie polega na krzyku, ale na żmudnych negocjacjach i sojuszach. Tymczasem jego komentarze sprowadzają się do prostych haseł: „Tusk szkodzi”, „UE szkodzi”, „Niemcy korzystają”.

W efekcie rolnicy, których PiS deklaratywnie „wspiera”, stają się jedynie tłem dla politycznej demonstracji. „Dziś solidaryzujemy się ze środowiskiem rolniczym” – pisze Błaszczak. Tyle iż solidarność bez zrozumienia problemu jest pustym słowem. Nie odpowiada na pytanie, jakie konkretnie zapisy umowy są nie do zaakceptowania, jakie mechanizmy ochronne należy wzmocnić i jaką strategię Polska powinna przyjąć w Brukseli.

Styl tej wypowiedzi jest symptomatyczny dla obecnej opozycji PiS: dużo emocji, mało kompetencji. Błaszczak mówi o handlu międzynarodowym tak, jakby była to kwestia prostego „tak” lub „nie”, ignorując złożoność procesu i fakty, które nie pasują do tezy. To nie jest debata, to jest polityczny monolog.

Jeśli protesty rolników mają przynieść realny efekt, potrzebują poważnych rozmów i merytorycznych argumentów. Wpisy Mariusza Błaszczaka tego nie zapewniają. Raczej potwierdzają, iż w PiS łatwiej dziś o głośne hasło niż o wiedzę – a polityka, która opiera się na niewiedzy, kończy się zawsze tak samo: krzykiem w próżni.

Idź do oryginalnego materiału