Dlaczego banki domagają się od nas informacji pozornie nie związanych w żaden sposób ze świadczonymi usługami. Czy na pewno musimy informować je o pochodzeniu naszych pieniędzy? I dlaczego chcą wiedzieć jak dużą gotówką zamierzamy się posługiwać?
Daria niedawno wzięła ślub. W prezencie otrzymała spory zastrzyk gotówki, zgodnie z polskim zwyczajem, schowanej w kopertach. By nie trzymać jej w domu, postanowiła wpłacić znaczną część tych środków na konto. Najszybciej i bezpłatnie można to zrobić przez wpłatomat. Ale tutaj: zaskoczenie. Na ekranie maszyny wyświetla się pytanie o źródło pochodzenia środków. Trzeba wybrać jedną z opcji. „Po co bankowi takie informacje?”, zastanawia się Daria.
Jacek postanowił założyć konto w banku. Wybrał taki, który na tle innych ma dość dobrą ofertę oprocentowania lokat. Owszem, dzisiaj to jedynie parę procent, ale zawsze lepsze to, niż marne 1,5 punktów na większości kont oszczędnościowych. W placówce miłą atmosferę psuje skądinąd uprzejmy konsultant dziwnymi pytaniami o źródła dochodów i… plany obrotu gotówką. Jacek wzdryga się i z automatu kontruje pytanie, po co bankowi takie informacje. Jego pieniądze, jego sprawa czy będzie płacił kartą, blikiem czy gotówką. W odpowiedzi nieco zmieszany ekspedient wykrztusza prędko parę fraz o bezpieczeństwie i ustawie. Bo takie informacje potrzebne są niekoniecznie bankom, ale państwu, które wprowadziło takie a nie inne przepisy prawne.
O co adekwatnie chodzi? I jakie intencje ustawodawcy kryją się za tymi przepisami?
Banku, musisz!
Z tymi informacjami jest jednak trochę jak z gorącym kartoflem: banki uznają, iż chodzi o ustawę, strona rządowa nie wypiera się aktu prawnego, ale decyzję jakie informacje zbierać, pozostawia bankom. To one, jako instytucje zobowiązane do informowania o przestępstwach finansowych, agregują dane, które uznają za niezbędne, by przekazać państwu odpowiednie rekordy. Całość ogniskuje się wokół Ustawy o przeciwdziałaniu terroryzmowi i praniu brudnych pieniędzy, implementującej do polskiego systemu prawnego dyrektywę Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej. To ona obliguje banki, by alarmowały resort finansów, a konkretnie Generalnego Inspektora Informacji Finansowej w randze wiceministra, w sprawie nielegalnych transakcji finansowych. Chodzi oczywiście o tzw. pranie brudnych pieniędzy czy finansowanie nielegalnej działalności.
– Takie działanie jest jak najbardziej zasadne – ocenia w odpowiedzi na nasze pytania wiceminister finansów i Generalny Inspektor Informacji Finansowej Mikołaj Skuza. Zdaniem wiceministra, w oparciu o Ustawę o przeciwdziałaniu terroryzmowi i praniu brudnych pieniędzy, banki mogą zarówno gromadzić dane na temat transakcji dokonywanych przez klienta jak i w trakcie nawiązania współpracy z klientem, czyli zawierania umowy. To wtedy może paść kilka wrażliwych pytań.
Sprawa jest o tyle skomplikowana, iż tego typu podejście wiąże się ze zmianą polityki instytucji międzynarodowych i państw do badania przepływów finansowych. w tej chwili główny ciężar oceny ryzyka i informowania o podejrzeniu nielegalnego działania spoczywa na bankach czy innych instytucjach, wyznaczonych w ustawie, a nie na państwowych organach śledczych. A to rodzi problemy, bo instytucje te muszą działać tak, by uniknąć kar za stosowanie nieadekwatnych zabezpieczeń.
