Jarosław Kaczyński, niezmienny sternik Prawa i Sprawiedliwości, na kongresie partii w Pszczynie raz jeszcze odsłonił swoje polityczne oblicze – oblicze starszego pana, który marzy, by choć raz jeszcze zdobyć władzę.
Jego słowa o gotowości do rozmów o rządzie w obecnej kadencji Sejmu, ale z wyraźnym wskazaniem na cel w 2027 roku, brzmią jak desperacka próba utrzymania wpływu, mimo upływu czasu i ewidentnego zmęczenia formułą, którą sam stworzył. Czy to jeszcze strategia, czy raczej sentymentalna tęsknota za dniami, gdy PiS rozdawał karty?
Kaczyński stwierdził, iż partia nie uchyla się przed „poważnymi rozmowami”, ale z wyraźnym naciskiem podkreślił, iż prawdziwa rozgrywka rozegra się w 2027 roku. To deklaracja, która więcej mówi o jego osobistych ambicjach niż o realnej wizji dla Polski. 76-letni polityk zdaje się żyć w przekonaniu, iż jego przywództwo jest nieodzowne, a zwycięstwo w kolejnych wyborach to jedyna droga do „naprawy” kraju. Problem w tym, iż jego wizja naprawy sprowadza się do powrotu do znanych schematów – konfliktu, populizmu i centralizacji władzy. Gdzie tu miejsce na świeżość czy dialog, skoro choćby oferowane rozmowy są warunkowe i przesunięte w przyszłość?
Przekonanie Kaczyńskiego, iż PiS musi „bardzo zdecydowanie wygrać”, by stworzyć „rząd naprawdę wysokiej klasy”, budzi politowanie. To nie jest plan, to puste hasło, które nie odpowiada na pytanie, jak partia zamierza zmierzyć się z realnymi wyzwaniami – od inflacji po kryzys demograficzny. Jego retoryka o „niszczeniu Polski” przez obecny rząd to standardowy chwyt, który od lat służy jako paliwo dla elektoratu, ale nie niesie ze sobą żadnej konkretnej diagnozy. Starszy pan zdaje się wierzyć, iż wystarczy powtórzyć starą narrację, by odzyskać tron, ignorując fakt, iż społeczeństwo się zmienia, a jego recepty trącą myszką.
Marzenie Kaczyńskiego o władzy jest tym bardziej zaskakujące, gdy spojrzy się na stan partii. Brak wewnętrznej konkurencji, widoczny podczas wyboru na kolejną kadencję, pokazuje, iż PiS to bardziej jego prywatny folwark niż żywa organizacja polityczna. Młodzi politycy, jak Patryk Jaki, pozostają w cieniu, a decyzje zapadają w wąskim gronie wiernych towarzyszy. Czy taki układ może stworzyć „rząd wysokiej klasy”? Raczej nie – to recepta na dalszą stagnację, którą Kaczyński zdaje się nie dostrzegać, pogrążony w swoich ambicjach.
Jego słowa o trudnej sytuacji Polski brzmią jak lament człowieka, który nie potrafi pogodzić się z utratą wpływu. Zamiast wyciągnąć wnioski z porażki w 2023 roku, Kaczyński obstaje przy tym, iż tylko on i jego partia mogą uratować kraj. To nie jest wizja, to obsesja. 2027 rok jawi się jako data, która ma mu dać ostatnią szansę na triumf, ale czy Polacy znów dadzą się uwieść tej retoryce? Starszy pan marzy o powrocie, ale jego sen może pozostać jedynie mrzonką, jeżeli PiS nie zaoferuje czegoś więcej niż powrót do przeszłości.
Kaczyński mówi o dialogu, ale jego warunki – czekanie do 2027 roku i „zdecydowane zwycięstwo” – sugerują, iż bardziej zależy mu na dominacji niż na współpracy. To nie polityka przyszłości, to nostalgia za władzą, która już raz się skończyła. Czas, by starszy pan ustąpił miejsca nowym ideom, bo Polska zasługuje na więcej niż na przedłużanie jego politycznego żywota.