Rządy Niemiec i Kanady upadły od razu na wiadomość o jego nastaniu, jakby potrzebowały takiego impulsu. Korea Południowa zaczęła się rozpadać, a przynajmniej pękać. To, co łączy wszystkie te kraje, to fakt, iż bez stałej obecności wojskowej USA nie obroniłyby się, podobnie zresztą jak Izrael, Ukraina itd., itd.; długo by wymieniać. Największa obecna światowa siła cywilna w postaci mediów społecznościowych Zuckerberga też już rzuciła broń. Trump tak fundamentalnie wpłynął na wydarzenia na świecie jeszcze przed objęciem swego urzędu, jak prawdopodobnie już nigdy mu się nie uda po inauguracji.
Kolbą laboratoryjną, w której wypróbowuje różne swe pomysły, okazała się Grenlandia. To kolejne miejsce, którego wojska amerykańskie bronią jako jedyne, a faktycznie przynależne jest ono do kogo innego, kto im się wcale nie podoba i nic z niego nie mają – w tym przypadku akurat do Danii. Metropolia ta traktuje wyspę wielokrotnie zresztą większą od siebie jeszcze bardziej lodowato, niż wskazywałby na to jej klimat; niby-duńska Grenlandia nie jest choćby częścią Unii Europejskiej. Przy okazji ujawniono, iż bezpieczeństwa wyspy pilnuje 12 psich zaprzęgów, oprócz bazy amerykańskiej będących tam jedynymi siłami zbrojnymi. Na wyobraźnię Trumpa musiało podziałać to, iż jako kraj można być bronionym przez jedną konkurencję sportową, mimo iż są to akurat bobsleje, a nie golf.
Naturalnie takie obcesowe podejście, iż jak wojska amerykańskie już gdzieś są i się okopały, to tak jakby zdobyły ten teren dla swego kraju, wywołało niezłe obawy na całym świecie, którego wiele części jest w podobnej sytuacji. Weźmy nasze Redzikowo pod Słupskiem, które Amerykanie śmiało mogą uznać za swoje, ponieważ nikt go przecież z ich rąk nie odbije. Do zdobycia tego terenu usilnie ich przez lata zachęca liśmy, bo długo do tego kierunku natarcia nie byli przekonani, choćby po tym, jak się im całkowicie poddaliśmy.