– Instytucje finansowe są zatem postawione w pewnym klinczu, bo z jednej strony obsługują dużą liczbę transakcji finansowych i nie chcą nadmiernie monitorować przepływów klientów, a z drugiej strony mają obowiązki związane z przeciwdziałaniem praniu brudnych pieniędzy i muszą przyjąć odpowiedni, wciąż nieokreślony, standard przeciwdziałania transakcjom przestępczym, obawiając się, iż instytucje kontrolne zarzucą im brak stosowania odpowiednich środków – mówi nam Robert Czarnowicz z Instytutu Ordo Iuris.
A to oznacza, iż banki same mogą dobierać instrumentarium, dzięki którego badają legalność przepływów finansowych. Procedury te mogą nas zatem zaskoczyć. W jednym banku wpłatomat zażąda od nas deklaracji źródła wpłacanych pieniędzy, a w innym – nie. W jednym banku zapytają nas o obroty gotówkowe, a gdzieindziej takie kwestia w ogóle się nie pojawi. Dominują wewnętrzne zasady, które nie są w pełni przejrzyste.
Nasuwa się jednak jedno istotne pytanie: czy tego typu procedury nie nakładają na konsumenta zbyt ciasnego gorsetu? Owszem, chodzi jedynie o pozyskanie informacji, ale nie mamy pewności w jakim celu zostaną one wykorzystane w przyszłości. Czy zatem takie działania są faktycznie adekwatne do skali zagrożenia?
Z armaty do komara?
Bo właśnie adekwatność budzi największe kontrowersje. Oczywiście – bezpieczeństwem można uzasadnić wiele, jednak efekty badania legalności transakcji mogą zaskakiwać. Ze sprawozdania GIIF, które ten jest zobowiązany publikować co roku, wynika iż w 2021 roku zgłoszono 3859 podejrzanych transakcji (tzw. Suspicious Activity Reports). W skali roku to adekwatnie kropla w morzu wszystkich transakcji, których szacunkowo dokonuje się 1-2 miliardów. Generalny Inspektor Informacji Finansowej wyjaśnia jednak, iż tę liczbę należy intepretować w odpowiedni sposób.
– Nie odnosi się ona do pojedynczych transakcji podejrzanych, ale do zawiadomień opisowych o działalności i transakcjach podejrzanych, tzw. SAR-ów. Powyższe zawiadomienia zawierają opis kilku, kilkunastu, a w niektórych przypadkach kilkuset transakcji – powiązanych ze sobą poprzez strony transakcji, okoliczności przeprowadzenia transakcji, zbliżony okres realizacji i/lub zaangażowanie tych samych wartości majątkowych – i towarzyszących im okoliczności, które w przekonaniu zgłaszającej instytucji czy jednostki mogą być związane z praniem pieniędzy lub finansowaniem terroryzmu – tłumaczy wiceminister Mikołaj Skuza.
Nawet jednak jeżeli przyjmiemy bardzo optymistyczną dla resortu finansów wersję, iż w każdym zgłoszonym SAR-ze mieści się średnio sto pojedynczych transakcji to i tak nie osiągamy poziomu choćby pół procenta wszystkich transakcji dokonywanych w ciągu roku w Polsce. A przecież samo zaklasyfikowanie jakiś transakcji do SAR nie oznacza jeszcze przestępstwa. Tylko część z nich trafia do prokuratury, a tam następuje kolejne sito.
Oprócz SAR-ów banki informują też szefa GIIF o tzw. transakcjach ponadprogowych, czyli takich, w których operowano kwotą w wysokości co najmniej 15 tysięcy euro, których w 2021 roku – według raportu GIIF –zgłoszono 36 milionów. W tej liczbie również może mieścić się suma transakcji pomiędzy określonymi podmiotami, zatem w jednej transakcji ponadprogowej mogło mieścić się więcej przelewów czy elektronicznych płatności.
