Okazuje się, iż jeden człowiek, w zależności od zasięgu i możliwości, może przewrócić region lub choćby świat do góry nogami. Jeden człowiek może zmienić wszystko na lepsze lub gorsze. Przykład mamy w Polsce i w Ameryce. I co, jak wówczas reagujemy? zwykle bezsilnie siadamy w fotelu, wbijamy oczy w sufit lub podłogę i nie robimy nic. Po jakiejś chwili włączamy internet, radio lub telewizor i przestawiamy się na słuch lub oczekiwanie na to, co nadejdzie – lepsze lub gorsze. Tę bezsilność zauważyliśmy u siebie dopiero w okolicach roku 1968. Potem było już coraz gorzej. Staliśmy się wbitymi w siedzenie kanapowcami. Nie możemy jednak zapomnieć o cwaniakach, którzy wykorzystując wyuczoną bierność i przerzucając się z Moskwy na Brukselę próbują wydusić dla siebie odpowiednią kasę. Za nimi, po najmniejszej linii oporu, idą tańsi i pomniejsi, i tak to się kręci.
A przecież wszystko jest historią. Wszyscy jesteśmy z historii: każdy musiał mieć ojca i matkę, a wcześniej dziadka i pradziadka; oni mieli swoją historię, której mniejszy lub większy genetyczny przekaz nosimy w sobie. Jesteśmy fizyczną, psychiczną i mentalną ich częścią. Urodziliśmy się w określonej wysokości geograficznej, przestrzeni kulturowej i mentalnej specyfice, które postawiły na nas odpowiednio wyraźna pieczęć – a więc przywdziały nas w „mundur”, którego już nie zdejmiemy, choćbyśmy się bardzo starali. Dostaliśmy paszport, który podlega hierarchii szacunku i powagi. Paszport otwiera lub zamyka drogi i należy do przydziałów formalnych, ale kultura lub specyfika, z którą idziesz przez życie i która zawsze jest i będzie świadectwem twojej osobowości, zachowania oraz twojego ludzkiego „balansu”, stała się twoim sztandarem. Nie istnielibyśmy więc bez historii i genów, które one ze sobą niosą – bez historii, która nas definiuje, tworzy i doskonali. I teraz nie chodzi o to, abyśmy utonęli w historii, dusili się historią lub bezmyślnie walczyli z nią lub o nią. Chodzi o to, abyśmy nie zapominając o niej, wyszli z niej, spojrzeli nie przez pryzmat głupków, nie z małej lub partyjnej perspektywy, ale odwrotnie, z lotu wolnego ptaka i potrafili wyciągnąć takie wnioski, które pomogą zbudować nam lepszą przyszłość dla siebie. Bo niech się nikomu nie wydaje, iż bez znajomości tego, co było zbuduje jakąkolwiek racjonalna przyszłość i przestrzeń. Rzecz w tym, iż na współczesnym rynku ideologicznym promowana ma być nie mądrości, ale małość i głupota.
Oczywiście, nie każdy musi być historykiem, ale wykształcenie średnie, tak przynajmniej było w niedalekiej przeszłości, dawało na tyle jasną wykładnie historii i na tyle stały budulec kulturowy, iż w oparciu o ich przekaz mogliśmy się porozumieć i tworzyć wspólne plany państwowe – po maturze, po ukończonych studiach i w trudnym życiu politycznym. Wielokulturowość jest ideą literacką, owszem, bardzo pociągającą i interesującą, ale w każdym państwie musi dominować jakaś kultura większości i jakieś prawo. Nie ma czegoś takiego, jak państwo wielokulturowe. Austria kajzerowska była państwem wielokulturowym, w której Austriacy byli mniejszością i już jej nie ma. Czy ktoś sobie wyobraża wielokulturowe Niemcy? Niemcy, w których prawa mniejszości mają tylko cztery narody: Serbołużyczanie, Romowie Sinti, Fryzowie i Duńczycy – średnio po 60 tysięcy osób każda. Przy czym Turków jest ponad milion, a Polaków około miliona i żadnych praw mniejszościowych nie mają. Tak samo stabilne kultury zachodnie, jak francuska, niemiecka czy włoska pod wielokulturowym naporem emigrantów zaczynają się chwiać i tracić swoją osobowość. Napór jest tak duży, iż destabilizacji zaczyna podlegać cała Europa.
I teraz pojawił się Donald Trump, przywódca najpotężniejszego państwa naszej cywilizacji, które decyduje o naszym dalszym kształcie i przyszłości. I co robi? Zaczyna ratować swoje państwo. Już na samym początku swoich rządów zdefiniował, czym jest płeć człowieka, odciął finansowanie patologicznym organizacjom, postawił na państwa narodowe, w krótkim czasie sprowadził Europę „na ziemię”, odbił się od resetu z Rosją i zaczyna zaprowadzać racjonalny porządek, który dotrze i do nas. A my zamiast stanąć na wysokości zadania, wykorzystać nadarzający się moment i tworzyć plany zagospodarowania przestrzeni pomiędzy Skandynawią a Turcją, rozsiadamy się głębiej w kanapie i jak kibice oglądamy walkę buldogów pod dywanem, nie bardzo zdając sobie sprawę o co tak naprawdę idzie walka. I właśnie, aby zrozumieć jej istotę i nasze miejsce oraz nadarzające się szanse, trzeba znać historię na poziomie dawnej szkoły średniej i trzeźwo myśleć. Okazuje się, iż ten banał, ten oczywisty fakt, w naszym społeczeństwie jest najmniej interesujący i najmniej zajmujący – o wiele mniej niż najtańsza sensacja, którą karmimy swoich niejawnych wrogów. A najciekawsze jest to, iż jeden człowiek potrafi przekręcić dzieje całego narodu i z takim sukcesem użyźniać całe pole niechęci do historii.