Sejm w cieniu Brukseli. „Wygląda to jak robione na kolanie”

news.5v.pl 1 tydzień temu
  • Tematem, który rozgrzewał sejmowe korytarzy w ostatnich dniach, są listy kandydatów do Parlamentu Europejskiego
  • Do Brukseli wybiera się trzech kluczowych ministrów z Platformy. — Czuję niesmak. Żądanie dymisji po sześciu miesiącach wygląda jak zmiany robione na kolanie — mówi nam jeden z polityków KO
  • Spekulacje na temat następców w rządzie ruszyły, ale nasi rozmówcy zaznaczają, iż i tak wszystko na razie jest w głowie „mistrza Tuska”
  • Więcej informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu

Od początku to posiedzenie Sejmu stało pod znakiem niepewności. Gdy wszyscy posłowie w środę zebrali się przy ul. Wiejskiej, atmosferę można było określić jako dosyć napiętą. Posiedzenie w cieniu ogłoszenia list przed wyborami do Parlamentu Europejskiego spowodowało, iż wielu polityków nabrało wody w usta. Wielu z nich czy to przed kamerami, czy w rozmowach prywatnych, było nadzwyczaj powściągliwymi.

Sensacyjne listy do Europy

Kurz po drugiej turze wyborów samorządowych jeszcze nie zdążył na dobre opaść, a już stajemy przed perspektywą kolejnych wyborów. Pierwszą partią obozu rządzącego, która otwarcie ogłosiła najważniejsze osoby na swoich listach, została Koalicja Obywatelska.

W środę rankiem jeszcze niektórzy posłowie starali się podchodzić do pytań dziennikarzy bardzo asekuracyjnie. — Selekcjoner jest jeden — mówił Onetowi Dariusz Joński, starając się nie potwierdzać ani nie zaprzeczać, iż jego osoba jest poważnie rozważana do kandydowania do Europarlamentu.

Potem okazało się, iż Joński będzie „jedynką” KO w okręgu łódzkim. Gdy na korytarzach pytaliśmy kolejnych posłów o ich potencjalny start w wyborach, słyszeliśmy głównie jedno zdanie: — jeżeli zostanę wybrany, to będę gotowy.

Sensacją miała być decyzja, by na Śląsku z list KO wystartował dotychczasowy polityk Lewicy Łukasz Kohut. Ten jednak zapierał się przed potwierdzeniem tego, podkreślając, iż termin na zgłaszanie list mija 2 maja i tydzień w polityce może zmienić bardzo wiele.

Ale najważniejsze w całym zamieszaniu jest to, iż lokomotywami w kilku miejscach mają być obecni ministrowie: Borys Budka, Marcin Kierwiński i Bartłomiej Sienkiewicz, co rzecz jasna doprowadzi do rekonstrukcji rządu. O nią pytaliśmy na sejmowych korytarzach. — O tym rozmawiać nie zamierzam — mówił jeden z wiceministrów w rozmowie z Onetem. — Niech pan da spokój — ucinał inny.

Gdy pytamy o to, kto zastąpi odchodzących, słyszymy, iż giełda nazwisk na kilka się zda, bo wszystko jest w głowie „mistrza Tuska”. Wszyscy nasi rozmówcy temat ucinają bardzo szybko. — Pytanie o to nie ma sensu — przekonują. Ale wiele wskazuje na to, iż gorączkowe poszukiwania następców trwają.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Dymisje, dymisje

Ministrowie, którzy wystartują w wyborach do Parlamentu Europejskiego, będą musieli się podać do dymisji — zapowiedział Donald Tusk. Wieść o decyzji premiera nie zdążyła jeszcze rozejść się po mieście, a już doszł do pierwszej rezygnacji. Złożył ją Bartłomiej Sienkiewicz, minister kultury. — gwałtownie poszło — kwitowali posłowie PiS.

Żadną tajemnicą jest ambicja byłego już ministra, aby trafić do europarlamentu. Sienkiewicz do rządu wszedł tylko przez wyraźne życzenie Donalda Tuska i z obietnicą, iż będzie mógł odejść już w czerwcu.

— Ja czuję niesmak. Premier może robić, co chce, ale żądanie dymisji po sześciu miesiącach to wygląda jak zmiany robione na kolanie — mówi nam nieoficjalnie jeden z polityków KO. — Mamy dalej dużo do zrobienia, tak naprawdę machina dopiero rusza, ludzie są niezadowoleni z tempa zmian, a kolejna wymiana rządzących sprawi, iż znów nowi ministrowie będą musieli dobrać sobie specjalistów, pomocników i cały proces się przeciągnie. Mamy bardzo dużo do zrobienia po tych ośmiu latach zła — dodaje.

— Ewentualne przeniesienie się Bartłomieja Sienkiewicza do Parlamentu Europejskiego nie oznacza ucieczki od problemów, które może mieć — stwierdził Michał Wójcik z Suwerennej Polski, sugerując, iż klub PiS dalej chce rozliczyć ministra za jego działania m.in. w sprawie przejęcia TVP.

Lewica chce trzymać ministrów w Polsce. Co innego z ich zastępcami

Swoich list do europarlamentu nie ogłosiła jeszcze Lewica, która mimo najlepszych chęci nie została dopuszczona do wspólnego startu z KO. Nazwiska kandydatów mamy oficjalnie poznać w sobotę, ale spekulacje na temat wybrańców realizowane są w najlepsze.