Same liczby zgłoszonych operacji ponadprogowych oraz kwalifikowanych jako SAR-y dają nam jakąś świadomość skali, ale jeszcze niepełną. Możemy przecież założyć, na co zwracał uwagę w rozmowie z nami Robert Czarnowicz, iż banki obawiają się zarzutu o błędy w procedurach śledzenia transakcji, co oznacza z kolei, iż mogą wykazywać się ponadnormatywną rzetelnością w ocenie, która transakcja uchodzi za podejrzaną. Dlatego warto zwrócić uwagę jeszcze na jeden ustęp w raporcie przedstawionym przez GIIF, czyli efekty działań analitycznych podjętych przez przedstawiciela resortu finansów. I tak w 2021 roku GIIF wszczął 2447 postępowań analitycznych, z czego przekazał do prokuratur 519 zawiadomień o popełnieniu przestępstwa oraz 315 zawiadomień łączących się przedmiotowo z prowadzonymi przez prokuratury postepowaniami w sprawie prania brudnych pieniędzy. Zdecydowano też o zablokowaniu 1426 rachunków.
Nie jest to, delikatnie mówiąc, zbyt imponująca liczba. Ale może nie chodzi tylko o ilość, ale także o jakość…
Coś za coś
Mówiąc prościej: niewykluczone, iż GIIF udało się faktycznie sparaliżować przepływ pieniędzy na przestępczą działalność o niebagatelnej skali, szczególnie iż mówimy nie tylko legalizowaniu zysków z przestępczej działalności, ale też finansowaniu terroryzmu.
Generalny Inspektor Informacji Finansowej nie ma wątpliwości, iż warto gromadzić i analizować te dane. – Nie można uznać, iż banki czy inne instytucje obowiązane stosują nieadekwatne środki w stosunku do swoich klientów, pytając ich o źródła środków pieniężnych, którymi dysponują lub mają zamiar dysponować. Są to informacje, która pozwalają danej instytucji na odpowiednie zastosowanie środków bezpieczeństwa finansowego i identyfikację okoliczności, które mogą wskazywać na podejrzenie popełnienia przestępstwa prania pieniędzy lub finansowania terroryzmu – przekonuje minister Mikołaj Skuza.
Robert Czarnowicz z kolei zauważa, iż w praktyce stosowanej przez państwa i instytucje międzynarodowe, gdzie ciężar oceny legalności transakcji przerzucany jest na m.in. na banki, trudno jest stosować jakieś bardziej subtelne kryteria niż pozyskiwanie informacji w tym deklaracji od każdego klienta. – Nie da się bowiem wyabstrahować takich kryteriów, które będą pozwalały na badanie tylko takich transakcji, które posiadają jakiś konkretny czynnik wskazujący z wysokim prawdopodobieństwem na podejrzenie prania pieniędzy – twierdzi prawnik z Ordo Iuris.
W opinii Czarnowicza kryje się tutaj dylemat obecny w wielu obszarach naszego życia, w które wkracza technologia cyfrowa – w zamian za wygodę decydujemy się na rezygnację z części swojej prywatności. – Trzeba jednak uwzględnić także racje stojące za stosowaniem tych regulacji. Muszą te środki ingerencji być proporcjonalne do zamierzonego celu, jakim jest przeciwdziałanie praniu pieniędzy i finansowaniu terroryzmowi. Naprawdę ciężko ocenić, czy takie są – dodaje.
Niebezpieczna gotówka
Uzasadnione jest jednak pytanie o to, czy takie procedury nie stwarzają też możliwości do nadużyć, skutkujących na przykład radykalnym ograniczeniem naszej prywatności w innych obszarach. Jedną z takich wrażliwych kwestii jest możliwość swobodnego obrotu gotówką. Od pewnego czasu rząd jasno wysyła sygnały, iż tego rodzaju płatności nie są mile widziane. Dowodem tego są limity, jakie nałoży na nas ustawa wchodząca w życie z dniem 1 stycznia 2024 roku. Za kilka miesięcy obrót gotówką będzie możliwy do kwoty 8 tys. zł dla przedsiębiorców i 20 tys. zł w relacji przedsiębiorca i konsument. Powyżej tych sum, konieczna już będzie płatność przelewem lub kartą płatniczą.
