Łukasz Grzegorczyk: Panie profesorze, to musiało się tak skończyć?
Prof. Tomasz Słomka: Są różne scenariusze, które braliśmy pod uwagę i wiele rzeczy mogło mieć różny finał. Dla mnie pierwszą, genetyczną sprawą było to, jaka była ta koalicja.
A jaka była?
To koalicja najstarszej w polskim systemie partii z centrowo-konserwatywnym rodowodem z partią nową, która szła na standardach z hasłem, iż trzeba absolutnie zmienić system. Czyli tak naprawdę była wymierzona również w PSL, jako element starego porządku. Połączyła ich koniunktura polityczna.
Okazało się, iż centrowy Hołownia z centro-prawicującym PSL-em, jest optymalnym rozwiązaniem na wybory, bo inaczej się nie dało. Błąd genetyczny powodował, iż trzeba było patrzeć na tę koalicję jako coś nietrwałego.
Czyli naprawdę zero zaskoczenia?
Druga rzecz to kwestia przywództwa. Szymon Hołownia wystartował w wyborach prezydenckich i mógł sam wymyślić sobie kandydowanie. Być może PSL miało trochę inną wizję na te wybory, ale przy Hołowni, który od pięciu lat szykował się do tych wyborów, nie można było tego inaczej przeprowadzić.
To już był problem, z drugiej strony PSL choćby nie za bardzo chciało wspierać Hołownię w kampanii. Przecież ani organizacyjnie, ani finansowo nie było tak wiele pomocy. Podpisali umowę, która zakładała podobno koalicję na cztery wybory. I być może oni doskonale wiedzieli, iż to jest czas na zagnieżdżenie się na scenie politycznej, szczególnie dla Hołowni, a potem zobaczymy, co będzie.
Sojusz strategiczny, ale tymczasowy?
Tak, tym bardziej iż dochodzi tu jeszcze jedna rzecz, którą mocno akcentuję. Uważam, iż to jest cecha specyficzna PSL-u. To jest partia, która bardzo dba o swoją tożsamość i odrębność.
I niezatapialność.
Oni są przekonani, iż pomimo różnych zawieruch politycznych, które mogą się zdarzyć, ta partia przetrwa i choćby przy minimalnym wyniku, ale przekroczą próg wyborczy i będą w stanie sobie poradzić. Mogli poczuć strach przed tym, iż nastąpi pewne roztopienie, iż niepowodzenia Hołowni, których dowodem jest wynik w wyborach prezydenckich, również zaczną spychać ze sceny politycznej PSL i trzeba obronić swoją tożsamość.
Naprawdę poczuli strach przed porażką?
Tak, bo nie wiadomo było, co w efekcie przyniesie działanie Polski 2050 i Szymona Hołowni. Ich koniczynka jest rozpoznawalnym symbolem, oni są przekonani, iż dadzą sobie z nim radę. Myślę, iż w tym momencie tak zwany niepodległościowy ruch w PSL zyskał większość. Pojawiły się odrębności między Polską 2050 a PSL. Hołownia zaskakiwał ich wielokrotnie różnymi inicjatywami, więc niepodległościowcy z PSL prawdopodobnie doszli do wniosku, iż dalej lepiej iść już oddzielnie.
Poparcie Hołowni to jest pewien fenomen. Jeszcze niedawno transmisje z obrad Sejmu oglądało kilkaset tysięcy widzów. Wynik Hołowni w wyborach prezydenckich to była jednak brutalna weryfikacja.
Nic nie może wiecznie trwać. Ten słynny "sejmflix", oglądanie posiedzeń nowego Sejmu choćby w salach kinowych, to był bardzo interesujący zryw. Fala zainteresowania życiem politycznym z dwóch powodów. Po pierwsze, szczególnie dla młodych, ponieważ coś się zmieniło. Po ośmiu latach wydawało się niezniszczalnego PiS-u, przychodzi alternatywna władza.
