Przepraszam PT blogobywalców iż się powtarzam, ta notka dotyczy mojej idee fixe, której poświęciłem już niejeden tekst. Skoro prezydenccy kandydaci zakładają ruchy i szukają pomysłów, nie mogę się powstrzymać przed zasuflowaniem im jej.
Antypis potrzebuje odpowiednika hasła „500+”. Game changera, który stałby się głównym tematem debaty wyborczej, zmuszając polityków PiS najpierw do desperackiej obrony („tak się nie da! inflacja od tego wzrośnie! agencje obniżą nam ratingi! druga Grecja i Wenezuela! krowy przestaną się cielić!”), a potem w końcu do upokarzającej kapitulacji („my też jesteśmy za i obiecujemy, iż nie zliwidujemy”).
Oczywistym pomysłem wydaje mi się, jak zwykle, Mitbestimmung. Trzeba by to jakoś ładnie nazwać po polsku, ale na wymyślaniu zgrabnych sloganów to ja już się zupełnie nie znam.
Chodzi po prostu o upodmiotowienie pracowników dużych firm. Zwiększenie uprawnień Rad Pracowników, ustawowe wprowadzenie ich przedstawicieli do Rad Nadzorczych – tak jak to jest od 70 lat w Niemczech.
PiS ma do Niemców stosunek dwuznaczny. Straszy nimi, ale równocześnie uwielbia argument „tak jest w Niemczech”.
W kampanii prezydenckiej obiecali nam, iż będziemy zarabiać tak jak w Niemczech. Tylko iż PiS traktuje to na zasadzie kultu cargo – brak podstawowej refleksji, dlaczego Niemcy zarabiają więcej od Polaków.
Argument, który był istotny 30 lat temu – iż ich firmy są bogatsze i bardziej wydajne, więc „mogą” więcej płacić, jest nieaktualny. Fabryka Volkswagena czy magazyn Amazona w Polsce pracują przecież tak samo wydajnie jak ich niemieckie opowiedniki.
W Niemczech płacą więcej nie dlatego, iż MOGĄ tylko dlatego, iż MUSZĄ. Każdy korpoludek w Polsce wie, iż gdyby choćby jego pracodawca dostał od złotej rybki miliard, on sam zobaczy z tego figę z makiem. Wszystko zgarną udziałowcy (jako dywidendę) i zarząd (jako premie). Zarobki pracowników pozostaną bez zmian.
W Niemczech tak by nie było. Tam przedstawiciele pracowników w Radzie Nadzorczej byliby w stanie wymusić inny podział tego miliarda – taki, w którym coś tego skapnie choćby szatniarzowi.
Od lat wydajność pracy w Polsce rośnie znacznie szybciej niż płace. I to się nie zmieni, dopóki nie wprowadzimy w Polsce takich mechanizmów.
Kaczyński tego nie zrobi. Miał 5 lat i choćby nie zasygnalizował takiego zamiaru.
„Upodmiotowianie” nie jest w stylu PiS. choćby zwolennicy tej partii przyznają, iż ona nie chce żadnej grupie przyznawać nowych praw,
przeciwnie, jest za ich odbieraniem (nauczycielom, dziennikarzom, prawnikom, lekarzom itd.). Tyle iż zwolennikowi PiS się to podoba, a przeciwnikowi nie.
Platforma też jest do tego mentalnie niezdolna. Za dużo ją wiąże z kręgami korwinobalcerowskimi.
Hołownia i Trzaskowski mają jednak wolną rękę, przynajmniej teoretycznie. Zatem niniejszym sugeruję to jako moją propozycję programową dla ich ruchów.
Tak najbardziej to oczywiście marzę o wprowadzeniu tego w Polsce przez rząd premiera Zandberga. Ale ucieszę się, jak zrobi to ktokolwiek.
Parafrazując Churchilla, gdyby Szatan zgłosił program upodmiotowienia pracowników, umieściłbym kilka ciepłych słów o piekle w następnej blogonotce. Chwaliłbym za to choćby PiS.
Pandemia to dobry moment na zmianę myślenia o gospodarce. Pierwsze 30 lat kapitalizmu w Polsce wpisywało się w 500 lat tradycji gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej.
Mieliśmy „ludzi sukcesu”, którzy „tworzyli miejsca pracy”. Nie było „my”, byłem „ja” (genialny prezes, który odpowiada za sukces firmy, a więc zasługuje na nagrodę) i „wy” (feudalna czeladź, której firma „daje” pracę).
Pandemia wymusiła w wielu firmach myślenie w kategorii „my”. Okazało się, iż za dotychczasowe sukcesy jednak nie odpowiadał sam tylko zarząd, ale firma jako wspólnota.
Ciężko czuć się wspólnotą, gdy prezes zarabia półtora miliona rocznie, a pracownicy kilkadziesiąt razy mniej (tak to mniej więcej wygląda w Agorze). I jeszcze ciągle słyszą od tego prezesa, iż na wszystkim trzeba oszczędzać.
Obecny stan prawny nie ma sensu. W wielu ustawach wymagana jest reprezentacja pracowników, która w ich imieniu np. wyraża zgodę na warunki zwolnienia zbiorowego, wybór PPK, zasady działania funduszu socjalnego albo (jak ostatnio) zgodę na obniżkę zarobków o 80%.
Na logikę, to powinni robić ich demokratycznie wybrani przedstawiciele. Ale prawie w każdej ustawie te uprawnienia ma zakładowa komisja związków zawodowych.
Wniosek – skrzyknij się z 9 kolegami i załóż związek. Będziesz w imieniu tysięcy ludzi współdecydować o milionowych funduszach. Tak, polskie prawo jest aż tak durne.
Wielkie centrale związkowe będą prawdopodobnie próbowały zawetować zmiany, bo na krótką metę to osłabiać ich pozycję. Osobiście jako lokalny Frank Sobotka jednak z przyjemnością się pozbędę tej „władzy” (serio: na cholerę mi ona?) na rzecz rzeczywistego upodmiotowienia załogi.
Posprzątanie tego bajzlu to nie jest kwestia lewicy ani prawicy, tylko rozumu i godności człowieczej. Ale skoro o tym mowa to przypominam, iż w ten sposób CDU zaszło SPD z lewej mańki i zapewniło sobie polityczną hegemonię w RFN.
Po co komu socjaldemokracja, gdy największą zdobycz klasa pracująca zawdzięcza chadecji? Socjaldemokraci go nienawidzą, tym sposobem Adenauer ich uczynił zbędnymi (na 70 lat istnienia RFN, CDU rządzi przez 52).
Tej propozycji nie da się obalić tradycyjnym argumentem „nie stać nas na to, musimy najpierw zbudować kapitalizm, a potem myśleć o socjalu”. Niemcy to wprowadzili w 1951, gdy kraj leżał w ruinie (i poniekąd dlatego właśnie to wprowadzili, żeby pracowników motywować do odgruzowania „swoich” zakładów).
Historia państwa opiekuńczego i społecznej gospodarki rynkowej to mój konik. Ne znam ani jednego przykładu, w którym zbudowano to na takiej zasadzie, iż ktoś powiedział „OK, już nas teraz stać, to wprowadzajmy”.
Czy to w Japonii, czy to w Szwecji, czy to Wielkiej Brytanii, czy to w RFN wreszcie, zawsze wyglądało to tak: „kraj jest w ruinie, musimy wprowadzić socjal, bo ludzie żyją w biedzie”.
My nie jesteśmy w ruinie. Ale większość z nas żyje i pracuje w Folwarku S.A.