Skoro, o czym wspomnieliśmy na początku tekstu, jeden z banków pyta potencjalnego klienta o ilość gotówki, jaką ten planuje obracać, tłumacząc się przy tym ustawą o przeciwdziałaniu finansowaniu terroryzmu i praniu brudnych pieniędzy, to może jest tak, iż i GIIF dostrzega w gotówce istotne zagrożenie dla bezpieczeństwa?
– Gotówkowy charakter transakcji jest istotnym czynnikiem ryzyka prania pieniędzy. Wskazano na to w Krajowej ocenie ryzyka prania pieniędzy oraz finansowania terroryzmu z 2019 r. Jednak zamiar realizacji transakcji gotówkowych nie jest sam w sobie okolicznością podejrzaną, zwłaszcza jeżeli ma odzwierciedlenie w legalnie prowadzonej działalności gospodarczej – tłumaczy wiceminister Mikołaj Skuza.
I jeszcze jedno: czy gromadzenie przez banki informacji dotyczących tego, w jakim stopniu zamierzamy posługiwać się gotówką, są zasadne? Minister Skuza: – Pytania instytucji obowiązanych o to, czy klient zamierza dokonywać transakcje gotówkowe, na jaką skalę i czy transakcje te wynikają z działalności prowadzonej przez klienta, pozwalają na odpowiednią ocenę ryzyka prania pieniędzy oraz finansowania terroryzmu i zastosowanie środków bezpieczeństwa finansowego w zakresie uwzględniającym to ryzyko.
Nie uciekniemy więc od dylematu dotyczącego granicy pomiędzy bezpieczeństwem a wolnością, szczególnie iż w ostatnim czasie coraz częściej można odnieść wrażenie, iż to pierwsza zaczyna stanowić rodzaj dominanty w państwowym ustawodawstwie. A przecież wolność indywidualna i prywatność to nie są żadne mrzonki czy wymysły niepokornych obywateli. Bezpieczeństwo z pewnością jest ważne, ale nie można w jego imię odbierać nam krok po kroku prawa do prywatności. Szczególnie jest ono dowartościowane w kulturze szeroko rozumianego Zachodu. Jak celnie zauważa socjolog i eseistka Shoshana Zuboff, istnieje głęboko zakorzenia potrzeba ucieczki do sanktuarium czyli przestrzeni absolutnej prywatności i intymności, pozbawionej ingerencji kogokolwiek z zewnątrz.
Jakby to górnolotnie nie zabrzmiało, obrót gotówką jest dla nas takim właśnie „wyjściem awaryjnym”, zabezpieczeniem na wypadek sytuacji kryzysowych. Postrzeganie go wyłącznie przez pryzmat zagrożenia dla bezpieczeństwa, może być postrzegane jako próba radykalnego ograniczenia tego prawa.
Poniekąd zauważa to Robert Czarnowicz z Ordo Iuris, którego zdaniem ograniczenia w obrocie gotówką raczej nie stanowią skutecznego narzędzia w walce z praniem brudnych pieniędzy.
Czy zatem korzystając z dynamicznie rozwijającej się w Polsce technologii elektronicznej płatności, nie powinniśmy się niepokoić narastającą presją ze strony państwa na gromadzenie informacji o sposobach płatności elektronicznej oraz zakresie obrotu gotówkowego? Problem nie w tym, iż ktoś zgromadzi informacje, ale co z tą informacją zrobi i komu ją przekaże. Być może, jak celnie pisała wspomniana wyżej Zuboff, siedzimy właśnie w wozie, w którym nie dostrzegamy jeszcze koni pociągowych. One tam jednak są, a wóz niewątpliwie konsekwentnie zmierza w obranym już wcześniej kierunku.
Krzysztof Gędłek
O kwestie zasadności pozyskiwania niektórych informacji od klientów zapytaliśmy Mbank oraz Santander Bank. Mimo kilkunastu dni, jakie daliśmy na odpowiedź obydwu podmiotom, nie otrzymaliśmy od nich żadnej informacji zwrotnej.
Społeczeństwo bezgotówkowe: czy grozi nam „finansowe niewolnictwo i polityczna tyrania”?