Po drugie, przychodzi marszałek, który ma zupełnie nietypowy język w swojej polityce i to się może podobać, bo to jest język z programów telewizyjnych. Z drugiej strony takie sytuacje też są nużące. Za tym nie szły żadne poważne inicjatywy programowe Polski 2050, bo adekwatnie co można by pokazać jako ich standardowy wizjonerski projekt z dotychczasowego okresu rządzenia? Niewiele.
Internauci wyciągają broszurę Trzeciej Drogi, w której było 12 obietnic. Szósta z nich brzmiała: "Kobiety, do przodu!". Brzmi tak, jakby sami nie wiedzieli, co chcą powiedzieć ludziom.
"Kobiety do przodu" może być z jednej strony bardzo ciekawym hasłem promowania kobiet w polityce. Z drugiej strony taki slogan jest kontrowersyjny. Bo o co chodzi, kobiety jako paprotki, albo jako ozdobnik? To jest niedopowiedziana kwestia i może budzić wątpliwości, co naprawdę leży u podstaw takiego postulatu.
Polska 2050 weszła w pewną niszę. Było zapotrzebowanie na ugrupowanie, mówiące nieco innym językiem, ale tak naprawdę ona nie dowiodła potrzeby swojego istnienia.
Popularność Szymona Hołowni to jednak za mało?
To jasne, już choćby pomijając fakt, telewizję ogląda teraz coraz mniej osób. Poza tym okazało się, iż znaleźli się lepsi od Hołowni w gry internetowe.
Sławomir Mentzen?
Nawet Joanna Senyszyn przyciąga więcej oglądających niż marszałek Hołownia, który mówi fajnym językiem, ale trochę na okrągło i tak naprawdę nie wnosi nic przełomowego.
Wydawałoby się, iż w budowaniu zasięgów Hołownia może być świetny.
Mam wrażenie, iż Szymon Hołownia byłby naprawdę bardzo dobrym rzecznikiem rządu, gdyby miał jeszcze dobre zaplecze. Ale tak naprawdę, jako przywódca, on nie mówi nic odkrywczego, więc to się wcale nie musi podobać wyborcom.
Po co Hołowni był ten start w wyborach prezydenckich?
Nie od wczoraj wiadomo, iż w polskich wyborach prezydenckich można dużo zyskać i próbować ustabilizować się na scenie politycznej. Proszę zauważyć, iż na kanwie wyborów prezydenckich powstał Ruch Odbudowy Polski Jana Olszewskiego, po jego wyniku wyborczym w 1995 roku.
Platforma Obywatelska rodziła się na kanwie sukcesu Andrzeja Olechowskiego w wyborach w 2000 roku. To zachęciło środowiska skupione wokół AWS-u i Unii Wolności, żeby wytworzyć nową opcję polityczną pod postacią PO. Ale wybory prezydenckie mogą być też elementem kończenia pewnej kariery.
W przypadku Hołowni to syreni śpiew?
Póki co Szymon Hołownia jest tym, który stracił na tych wyborach. Nie wzmocnił swojego ugrupowania, nie zyskał nowych stronników, a zredukował swoją pozycję głęboko wobec poprzednich wyborów prezydenckich, ale też wobec wyników Trzeciej Drogi w poprzednich wyborach parlamentarnych.
Po wyborach Hołownia nagle zaczął publicznie mówić o możliwości zerwania koalicji. Krzyk rozpaczy?
To jest właśnie ten element zaskakiwania koalicjanta różnymi decyzjami. Czy PSL groziło wyjściem z koalicji?
Nie przypominam sobie.
PSL nie miało żadnego poważniejszego momentu, który sugerowałby, iż zbliżają się do pewnej granicy w obecnym układzie. Hołownia bardzo często wygłaszał swoje zdanie jako głos Trzeciej Drogi. Dla PSL to musiało być obciążenie.
