Nocny atak rosyjskich dronów bojowych na polską przestrzeń powietrzną to wydarzenie, które powinno wstrząsnąć całym krajem i uświadomić wszystkim, jak poważne zagrożenie stoi przed nami.
W takich chwilach naród oczekuje od przywódców jednego – odpowiedzialności, jedności i rezygnacji z politycznych gierek. Premier Donald Tusk wezwał wszystkie siły polityczne do współpracy i wspólnej odpowiedzi na działania Rosji. Niestety, Jarosław Kaczyński po raz kolejny pokazał, iż dla niego choćby dramatyczne okoliczności są przede wszystkim okazją do uprawiania partyjnej propagandy.
Zamiast merytorycznej analizy i solidarnego wsparcia dla rządu w obliczu agresji, prezes PiS postanowił przede wszystkim wbić szpilę politycznym przeciwnikom. „Nie słuchałem wystąpienia premiera Donalda Tuska, ponieważ informacja o tym, iż będzie przemawiał przyszła do mnie, kiedy byłem na cmentarzu i choć gwałtownie się zabrałem, to jednak nie zdążyłem” – stwierdził, dodając, iż powiedziano mu, iż premier „tym razem zaniechał ataku na opozycję, a to jest u niego dość rzadkie”. To znamienne. Kiedy państwo stoi wobec realnego ataku militarnego, Kaczyński nie potrafi zdobyć się na minimum powagi i respektu wobec faktów. Zamiast rozmawiać o bezpieczeństwie Polaków, skupia się na podkreślaniu rzekomych wad swojego rywala politycznego.
W dalszych wypowiedziach Kaczyński kontynuował dobrze znany repertuar – oskarżenia, utyskiwania i odwoływanie się do przeszłości. Narzekał na ograniczanie środków na armię: „Jeśli chodzi o rok 2024, to nie będzie tam choćby 4 proc., nie mówiąc o 5 proc., a w takiej sytuacji, jaka jest teraz, to powinno być jeszcze powiększane”. To jednak argument niezwykle przewrotny. Bo przecież to właśnie PiS przez osiem lat sprawował pełnię władzy i miał możliwość kształtowania polskiej armii. To za ich czasów doszło do skandali związanych z brakami w obronie przeciwrakietowej, a pamiętamy choćby chaos i kompromitację wokół rakiety, której szczątki odnaleziono pod Bydgoszczą. Dziś Kaczyński udaje, iż to nie on i jego ludzie odpowiadali za stan polskiej armii.
Jeszcze bardziej niepokojące jest to, iż prezes PiS przyznaje wprost, iż nie zna „z bliska tych realiów”. W sytuacji, gdy mówi się o art. 4 czy art. 5 traktatu NATO, Kaczyński oświadcza: „Na ile to jest w tej chwili realne, nie potrafię odpowiedzieć, nie jestem w tej chwili blisko tych spraw”. To brzmi jak wyznanie człowieka, który utracił kontakt z bieżącą polityką bezpieczeństwa, a mimo to próbuje uchodzić za eksperta i arbitra w sprawach obronności.
Najbardziej uderzające jest jednak to, iż w obliczu rosyjskiego ataku Kaczyński nie znalazł w sobie odrobiny empatii i umiejętności wyjścia poza ramy partyjnej narracji. Zamiast wspólnotowego języka słyszymy o „tamtej stronie”, o „rządzie, który nie jest w stanie tego zrobić”, o „likwidacji armii”. To ciągłe granie na podziałach i straszenie, które zamiast budować odporność społeczną, podsyca chaos i nieufność.
Polacy oczekują dziś od polityków czegoś więcej niż kolejnych wzajemnych oskarżeń. W obliczu wojny za naszą wschodnią granicą i realnych zagrożeń bezpieczeństwa, potrzebujemy spokoju, stabilności i powagi. Jarosław Kaczyński pokazał jednak, iż nie jest zdolny do wyjścia poza swoje obsesje. Jego reakcja nie była głosem męża stanu, ale kolejnym odcinkiem propagandowego spektaklu, w którym najważniejsze jest zdyskredytowanie przeciwnika politycznego.
To przykre i niebezpieczne, bo pokazuje, iż dla lidera największej partii opozycyjnej choćby zagrożenie militarne nie jest powodem do rezygnacji z politycznej gry. Kiedy premier apeluje o jedność, Kaczyński odpowiada ironią i insynuacją. Kiedy wojsko reaguje na atak, on podważa kompetencje obecnych władz, zapominając o własnej odpowiedzialności. I w tym właśnie kryje się największy problem: w obliczu zagrożenia Jarosław Kaczyński nie szuka jedności, ale przez cały czas dzieli.