Politycy Lewicy wskazują, iż ich ugrupowanie raczej nie pójdzie w ślady KO i nie wyśle do Brukseli członków rządu po zaledwie kilku miesiącach urzędowania. Otwarcie mówił to w czwartek rano Robert Biedroń, który sam o reelekcję ma ubiegać się z listy warszawskiej.

Do europarlamentu na pewno nie wybiera się ministra do spraw równości, a jednocześnie szefowa kampanii Lewicy Katarzyna Kotula. Choć nie dziwi ją, iż jej koledzy z ław rządowych mogą mieć inne plany.

— Premier Donald Tusk nie ukrywał, iż to jest taki rząd zderzaków. Ludzi, którzy dostają konkretne zadania na kilka miesięcy — mówiła dziś w Sejmie Kotula.

Co z ministrami z Lewicy? — Do Parlamentu Europejskiego wybierają się znane nazwiska i znane twarze, które pracują tutaj w parlamencie. Będziemy je prezentować w sobotę — zaznaczała.

Pogłosek na ten temat jest sporo. Po zaskakującym transferze obecnego europosła Łukasza Kohuta na listy KO, jedynka na Śląsku ma przypaść partii Razem, a konkretnie jej posłowi Maciejowi Koniecznemu. To o tyle cenne miejsce, iż Lewica może tam liczyć na europarlamentarny mandat.

A takich okręgów nie ma w Polsce wiele. Po fatalnym wyniku tego ugrupowania w niedawnych wyborach do sejmików, nastroje i perspektywy są kiepskie. Według analizy Onetu, gdyby Lewica w eurowyborach powtórzyła wynik z 7 kwietnia, dostałaby zaledwie trzy mandaty — w Warszawie, Wielkopolsce i właśnie na Śląsku.

Choć listy mają być zatwierdzone dopiero w piątek, swój start z okręgu mazowieckiego już w czwartek ogłosiła w rozmowie z Salonem 24 przewodnicząca klubu Lewicy Anna Maria Żukowska. Jednocześnie chętnie wspominała o innych „jedynkach”: wiceministrze spraw zagranicznych Andrzeju Szejnie, który ma startować z okręgu małopolsko-świętokrzyskiego, czy wiceministrze kultury Joannie Scheuring-Wielgus. Ona z kolei przymierzana jest do kandydatury z dającej w miarę pewny mandat Wielkopolski.

Sikorski i rozsierdzony prezydent

W czwartek dzień sejmowy zdominowała informacja ministra Radosława Sikorskiego na temat stanu polskiej dyplomacji i jej kierunkach na 2024 r.

Sikorski w dużej mierze skupił się na wszystkich grzechach poprzedników.

Radosław Sikorski wśród problemów polityki poprzedniego rządu wymienił „konflikt z instytucjami Unii Europejskiej”, „zepsucie relacji z sąsiadami”, „chybione kalkulacje na sojusz z USA przeciw UE”, sojusz z „proputinowskimi populistami”, „aferę wizową” i „demontaż MSZ jako centrum kreującego politykę zagraniczną”.

Po wystąpieniu Sikorskiego swoją konferencję prasową miał Andrzej Duda.

— Nastąpił atak na politykę poprzedniego rządu. Moim zdaniem bezpodstawny, dzielący Polaków. Ten atak tworzy konflikt, te słowa wzbudziły u mnie zwykły niesmak. Były tam półprawdy i żenujące stwierdzenia. Trudno nie nazwać tego manipulacją i propagandą — skomentował prezydent.

Gdy prezydent opuszczał budynek przy ul. Wiejskiej, w tle słychać było wiele pomruków. — Podpalił się — przyznał nam jeden z posłów PiS. Ale byli też tacy, który piali z zachwytu: „No, ktoś w końcu tego sprzedawczyka polskich interesów musi kontrować. I jego fanaberie”.

„Kapiszon” Bodnara

Przed rozpoczęciem posiedzenia jednym z kluczowych wydarzeń miało być przedstawienie informacji przez ministra sprawiedliwości Adama Bodnara na temat Pegasusa i osób podsłuchiwanych tym narzędziem. Stąd oczekiwania wobec ujawnienia nowych faktów jednej z największych afer rządów PiS, były bardzo duże. Ale oświadczenie Bodnara…. nie zrobiło zbyt wielkiego wrażenia.

— To jest dla mnie przykre, iż choćby na tej sali zwracam się do osób, które zostały objęte inwigilacją — mówił. Jednak w ocenie wielu, w tym oświadczeniu brakło konkretów i mocnych zapowiedzi. Znalazły się tam jedynie suche liczby.

— To było słabe, strasznie słabe. Taki kapiszon. Przez ostatnie dni słyszeliśmy, iż mamy się przygotować na 15, wystąpienie Bodnara, od rana wszystkie media trąbią i co? Rozczarowuje — stwierdził Michał Wójcik z Suwerennej Polski.

— To przecież choćby śmieszne nie było. Taka ta cała „afera” Pegasusa. Cały czas spodziewamy się jakiegoś huraganu, a kolejne informacje to jest co najwyżej jakiś kapuśniak. Wstydziłby się ten człowiek — mówi nam inny z polityków PiS.

Idź do oryginalnego materiału