Gdy Jacek Sasin grozi rozliczeniami, opinia publiczna przypomina: to on sam powinien wciąż tłumaczyć się z 70 milionów za wybory, które się nie odbyły. W swoich oskarżeniach wobec obecnej władzy posługuje się językiem wojennym, mówi o „standardach stalinowskich” i „zbrodni z art. 127 kodeksu karnego”, ale nie wspomina o własnych błędach i decyzjach, które do dziś nie doczekały się wyjaśnienia. Czy polityk, który sam nie poniósł odpowiedzialności, może dziś wiarygodnie występować w roli moralnego egzekutora?
Poseł Jacek Sasin, były wicepremier i minister aktywów państwowych, po raz kolejny zaatakował rządzącą koalicję, formułując pod jej adresem katalog ciężkich zarzutów. W swoim oświadczeniu w mediach społecznościowych mówi o łamaniu Konstytucji, przejęciu instytucji państwowych, a choćby porównuje działania obecnego obozu władzy do standardów stalinowskich. Tak dramatyczna retoryka wymaga chłodnej analizy, zwłaszcza gdy pochodzi od polityka, który sam pozostaje obciążony poważnymi kontrowersjami z czasów sprawowania funkcji publicznych.
Sasin zarzuca obecnej większości przejęcie prokuratury, telewizji publicznej oraz stosowanie „aresztów wydobywczych” wobec polityków. W kolejnych zdaniach odnosi się do wypowiedzi marszałka Szymona Hołowni na temat prób wpływania na zaprzysiężenie prezydenta elekta. Ocenia to jako „zbrodnię z art. 127 Kodeksu karnego” — czyli usiłowanie obalenia konstytucyjnego organu państwa.
Choć wypowiedzi Sasina są nacechowane emocjonalnie i zawierają wiele elementów charakterystycznych dla języka politycznej mobilizacji, nie padają w nich żadne konkretne nazwiska, daty czy fakty procesowe. W miejsce dowodów mamy zapowiedź: „Nie zapomnimy. Każde przestępstwo rozliczymy.” Tymczasem wyborca może zapytać: kto rozliczy Jacka Sasina?
Polityk Prawa i Sprawiedliwości sam pozostaje symbolem nierozliczonych decyzji poprzednich rządów. W opinii publicznej jego nazwisko nierozerwalnie kojarzy się z organizacją tzw. „wyborów kopertowych” z 2020 roku, które nigdy się nie odbyły, ale których koszt szacowany jest na około 70 milionów złotych. Do dziś nie powstał oficjalny raport wskazujący osoby odpowiedzialne za wydanie tej kwoty bez podstawy prawnej. Sasin konsekwentnie unika odpowiedzialności, a sprawa została rozmyta w cieniu innych politycznych sporów.
Również jego rola w nadzorze nad spółkami Skarbu Państwa, które w czasie rządów PiS wypłacały rekordowe premie zarządom mimo strat i kryzysów, pozostaje przedmiotem krytyki. Próby wyjaśnienia tych praktyk w obecnej kadencji Sejmu natrafiają na zdecydowany opór opozycji, w tym samego Sasina.
Warto odnotować, iż Jacek Sasin nie pełni dziś żadnej funkcji w organach ścigania, nie jest prokuratorem ani sędzią. Jego deklaracje o „rozliczeniu każdego przestępstwa” mają więc wyłącznie charakter polityczno-emocjonalny, a nie instytucjonalny. To retoryka, która buduje obraz PiS jako jedynego depozytariusza sprawiedliwości, choćby jeżeli przez osiem lat rządów partia nie była w stanie udowodnić wielu ze stawianych przeciwnikom zarzutów.
W takim kontekście warto ostrożnie podchodzić do groźnych oskarżeń. Wypowiedzi, które mają formę osądu, a nie opisu, prowadzą raczej do eskalacji emocji niż rzeczowej debaty o stanie państwa prawa.
Paradoksalnie, największym problemem w narracji Sasina nie są same zarzuty, ale brak symetrii w ich stosowaniu. Gdy obecna władza przejmuje media publiczne, mówi się o „zamachu na wolność słowa”; gdy poprzednia władza wprowadzała jednoosobowy nadzór polityczny nad TVP, uznawano to za konieczność „odzyskania państwa”. Gdy prokuratura dziś bada sprawy z udziałem polityków, mówi się o represji; gdy nie badała ich w latach 2015–2023, mówiono o „efektywności i spokoju”.
Wypowiedzi Jacka Sasina to część większej strategii politycznej — nie tyle obrony prawa, ile delegitymizowania przeciwników i zasłaniania własnych zaniechań. W retoryce rozliczeń brakuje jednak najważniejszego elementu: gotowości do poniesienia osobistej odpowiedzialności za decyzje z czasów, gdy sam posiadał realną władzę.
Jeśli państwo prawa ma być traktowane poważnie, konieczna jest konsekwencja: rozliczenia muszą dotyczyć wszystkich, a nie tylko przeciwników politycznych.