Rozpad kontrolowany Kurski, frakcje i szambo

6 godzin temu
Zdjęcie: Jacek Kurski


Prawo i Sprawiedliwość wchodzi w nowy etap swojego istnienia: etap otwartego rozkładu. Po utracie władzy partia, która przez osiem lat zarządzała państwem twardą ręką, nie potrafi dziś zarządzać choćby własnymi emocjami. Wewnętrzna dyskusja – o ile wciąż można ją tak nazywać – zamieniła się w publiczną bijatykę frakcji, ambicji i uraz. Jej poziom sięgnął dna, a język, którym posługują się politycy PiS wobec samych siebie, obnaża skalę kryzysu tej formacji.

Najbardziej jaskrawym symbolem tej degrengolady jest Jacek Kurski. Człowiek bez funkcji, bez mandatu, bez odpowiedzialności – a mimo to wciąż nadający ton debacie wewnątrz partii. Jego kolejne wpisy, ataki na byłego premiera Mateusz Morawiecki i demonstracyjne rozgrywanie partyjnych urazów w mediach społecznościowych są jak powrót najgorszych praktyk z czasów, gdy TVP była tubą propagandową władzy. Różnica polega na tym, iż dziś Kurski kompromituje już nie państwo, ale własne środowisko polityczne.

Skala upadku języka najlepiej wybrzmiała w wypowiedziach Piotr Müller, europosła PiS, który w rozmowie z mediami stwierdził wprost: „To, co robi Jacek Kurski, to jest szambo na prawicy, niestety”. I dodał: „To nie jest tylko moja opinia, to opinia wielu innych osób. Myślę, iż to trzeba nazywać po imieniu”. jeżeli politycy partii, która jeszcze niedawno pouczała opozycję o „standardach debaty publicznej”, dziś opisują własne spory językiem rynsztoka, to znaczy, iż żadnych standardów już nie ma.

W ubiegły piątek w siedzibie PiS przy ul. Nowogrodzkiej miało dojść do „zażegnania konfliktu”. Nie doszło. Były premier nie pojawił się na spotkaniu, wybierając objazd Podkarpacia. To nie był przypadek, ale sygnał: centrum partyjne traci znaczenie, a frakcje grają na własny rachunek. Z jednej strony obóz Morawieckiego, z drugiej grupa skupiona wokół Przemysława Czarnka, Jacka Sasina czy Patryka Jakiego. PiS coraz bardziej przypomina federację wzajemnie zwalczających się dworów, a coraz mniej – spójną partię polityczną.

Jeszcze bardziej kompromitujące jest to, iż głównym katalizatorem konfliktu pozostaje Kurski. Człowiek, który – jak zauważył Müller – „nie ma legitymacji wyborców, bo nie pełni żadnej funkcji”, stał się jedną z najbardziej wpływowych postaci w wewnętrznej wojnie PiS. To oskarżenie nie tylko pod adresem Kurskiego, ale całej partii. jeżeli ktoś bez mandatu i stanowiska może destabilizować ugrupowanie, oznacza to całkowity rozpad mechanizmów kontroli i odpowiedzialności.

W tle pojawia się postać Jarosław Kaczyński. Müller zapewnia, iż nie wierzy w doniesienia, jakoby prezes dawał Kurskiemu zielone światło, bo Kaczyński „jest człowiekiem racjonalnym”. Być może. Ale racjonalność lidera nie ma dziś żadnego znaczenia, skoro PiS funkcjonuje jak organizm pozbawiony układu nerwowego. Prezes, który przez lata trzymał partię w żelaznym uścisku, najwyraźniej utracił zdolność narzucania dyscypliny.

Wpis Waldemara Budy o inicjatywie usunięcia Kurskiego z PiS był desperacką próbą postawienia granicy. Ale to gest spóźniony i niewiarygodny. Bo problemem PiS nie jest jeden Kurski. Problemem jest partia, która po latach władzy nie potrafi przejść do opozycji inaczej niż przez publiczne awantury, personalne ataki i język pogardy.

PiS sam sobie wystawia dziś świadectwo. To świadectwo politycznego zmęczenia, intelektualnej pustki i moralnej erozji. Partia, która miała „wstać z kolan”, dziś leży na dnie własnych sporów – i wygląda na to, iż coraz lepiej się tam urządza.

Idź do oryginalnego materiału