Od stycznia 2026 roku każdy nowy telefon, tablet czy telewizor będzie objęty dodatkową opłatą. Rząd zapewnia, iż zapłacą firmy, nie konsumenci. Eksperci nie mają wątpliwości: to kolejny ukryty podatek, który i tak przerzucą na nas.

Fot. Warszawa w Pigułce
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego ruszyło z planem, który może podrożyć elektronikę w Polsce. Jak informuje portal rp.pl, „23 lipca Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego rozpoczęło konsultacje publiczne nowelizacji rozporządzenia w sprawie opłat reprograficznych”.
Zmiany są drastyczne. Portal antyweb.pl podaje, iż „dzięki rozszerzeniu listy 'czystych nośników’ o urządzenia będące w tej chwili w powszechnym użytku, do artystów mogłoby trafić każdego roku dodatkowe 150 – 200 mln złotych”. To ponad pięciokrotny wzrost w porównaniu z obecnymi 35,8 mln zł rocznie.
Lista z czasów kaset VHS
Problem w tym, iż obecne przepisy pochodzą z epoki analogowej. Portal filarybiznesu.pl przypomina: „lista urządzeń, zawartych w rozporządzeniu nie była aktualizowana od 17 lat”. Znajdziemy na niej „kasety magnetofonowe i VHS, ale nie urządzenia, którymi posługujemy się” codziennie.
Portal wirtualnemedia.pl podaje konkretne przykłady przestarzałego katalogu: „płyty CD czy DVD, magnetowidy czy telewizory z magnetowidem, odtwarzacze mp3, nagrywarki CD, kasety VHS”. Tymczasem nowoczesne urządzenia, którymi posługują się miliony Polaków, są poza systemem.
Maciej Wróbel, wiceszef MKiDN, jak cytuje portal money.pl, mówi wprost: „Lista urządzeń nie była aktualizowana od 17 lat”. To oznacza, iż przepisy pochodzą z 2008 roku, gdy telefony były egzotyczną nowością.
18 złotych od każdego telefonu
Nowa opłata ma objąć praktycznie wszystkie nowoczesne urządzenia. Portal bankier.pl wymienia pełną listę: „smartfony z pamięcią powyżej 32 GB, tablety, komputery, telewizory z funkcją nagrywania, dekodery, dyski twarde, przenośne odtwarzacze, karty pamięci czy nagrywarki CD/DVD”.
Stawka opłaty wyniesie 1 procent ceny sprzedaży dla większości urządzeń. Portal filarybiznesu.pl podaje wyliczenia ministerstwa: „przy globalnej średniej cenie sprzedaży telefona na poziomie 1800 zł, 1 proc. wysokości jednorazowej opłaty reprograficznej daje wartość 18 zł”.
Portal forsal.pl ostrzega, iż „przy zakupie sprzętu za 3–5 tys. zł, do ceny końcowej może zostać doliczonych od 30 do choćby 150 zł”. To już nie są symboliczne kwoty – dla rodziny kupującej kilka urządzeń rocznie może to oznaczać dodatkowe setki złotych wydatków.
Obejście parlamentu
Portal pkb24.pl zwraca uwagę na istotny szczegół: „wprowadzenie nowej opłaty odbywa się drogą rozporządzenia ministerialnego, co oznacza, iż nie będzie konieczne uzyskanie zgody parlamentu”.
To nie przypadek. Portal antyweb.pl wyjaśnia: „rozporządzenie nie wymaga podpisu prezydenta, a poprzedni projekt w formie ustawy nie znalazł poparcia u ówczesnego prezydenta i nie sądzę by odmiennego zdania był obecny”.
Portal kresy.pl podkreśla: „nowelizacja nie wymaga wprowadzenia ustawy – zmiany zostaną dokonane rozporządzeniem ministra kultury, co pozwala ominąć parlamentarny proces legislacyjny”. Rząd może więc wprowadzić opłatę bez głosowania w Sejmie i bez podpisu prezydenta.
Kto naprawdę zapłaci
Resort kultury zapewnia, iż opłata nie dotknie konsumentów. Portal filarybiznesu.pl cytuje Macieja Wróbla: „opłata reprograficzna jest społeczną odpowiedzialnością biznesu. Część sceny politycznej, z uwagi na swoje stosunki z korporacjami, próbuje forsować narrację o przerzuceniu odpowiedzialności na konsumentów”.
Eksperci są jednak sceptyczni. Portal forsal.pl nie ma wątpliwości: „choć opłata reprograficzna formalnie ma obciążać producentów i importerów, w praktyce niemal zawsze zostaje przerzucona na konsumenta w postaci wyższej ceny”.
Portal pkb24.pl ostrzega: „w dobie streamingu, legalnych subskrypcji i tanich usług cyfrowych, coraz mniej osób korzysta z prywatnego kopiowania plików”, ale wszyscy zapłacą za urządzenia.
Co to oznacza dla ciebie?
