Sekciarstwo zamiast państwowości. Jak Nawrocki i jego ludzie rozbijają polską dyplomację

6 godzin temu
Zdjęcie: Nawrocki


Wizyta Karola Nawrockiego w Białym Domu miała być pokazem dyplomatycznej siły nowej prezydentury. Zamiast tego odsłoniła głęboki problem – niezdolność do współpracy między Kancelarią Prezydenta a rządem. Problem, który – jak słusznie zauważył Radosław Sikorski – uderza w polską rację stanu.

Gdy nowo zaprzysiężony prezydent spotkał się z Donaldem Trumpem, jego słowa brzmiały jak fanfary: „Przywozimy z Waszyngtonu więcej niż wszyscy się spodziewali”. Podkreślał, iż deklaracja Trumpa w sprawie obecności wojsk amerykańskich w Europie to sukces, a relacja osobista obu prezydentów ma budować bezpieczeństwo Polski. Brzmi to dumnie – dopóki nie spojrzymy na kulisy.

Okazało się bowiem, iż w tej „historycznej wizycie” zabrakło najważniejszego – udziału polskiego ministra spraw zagranicznych. „Wykluczono MSZ ze spotkania w Białym Domu i przez cały czas nie mam relacji. Co nie ułatwia mi moich rozmów w Waszyngtonie” – napisał Sikorski. To słowa, które powinny zabrzmieć jak dzwon alarmowy. jeżeli główny architekt polityki zagranicznej państwa nie wie, co ustalił prezydent w rozmowie z najważniejszym sojusznikiem, to mamy do czynienia nie z dyplomacją, ale z amatorszczyzną.

I trudno nie zgodzić się z diagnozą szefa MSZ, iż „sekciarstwo jest ważniejsze od profesjonalizmu”. Właśnie to sekciarstwo – logika partyjnego klanu, który rozgrywa państwo jak prywatny folwark – wyziera z działań Karola Nawrockiego i jego otoczenia.

Publicysta Tomasz Zalewski zauważył z Waszyngtonu, iż „biuro prezydenta i politycy PiS zachowują się tak, jakby chcieli przywłaszczyć sobie wszystkie zasługi w umacnianiu sojuszu z USA”. To zdanie doskonale oddaje mechanizm działania obecnej Kancelarii. Zamiast spójnej polityki, mamy pokaz próżności i partyjnych ambicji. Zamiast partnerstwa z rządem – próbę monopolizowania kontaktów.

Warto postawić sprawę jasno: bezpieczeństwo Polski nie jest własnością ani prezydenta, ani partii, ani żadnej kancelarii. To dobro wspólne, wymagające profesjonalizmu, koordynacji i wspólnego frontu wobec sojuszników. Tymczasem Nawrocki i jego ludzie zachowują się tak, jakby polityka zagraniczna była sceną do autopromocji, a nie narzędziem ochrony interesów kraju.

Nie chodzi przy tym o personalne animozje. Chodzi o elementarną zasadę – w państwie demokratycznym polityka zagraniczna musi być spójna. Rząd, MSZ, prezydent – wszyscy mają różne role, ale jeden cel: bezpieczeństwo Polski. Gdy ta kooperacja zostaje świadomie sabotowana, w imię partyjnych interesów, przegrywamy wszyscy.

Tym bardziej należy docenić głos Sikorskiego. Być może nie zawsze wygodny, czasem ostry, ale w tym przypadku – bezdyskusyjnie trafny. Jego ostrzeżenie nie jest wymierzone w prezydenta jako osobę, ale w sposób sprawowania urzędu, który marginalizuje instytucje państwa i czyni z nich narzędzie sekciarskiej polityki.

Polska potrzebuje dziś nie polityki obrażonych, ale polityki poważnych. Potrzebuje dyplomatów, którzy rozumieją wagę relacji z USA i potrafią je budować w sposób odpowiedzialny. Nie na konferencjach prasowych, nie w autopromocyjnych deklaracjach, ale poprzez ciężką, żmudną, koordynowaną pracę.

Nawrocki mógł w tej chwili zapisać się jako prezydent budujący mosty, także w polityce wewnętrznej. Zamiast tego wybrał rolę gracza partyjnego. A każdy, kto pamięta polską historię, wie, jak zgubna bywa polityka sekciarska i rozbicie obozu państwowego.

Dlatego trzeba to powiedzieć jasno: jeżeli Kancelaria Prezydenta nie zmieni kursu, będziemy mieli w polityce zagranicznej chaos, a nie strategię. A chaos to luksus, na który Polska – wobec rosyjskiego zagrożenia i globalnych napięć – absolutnie nie może sobie pozwolić.

W tej sytuacji słowa Sikorskiego warto przyjąć jako ostrzeżenie i jako apel. Bo polska racja stanu wymaga dziś jednego: profesjonalizmu. Nie sekciarstwa.

Idź do oryginalnego materiału