Szczególne oburzenie wzbudził przykład przedstawiony przez Stowarzyszenie na rzecz Chłopców i Mężczyzn. Zgodnie z nowymi tabelami, rodzic zarabiający 9000 zł brutto, czyli 6426 zł netto, mający trójkę dzieci w wieku 16–18 lat, musiałby miesięcznie oddać na alimenty aż 5280 zł – po 1760 zł na każde dziecko. Po potrąceniu alimentów zostaje mu jedynie 1146 zł na własne potrzeby.
W tym samym czasie drugi rodzic – zwykle sprawujący opiekę – oprócz alimentów otrzymuje dodatkowo 800+ na każde dziecko, co daje łącznie 2400 zł. Tym samym jego dochód netto wynosi aż 7680 zł miesięcznie. Według krytyków, to przepis na ogromną nierównowagę – jeden rodzic ma środki na utrzymanie dzieci i siebie, a drugi zostaje w skrajnie trudnej sytuacji finansowej.
Ministerstwo reaguje. Padła obietnica analizy
Na krytykę społeczną gwałtownie zareagowała wiceministra sprawiedliwości Zuzanna Rudzińska-Bluszcz. W odpowiedzi na zarzuty zamieściła wpis, w którym zapowiedziała dalsze konsultacje:
„Tablice alimentacyjne mają pomagać, a nie wzbudzać kontrowersje. Dobro dziecka jest wartością nadrzędną, ale nie możemy pomijać głosu rodziców. Wsłuchując się w Państwa uwagi, ponownie je przeanalizujemy, skonsultujemy tablice raz jeszcze z ekspertami i organizacjami społecznymi”.
Choć deklaracja ta wywołała chwilowe uspokojenie nastrojów, dla wielu środowisk była zbyt ogólna i nie przyniosła realnej ulgi. Wciąż dominują obawy, iż rozwiązanie, które miało porządkować system, uderzy w osoby rzetelnie wypełniające obowiązki rodzicielskie.
Ojcowie: czujemy się karani za zaangażowanie
Wojciech Miga, założyciel Strajku Ojców, podkreśla, iż to właśnie jego środowisko postulowało powstanie tabeli alimentacyjnej. Dziś nie kryje rozczarowania:
– My się sami staraliśmy o te tablice alimentacyjne, bo kwoty zasądzane były czasami astronomiczne. Ale ktoś, kto je przygotował, zrobił to tak, żeby to było kolejne uderzenie w nas. Mieliśmy co dwa miesiące spotkania z przedstawicielami Ministerstwa Sprawiedliwości i zawsze była mowa o tym, żeby to wszystko uregulować.
W jego opinii autorzy tabeli pominęli realne potrzeby ojców, którzy aktywnie uczestniczą w wychowywaniu dzieci:
– Zawsze wspominano o niealimentacji, ale to nie odnosi się przecież do nas. Ojcowie, którzy starają się o kontakty z dzieckiem, przeważnie płacą alimenty. Aż ciężko sobie wyobrazić ojca, który stara się o kontakty, udowadnia, iż jest superojcem, a ma dług alimentacyjny 300 tys. zł. Wydaje mi się, iż ministerstwo chce wylać na nas tym ruchem kubeł zimnej wody, żebyśmy przestali się odzywać, bo wciąż walczymy o te szersze kontakty, uruchomiliśmy kampanię społeczną „Bezpieczne tatowanie”, zbiór 21 postulatów. Ministerstwo tak chce dokręcać śrubę już płacącym alimenty.
Jednocześnie Miga zaznacza, iż w niektórych przypadkach tabela może okazać się ratunkiem:
– Są tacy ojcowie, którzy płacą horrendalne alimenty i gdyby sędzia był łaskawy się do tej tabeli odnieść, to jest szansa, iż byłyby mniejsze. Ale wciąż jest to uderzenie w ojców – dodaje.
Mediacja zamiast wojny? Głos ekspertki
Dr Ewa Kosowska-Korniak, prawniczka i mediatorka, od lat prowadząca sprawy rozwodowe i alimentacyjne, uważa, iż sama koncepcja tabeli ma sens, ale wykonanie budzi poważne zastrzeżenia.
– W postrzeganiu kosztów utrzymania dziecka są duże rozbieżności pomiędzy tym, jak widzi to mama i tata. Czasami dochodzi wręcz do drastycznych zmian i nagle w momencie rozstania te koszty szybują w górę.
– Prowadzę bardzo dużo mediacji rozwodowych, które dotyczą właśnie ustalenia wysokości alimentów, ale i takich, które dotyczą później ich podnoszenia lub obniżania. Wprowadzenie pewnych konkretnych zasad byłoby dobre. Taka tabela to jest wreszcie jakaś standaryzacja, wskazanie, co bierze się pod uwagę itd. Sam pomysł jest dobry, bo do tej pory ludzie posiłkują się różnego rodzaju kalkulatorami internetowymi.
Realne potrzeby kontra możliwości finansowe
Kosowska-Korniak dodaje, iż najważniejsze jest zrównoważenie sytuacji – zarówno pod względem dobra dziecka, jak i sytuacji płacącego rodzica:
– Najczęściej sąd uwzględnia to, iż rodzic też musi się jakoś utrzymać. W Kodeksie rodzinnym są przyjęte kryteria, iż bierze się pod uwagę możliwości zarobkowe rodziców, uzasadnione potrzeby dziecka i zasadę, iż ma ono prawo żyć na podobnej stopie jak rodzic.
Jej zdaniem jasne widełki mogą pomóc uniknąć skrajności, o ile będą stosowane z rozwagą.
Ekspertka: alimenty to nie fundusz na luksus
Katarzyna Ciulkin-Sarnocińska, adwokatka specjalizująca się w sprawach rodzinnych, przypomina, iż alimenty nie powinny finansować ekstrawagancji:
– Zawsze należy się minimum socjalne plus dodatkowo wydatki dochodzące ekstra, czyli na przykład lekarz, dentysta, wymiana okularów czy inne potrzeby. Są rzeczy, które jeszcze zwiększają wysokość alimentów, jak na przykład szkoła prywatna czy hobby. Przy czym to nie może być hobby, na które rodziny, czy też na przykład ojca płacącego alimenty, nie stać.
Podkreśla, iż sąd ma obowiązek rozróżnić potrzeby podstawowe od zachcianek:
– W takiej sytuacji sąd mówi, iż podstawowe potrzeby dziecka, jak basen czy jakieś zajęcia, jak najbardziej trzeba doliczyć do alimentów, natomiast kosztowne hobby, jak konie, ze wszystkimi obozami, wymianami stroju do jazdy co cztery miesiące i wszystkimi innymi dodatkowymi kosztami – niekoniecznie.
Pokrzywdzeni ojcowie? Kolejny głos sprzeciwu
Ciulkin-Sarnocińska, prowadząca sprawy rozwodowe i walcząca o prawa ojców, mówi wprost: nowa tabela spotkała się z oporem wielu mężczyzn, którzy chcieliby aktywnie uczestniczyć w wychowywaniu dzieci:
– Jak zobaczyłam tę tabelę, to przesłałam panom, którzy walczą o dzieci. Oni mówią, iż zostali sprowadzeni do instytucji niedzielnego ojca, który może raz na jakiś czas spotkać się z dzieckiem. Matki wywożą te dzieci, gdzie chcą. Teraz wychodzi na to, iż są tabele i zgodnie z tabelami muszą płacić, a nie mogą się z dzieckiem widywać. I jak oni mają się czuć? Są bardzo pokrzywdzeni – mówi.