Sikorski trafnie podsumował dywagacje Nawrockiego. Polityk PiS nie wiedział co odpowiedzieć

7 godzin temu
Zdjęcie: Nawrocki


W polityce zagranicznej – podobnie jak w historii – słowa ważą więcej, niż mogłoby się wydawać. Dlatego prezydenckie wystąpienie w Poznaniu, wygłoszone podczas obchodów 107. rocznicy Powstania Wielkopolskiego, wywołało tak silny rezonans.

Karol Nawrocki postanowił wykorzystać rocznicę jednego z nielicznych zwycięskich polskich zrywów do snucia dywagacji o konieczności obrony zachodniej granicy. Te sugestie – delikatnie mówiąc – zabrzmiały dziwacznie. I właśnie dlatego zostały błyskawicznie oraz celnie skontrowane przez szefa dyplomacji.

Nawrocki mówił w Poznaniu o Wielkopolsce jako „kolebce polskości”, o koronie Bolesława Chrobrego i o wspólnocie „otwartej na Zachód, ale gotowej do obrony także zachodniej granicy Rzeczypospolitej”. Następnie przeszedł do tonu niemal mobilizacyjnego. „Musimy być gotowi też do tego, aby mieć odwagę, gdy przychodzi konflikt, bądź wojna. Nie możemy porzucić naszej odwagi!” – apelował. Problem w tym, iż prezydent nie wyjaśnił, przed kim i dlaczego Polska miałaby dziś tej odwagi na zachodniej granicy używać.

Ta niejasność – a w istocie polityczna insynuacja – została natychmiast wykorzystana przez Radosław Sikorski, który we wpisie na platformie X wprost rozprawił się z prezydencką narracją. „Pragnę uspokoić Pana Prezydenta, iż dopóki Niemcy są w NATO i UE, a rządzą nimi chrześcijańscy lub socjal demokraci, zagrożenie naszej zachodniej granicy jest żadne” – napisał Sikorski. I dodał zdanie kluczowe: „Powstać mogłoby dopiero, gdyby władzę za Odrą objęli eurofobiczni nacjonaliści”.

To była riposta modelowa: rzeczowa, osadzona w realiach międzynarodowych i pozbawiona histerii. Sikorski zrobił to, czego zabrakło prezydentowi – odróżnił historię od współczesności. Przypomniał, iż dzisiejsze bezpieczeństwo Polski nie opiera się na XIX-wiecznych lękach, ale na twardych sojuszach i instytucjach, takich jak NATO i Unia Europejska. W jednym tweecie obnażył pustkę prezydenckiego przekazu.

Reakcja Nawrockiego – a adekwatnie jej brak – była równie wymowna jak sama wypowiedź Sikorskiego. Prezydent nie podjął polemiki, nie spróbował doprecyzować swoich słów, nie wskazał realnych zagrożeń. Jakby sam zorientował się, iż snucie wizji obrony zachodniej granicy w 2025 roku brzmi co najmniej anachronicznie. W polityce zagranicznej to sygnał niepokojący: głowa państwa powinna ważyć słowa szczególnie starannie.

Powstanie Wielkopolskie było triumfem realizmu, organizacji i długofalowego myślenia. Wielkopolanie zwyciężyli nie dlatego, iż bali się sąsiadów, ale dlatego, iż potrafili działać racjonalnie i wykorzystać sprzyjający moment historyczny. Przekształcanie tej lekcji w opowieść o wiecznym zagrożeniu granic jest nie tylko uproszczeniem, ale i wypaczeniem sensu tamtego zrywu.

Sikorski – polityk z wieloletnim doświadczeniem w dyplomacji – przypomniał coś oczywistego, choć najwyraźniej nie dla wszystkich: bezpieczeństwo Polski na Zachodzie nie jest dziś problemem militarnym, ale politycznym i instytucjonalnym. A to zasadnicza różnica. W tej konfrontacji to nie minister „zaatakował” prezydenta, ale przywrócił debatę do poziomu faktów.

Jeśli prezydent Nawrocki chciał rocznicą Powstania Wielkopolskiego mobilizować naród, to osiągnął efekt odwrotny. Jego nieprecyzyjne słowa zostały rozbrojone jednym spokojnym wpisem szefa MSZ. I właśnie w tej wymianie najlepiej widać różnicę między polityką opartą na emocjach a polityką opartą na odpowiedzialności.

Idź do oryginalnego materiału