Polska polityka ma to do siebie, iż zawsze znajdzie się ktoś, kto „wie lepiej” i już dziś roztacza wizje nowego układu sił, choć wyborcy jeszcze nie zdążyli zapomnieć o poprzednich wyborach. W tym tygodniu rolę proroka politycznej przyszłości postanowił wziąć na siebie Stanisław Janecki. Na łamach tygodnika „Sieci” ogłosił, iż „maszyna zmian ruszyła” i obecna koalicja rządząca nie dotrwa do końca kadencji. Brzmi dramatycznie. Tyle iż przy bliższym spojrzeniu, cała konstrukcja opiera się na pobożnych życzeniach obozu PiS i jego publicystów.
Janecki twierdzi, iż w koalicji rządowej trwa wojna: Platforma i Polska 2050 mają się wzajemnie oskarżać o aferę związaną z KPO, która – jak sugeruje – może być dla rządu Tuska tym, czym dla poprzedniego była afera taśmowa. Problem w tym, iż owe porównanie kompletnie nie trzyma się faktów. Afera taśmowa była realnym wstrząsem politycznym, który podważył wiarygodność gabinetu. KPO to natomiast złożony proces negocjacji i realizacji unijnego mechanizmu, w dużej mierze zablokowany przez wcześniejsze rządy PiS. Mieszanie obu spraw to bardziej literacka metafora niż rzetelna analiza.
Owszem, w koalicji rządzącej zdarzają się spory. To naturalne w każdej demokracji opartej na kompromisie. Jednak od sporu do „końca przygody” droga jest daleka. Marszałek Hołownia czy wicepremier Kosiniak-Kamysz wiedzą, iż ich polityczne bycie lub niebycie zależy od wiarygodności w oczach wyborców. A wyborcy jasno pokazali, iż wolą rząd koalicyjny niż powrót PiS-u w jakiejkolwiek formie.
Najciekawsze (i najbardziej fantazyjne) są jednak wizje nowego rządu, które Janecki kreśli z powagą kronikarza spisującego fakty. W jego scenariuszu władza miałaby przejść w ręce PiS, Konfederacji i Polski 2050, przy „neutralności” PSL. Brzmi jak politologiczna układanka, którą można ułożyć przy biurku. Ale w praktyce to polityczne science fiction.
Po pierwsze – Polska 2050 i PSL od samego początku swojej drogi politycznej budowały tożsamość w kontrze do PiS. Hołownia, Kosiniak-Kamysz i ich zaplecze wiedzą, iż jakiekolwiek wejście w układy z Jarosławem Kaczyńskim byłoby politycznym samobójstwem. Wystarczyłoby jedno zdjęcie z podpisywania takiej umowy, by ich elektorat zniknął.
Po drugie – Konfederacja od lat powtarza, iż nie będzie „przystawką PiS”. Nie po to buduje swój wizerunek antysystemowej alternatywy, by zostać wciśnięta w rolę cichego koalicjanta partii, którą uważa za „partię socjalistyczną i rozdawniczą”. W ich logice to byłby koniec wiarygodności.
Po trzecie – sam PiS w obecnym stanie jest ugrupowaniem osłabionym, pozbawionym instrumentów władzy, obarczonym aferami i finansowym chaosem w budżecie. Trudno sobie wyobrazić, by którakolwiek partia chciała ryzykować wspólne rządzenie z ugrupowaniem, które przez osiem lat doprowadziło do zadłużenia, izolacji w Europie i konfliktu z instytucjami unijnymi.
Narracja Janeckiego to nie analiza, ale klasyczny przykład publicystyki życzeniowej. W myśleniu polityków PiS i ich zwolenników nowa koalicja to rodzaj mitu założycielskiego, który ma podtrzymywać morale. Skoro nie można wygrać wyborów, skoro nie ma się większości parlamentarnej, to przynajmniej można snuć wizje, iż „maszyna zmian ruszyła” i wszystko jeszcze jest możliwe.
Problem w tym, iż wyborcy nie głosują na podstawie fantazji, ale realnych interesów. A realia są takie: obecna koalicja rządzi, ma większość w Sejmie, a PiS od miesięcy nie potrafi sformułować spójnej narracji ani programu.
Nie pierwszy raz obóz PiS próbuje wmówić opinii publicznej, iż „za chwilę wszystko się zmieni”. Przed wyborami 2023 roku mówiono o „milczącym elektoracie”, który rzekomo da zwycięstwo Kaczyńskiemu. Po wyborach opowiadano o „zdradzie” i „łamaniu zasad”. Dziś – o rychłym końcu koalicji. Za każdym razem chodzi o to samo: utrzymać wiarę, iż porażka nie jest ostateczna.
To mechanizm psychologiczny, a nie polityczny. I choć można go zrozumieć, warto oddzielić go od realnej analizy sytuacji państwa.
Polska polityka jest trudna i pełna napięć. Ale jedno jest pewne: żadna poważna siła polityczna w najbliższych latach nie zdecyduje się na rząd z PiS-em. kooperacja z partią, która odpowiada za budżetowe dziury, dewastację instytucji i napięcia z Unią Europejską, to dziś polityczny balast, a nie atut.
Dlatego artykuł Janeckiego można czytać jak literacką fantazję. Ma swoją dramaturgię, swoje postacie i antybohatera w osobie Donalda Tuska. Tyle iż z literaturą łączy go jedno – brak związku z rzeczywistością.