W polityce zdarzają się mocne słowa, ale są granice, których osoba piastująca najwyższy urząd w państwie przekraczać nie powinna.
W najnowszym wystąpieniu prezydent Karol Nawrocki po raz kolejny postanowił tę granicę unieważnić, kierując w stronę premiera Donalda Tuska określenia, które – w demokratycznym państwie prawa – po prostu nie powinny paść. Najgłośniej wybrzmiało jedno: „premierze rządu bezprawia”. I trudno oprzeć się wrażeniu, iż wraz z tym zwrotem prezydent świadomie przesunął ciężar debaty z faktów na retorykę konfrontacji.
W odpowiedzi na nagranie opublikowane przez premiera, Nawrocki stwierdził: „Donald Tusk podjął decyzję, iż szefowie służb specjalnych mają zakaz spotykania się z prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej”. Prezydent oskarżył szefa rządu o „wykorzystanie służb specjalnych w walce politycznej” i „pozbawienie zwierzchnika Sił Zbrojnych dostępu do najważniejszych informacji o bezpieczeństwie państwa”. Ton wypowiedzi był nie tylko alarmistyczny, ale również jednoznacznie obliczony na polityczną eskalację.
Problem polega jednak na tym, iż takie publiczne zarzuty – formułowane w emocjonalnym i konfrontacyjnym stylu – nie budują powagi urzędu prezydenta. Budują za to atmosferę oblężonej twierdzy, w której głowa państwa bohatersko walczy z „bezprawnym” rządem. A to już nie jest komentarz do sytuacji, ale jej polityczna inscenizacja.
Prezydent twierdzi, iż „odmówiono udzielenia istotnych informacji dotyczących bezpieczeństwa państwa” jego przedstawicielowi na posiedzeniu Kolegium ds. Służb Specjalnych oraz iż „odwołano cztery spotkania z szefami służb specjalnych”. I choćby jeżeli uznać, iż napięcia między Kancelarią Prezydenta a rządem są realne – co w polskich warunkach nie jest niczym nowym – to sposób, w jaki Nawrocki je komunikuje, staje się częścią problemu, a nie jego rozwiązaniem.
W wypowiedziach prezydenta pobrzmiewa bowiem przekonanie, iż konflikt jest nie tylko polityczny, ale wręcz moralny. „Pomylono interes państwa z interesem partyjnym. Na to nie może być i nie będzie mojej zgody” – mówi Nawrocki, dodając, iż Tusk „musi zrozumieć, iż nie jest królem”. Te słowa nie są już opisem sporu kompetencyjnego; są próbą delegitymizacji urzędu premiera i podważania jego mandatu.
Co więcej, prezydent ubiera swoją retorykę w kostium obrońcy apolityczności służb. „Wykorzystywanie służb specjalnych dla chwilowej sławy w mediach społecznościowych jest skrajnie nieodpowiedzialne” – grzmi Nawrocki, choć jednocześnie sam przenosi spór o dostęp do informacji na platformę X, publikując nagranie, w którym powtarza słowa o „premierze rządu bezprawia”. Trudno o bardziej jaskrawą sprzeczność.
W stylu przypominającym język mediów społecznościowych, a nie zrównoważony ton państwowego komunikatu, Nawrocki poucza premiera: „Żeby być premierem, nie wystarczy wrzucanie postów na X. Trzeba jeszcze umieć rządzić”. Ta uwaga zwraca uwagę nie tylko swoją protekcjonalnością, ale też faktem, iż prezydent wypowiada ją właśnie w tym samym medium społecznościowym, które krytykuje.
Najbardziej niepokojące jest jednak to, jak prezydent instrumentalizuje kwestie bezpieczeństwa narodowego. W czasie, gdy – jak sam podkreśla – za wschodnią granicą trwa wojna, zdecydował się włączyć konflikt o procedury i komunikację w logikę publicznej napaści. jeżeli rzeczywiście istnieje problem w przepływie informacji między rządem a prezydentem, powinien być on rozwiązany w trybie roboczym, a nie w trybie kampanijnego wystąpienia.
W demokracji władza wykonawcza bywa rozproszona, a napięcia są naturalne. Jednak publiczne etykietowanie premiera jako przywódcy „rządu bezprawia” podkopuje zaufanie do instytucji państwa i zrównuje powagę urzędu prezydenta z retoryką partyjnego wiecu. A na to – niezależnie od politycznych sympatii – nie powinno być naszej zgody.

14 godzin temu