Jeśli planujesz zakup nowego telefona, tabletu, telewizora czy komputera, lepiej pospiesz się. Od stycznia 2026 roku każde takie urządzenie będzie droższe o co najmniej 1% ceny.
Dla przeciętnej rodziny oznacza to dodatkowe koszty. jeżeli kupujesz telefon za 2000 zł, zapłacisz 20 zł więcej. Za tablet za 1500 zł – dodatkowe 15 zł. Za laptop za 4000 zł – 40 zł więcej. Za telewizor za 3000 zł – 30 zł ekstra.
Może to nie brzmi dramatycznie, ale gdy zsumujemy wszystkie urządzenia, które przeciętna rodzina kupuje w ciągu roku, kwota robi się zauważalna. Szczególnie dotkliwie opłatę odczują firmy, które muszą wyposażać biura w komputery, telewizory i sprzęt elektroniczny.
Portal iwp.pl podaje, iż zmiany „obejmie 258 podmiotów (producenci i importerzy objęci opłatami urządzeń)”, ale koszty i tak przerzucą na klientów.
Ukryty podatek od technologii
W praktyce opłata reprograficzna to ukryty podatek od nowoczesnych technologii. Portal rp.pl przypomina, iż „Polska pozostaje jednym z ostatnich państw UE, w którym telefony i tablety nie są objęte opłatami reprograficznymi”.
Problem w tym, iż mechanizm opłaty reprograficznej powstał w innej epoce technologicznej. Portal antyweb.pl wyjaśnia: „w prawie polskim mechanizm działa od 1994 roku, ostatnio aktualizowany był w roku 2008, czyli w roku, w którym w Polsce popularność zyskiwały notebooki, kieszonkowe kamery video i czytniki e-booków”.
Przez te 17 lat świat się zmienił. Dziś muzykę słuchamy ze Spotify, filmy oglądamy na Netflix, a zdjęcia robimy telefonem. Stary model kopiowania utworów na płyty CD czy kasety praktycznie zniknął.
Portal rp.pl podaje oficjalne uzasadnienie: „resort kultury ocenia, iż wpływy z opłat powinny stanowić ok. 15–20 proc. całości wpływów z tytułu zbiorowego zarządzania prawami autorskimi”. To ma oznaczać „corocznie ok. 150–200 mln zł”.
Portal wirtualnemedia.pl dodaje, iż „lista urządzeń i nośników objętych opłatą zostanie zredukowana z 65 do 19 pozycji”, ale paradoksalnie wpływy wzrosną pięciokrotnie.
Pozostaje pytanie, ile z tych pieniędzy rzeczywiście trafi do twórców, a ile zostanie „skonsumowane” przez organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi i administrację państwową.
Konsultacje to fasada
Portal bankier.pl informuje, iż „konsultacje publiczne projektu potrwają 30 dni”. Portal pkb24.pl jest jednak sceptyczny: „jak wskazuje doświadczenie, głos obywateli może kilka zmienić”.
Portal forsal.pl dodaje mrożący krew w żyłach szczegół: „mechanizm wynikł z orzeczenia sądowego z lutego 2025 r., bo obecne regulacje były niezgodne z prawem UE”. To oznacza, iż rząd może tłumaczyć się koniecznością wykonania wyroku sądu.
Portal kresy.pl podaje, iż „łącznie nowe przepisy mają objąć 258 firm”, ale nie wspomina o jakichkolwiek wyjątkach czy ulgach dla konsumentów.
Precedens na przyszłość
Portal forsal.pl ostrzega, iż „w przyszłości katalog urządzeń może być rozszerzany, np. o usługi w chmurze”. To oznacza, iż opłata reprograficzna może być tylko początkiem.
Jeśli model się sprawdzi, rząd może rozszerzyć opłaty na kolejne obszary technologii. Dziś telefony i tablety, jutro może usługi w chmurze, aplikacje mobilne czy choćby dostęp do internetu.
Portal pkb24.pl stawia retoryczne pytanie: „czy nowa opłata rzeczywiście wesprze artystów, czy będzie kolejnym sposobem na sięgnięcie do kieszeni obywateli – czas pokaże”. Historia polskich opłat parapodatkowych nie napawa jednak optymizmem.
Wyścig z czasem
Jeśli rzeczywiście planujesz większe zakupy sprzętu elektronicznego, masz czas do końca tego roku. Portal forsal.pl radzi wprost: „jeśli planujesz zakup nowego sprzętu elektronicznego, lepiej nie czekaj. Od 2026 roku może być po prostu drożej”.
Portal pkb24.pl dodaje: „pewne jest jedno: jeżeli planujesz zakup nowego sprzętu elektronicznego, lepiej nie czekaj. Od 2026 roku może być po prostu drożej”.
To może być ostatnia szansa na kupno elektroniki w obecnych cenach. Od stycznia 2026 roku każde nowoczesne urządzenie będzie objęte dodatkową opłatą, którą – niezależnie od zapewnień rządu – i tak zapłacą konsumenci.