Jarosław Kaczyński ponownie zabrał głos w debacie publicznej, komentując m.in. wypowiedź Michała Szczerby o finansowaniu kancelarii prezydenta Karola Nawrockiego. W ocenie prezesa PiS mamy do czynienia z „kryminalnym działaniem”, które powinno zostać „odpowiednio rozliczone”. Problem w tym, iż kolejne wystąpienia lidera PiS coraz częściej przybierają formę publicystycznych erupcji pozbawionych spójności, precyzji i wiarygodności.
Narracja Kaczyńskiego opiera się na strukturze retorycznej, która w warunkach racjonalnej debaty politycznej nie powinna być uznana za rzeczową. Zarzut „kryminalności” wypowiedzi Szczerby ma charakter czysto emocjonalny, nie poparty żadnym odniesieniem do przepisów prawa, procedur czy konkretnej podstawy prawnej. Tego rodzaju sformułowania mają charakter insynuacyjny i nie służą ani diagnozie sytuacji, ani jej rozwiązaniu.
Kaczyński od lat stosuje ten sam schemat: selektywna interpretacja faktów, wzmacniana przez domniemania, niedopowiedzenia i operowanie ładunkiem emocjonalnym. Podobnie jak w przypadku jego wypowiedzi na temat Radosława Sikorskiego i Anne Applebaum, brakuje tu logicznej spójności. Kaczyński nie przedstawia dowodów ani rzeczowej krytyki; operuje aluzjami, budując obraz „zagrożenia”, którego nikt nie jest w stanie empirycznie zweryfikować.
Nawet analiza stylistyczna jego wypowiedzi wskazuje na malejącą jakość przekazu. Długie zdania, przerywane nawiasami myślowymi i niekończącymi się frazami, tworzą atmosferę mglistości. To nieprzejrzystość nieprzypadkowa — funkcjonalna. Im mniej konkretu, tym większe pole do manipulacji odbiorem.
Deklaracje o „10,5 milionach ludzi, którzy poparli prezydenta Nawrockiego”, to z kolei świadome uproszczenie. Kaczyński zestawia liczbę wyborców z rzekomą nieskutecznością „ataków” na prezydenta, choć nie przedstawia, na czym te ataki miałyby polegać. To strategia argumentacyjna oparta na przeciwstawieniu: „my” (patrioci, wyborcy, prawda) kontra „oni” (atakujący, elity, manipulanci). Ten binarny model nie odzwierciedla rzeczywistości politycznej, ale ją zniekształca.
Tymczasem trudno nie zauważyć, iż Kaczyński coraz częściej wypowiada się jak komentator własnych frustracji, a nie polityk z realną propozycją rozwiązań. Na przykład kwestia rzekomego „udawania przejścia na prawo” przez obecny obóz rządzący nie została podparta ani jedną konkretną tezą czy przykładem. Mamy do czynienia z impresją, nie analizą.
Co więcej, Kaczyński zdaje się ignorować, iż jego własna polityczna pozycja opiera się na fundamencie nieaktualnych już napięć społecznych. Niezmienna formuła walki z „układem”, „elitami”, „zagranicą” czy „lewicą” przestaje działać w warunkach, gdy wyborcy coraz częściej domagają się pragmatycznych, policzalnych rozwiązań, a nie retorycznych tyrad.
Język prezesa PiS, niegdyś efektywny w mobilizacji własnego elektoratu, dziś ulega erozji. Każda kolejna wypowiedź oparta na insynuacji, nadinterpretacji i zawoalowanym oskarżeniu pogłębia wrażenie odrealnienia. Kaczyński nie tylko nie przekonuje nowych wyborców, ale traci kontakt z tymi, którzy oczekują jasnych deklaracji i uczciwego rachunku politycznego.
W tej sytuacji warto zadać pytanie: czy mamy jeszcze do czynienia z liderem politycznym, czy już wyłącznie z figurą symboliczną, odgrywającą coraz mniej zrozumiale rolę w teatrze polskiej polityki? Coraz mniej treści, coraz więcej insynuacji. I coraz mniej ludzi, którzy słuchają z przekonaniem.