To jest moment, kiedy powinniśmy zastanawiać się nad granicą cierpliwości Donalda Tuska?
Granicą cierpliwości Donalda Tuska musi być arytmetyka. Przeświadczenie, iż rząd musi trwać i nie można sobie pozwolić na zbyt pochopne usuwanie ugrupowań politycznych z rządu, bo sytuacja w ostatnich dwóch latach kadencji może być nieprzewidywalna. To będzie okres złudnego nawiązywania pewnych porozumień, ale Donald Tusk raczej nie będzie szukał pretekstu, żeby usunąć Szymona Hołownię z koalicji.
Polska 2050 przetrwa po tym rozłamie?
Widzę dla niej trzy scenariusze. Pierwszy jest związany ze zjawiskiem partii "supernowej". Chodzi o to, iż co jakiś czas w systemie wyborczym pojawiają się różne ugrupowania polityczne, które wchodzą w pewną misję i wpisują się w potrzebę społeczną. To są czasami bardziej liberalne, czasami konserwatywne partie, również populistyczne. One zyskują poklask i poparcie, wchodzą do parlamentu, ale gwałtownie wyczerpują swój potencjał. I pierwszy scenariusz dla Hołowni mógłby oznaczać, iż Polska 2050 do 2027 r. zniknie ze sceny politycznej.
Drugi i trzeci scenariusz też przepowiada katastrofę?
W drugim wariancie po rozstaniu z PSL-em partia Hołowni poszukuje nowej tożsamości, redefinicji, która się może spodobać wyborcom. Ale powiem szczerze, iż nie wiem, co mogłaby położyć na stole, żeby nastąpił pewien renesans myślenia, iż Polska 2050 jest niezbędnym elementem układanki politycznej.
Trzeci scenariusz jest taki, iż Polska 2050 rozpływa się. Jedna część odpływa do Koalicji Obywatelskiej, bo w sposób naturalny łączą ich pewne elementy programowe, a część, być może ta bardziej konserwatywna, pójdzie do PSL-u. Trochę na wzór porozumienia "gowinowskiego", które zostało wchłonięte przez PSL. Moje scenariusze nie przewidują Polski 2050 jako elementu kluczowego dla układanki powyborczej w 2027 roku. Raczej patrzyłbym w kierunku Konfederacji, jako ważnego gracza.
Przy drugim scenariuszu Szymon Hołownia musiałby chyba stanąć na głowie i zacząć mówić konkretami do wyborców.
Nie wiem, czy on się tego nauczy. Wyraźnie widać, iż on lubi swój sposób narracji politycznej i jest fanem samego siebie. Fanem mówienia językiem dziennikarskim o różnych problemach. To nie jest Sławomir Mentzen czy Adrian Zandberg. On tym nie uwiedzie ludzi, a szczególnie młodszych wyborców.
Może on nigdy do końca nie wszedł w buty prawdziwego polityka?
To jest interesujące zjawisko niepolitycznych polityków i niepartyjnych partii. Tworzą się pewne podmioty, które chcą się wpisać w system polityczny, ale nie są w stanie sobie poradzić. Nie rozumieją, iż scena polityczna ma pewne reguły. To nie jest program telewizyjny, ani lokalne zgromadzenie, na którym można różne rzeczy przyjąć. Partia polityczna ma pewne zasady, jest zakotwiczona w określony sposób w systemie politycznym i póki co, nic nie jest w stanie jej zastąpić.
Czyli w skrócie: PSL idzie samotnie, a Szymon Hołownia musi się teraz napisać od nowa w polityce?
PSL wybiera swoją tożsamościową drogę, co nie wyklucza ich przyszłych sojuszy, bo przecież to jest partia obrotowa i ona sobie dobrze daje radę w zawieraniu koalicji. A Szymon Hołownia i jego ugrupowanie są na głębokim rozdrożu, ryzykując adekwatnie, iż już nie zaistnieją w 2027 roku.