W poniedziałek mija rok odkąd wybraliśmy władze samorządowe kolejnej kadencji. 20% jest więc za nami. Czy ten czas czymś nas zaskoczył?
W wyborach do samorządu miasta chyba największym zaskoczeniem była przekraczająca sondażowe szacunki przewaga jaką miał nad kontrkandydatami Aleksander Miszalski. Sytuację, w których pracownie badawcze mylą się o 4-5, niech będzie- 8% zdarzały się w historii, ale 16-17% (a mniej więcej o tyle mniej Miszalski dostawał w ostatnich przedwyborczych sondażach) to już ewenement wart głębszych studiów. Dodatkowo, nie wszystkie z tych sondaży kwalifikowały Aleksandra Miszalskiego do drugiej tury, bowiem o ile pewniakiem sondażowni był Łukasz Gibała, o tyle niektóre z nich mówiły, iż o fotel prezydenta Krakowa powalczy z nim reprezentujący PiS Łukasz Kmita.
Sondaże pomyliły się, Miszalski wygrał dość łatwo, a przewaga Koalicji Obywatelskiej w Radzie Miasta okazała się wystarczająca do przyszłego rządzenia. Większość w Radzie Miasta mają formalnie dwa kluby, czyli dwudziestoosobowy klub Koalicji Obywatelskiej wespół z czteroosobowym klubem Nowej Lewicy. Taki sojusz nie jest tworem zbyt jednorodnym, składa się bowiem zarówno ze starszych, uważanych czasem za konserwatywnych, radnych, jak i tych młodszych, kojarzonych z lewicą, dla których kwestie światopoglądowe są istotną częścią apelu politycznego. Nie polemizując z tym apelem, trzeba z satysfakcją przyjąć, iż politycy mają jakiś światopogląd, bo to wcale nie takie oczywiste.
Mocno zróżnicowana jest nie tylko koalicja rządząca miastem, ale i jej trzon, którym jest klub Koalicji Obywatelskiej. A różnice te są zarówno światopoglądowe, programowe, wiekowe, jak i pod względem doświadczenia samorządowego. Choć jego przewodnictwo otrzymał jeden z najbardziej doświadczonych radnych Grzegorz Stawowy, klub rozchodzi się czasami w różne strony. Nie umie się dogadać czy zmieniać dyrektora Szpitala Narutowicza, czy nie, czy nadawać skwerowi pod Wawelem imię biskupa Pieronka, czy nie. Czasem radnym choćby mylą się guziki i w ważnych głosowaniach budżetowych głosują inaczej niż klub.
Powyższe sprawy to oczywiście drobiazgi, które na szczęście naszych wybrańców nie zostaną w pamięci elektoratu na długo. Ale czemu? Zapytajmy szczerze- kogo interesuje funkcjonowanie organu stanowiącego? Czy my w ogóle jesteśmy w stanie powiedzieć po co jest rada, czy sejmik i kto jest naszym radnym? Z reguły nie, dlatego frekwencja w wyborach, w których ich wybieramy, jest taka jaka jest. Głosujemy na listę, której nazwa coś nam mówi. A na niej albo na jedynkę, albo na pierwszą kobietę, albo na pierwszego mężczyznę, albo na człowieka o najsprytniejszej kampanii, albo o najśmieszniejszym nazwisku. Szczęściarze, którzy znają lub chociaż kojarzą kandydatów, mają natomiast szansę zagłosować na tego kogo znają, albo kogoś zupełnie innego niż ci, których znają, bo tych których znają nie poparliby za żadne skarby świata. O instytucjonalne ignorowanie rady gminy zadbał zresztą nasz racjonalny ustawodawca, który odebrał jej w praktyce niemal wszystkie możliwości nacisku na organ wykonawczy. W przeszłości więc wchodzący na sesję rady wójt, burmistrz, czy prezydent miasta nie mógł być pewny czy zachowa swój status wychodząc z niej. Dziś nie musi się choćby pojawiać na sesji.
Kolejny rys charakterystyczny Rady Miasta Krakowa obecnej kadencji to duża płynność jej składu. W poł roku aż czterech radnych zmieniło fotele rajców na wygodniejsze: wiceprezydencki, prezesowski w Krakowskim Holdingu Komunalnym i dwa poselskie. To dobra wiadomość dla kandydatów, bo w tej chwili już kilkaset głosów może dawać miejsce w radzie. Inną sprawą jest to jak mocny jest to mandat.
Powyższe refleksje dotyczą w głównej mierze klubu Koalicji Obywatelskiej i trochę klubu Nowej Lewicy w Radzie Miasta. Nieco inaczej rzecz wygląda w PiS i klubie Łukasza Gibały Kraków dla Mieszkańców. Obie formacje mają możliwość „pożywiania się” na błędach rządzących, z czego KdM stara się korzystać skwapliwie, a PiS leniwie. Zupełnie jakby nie było w nim wiary w odbicie dla siebie władzy w grodzie Kraka. Rzeczywiście, w dużych miastach wiatry dla PiS wieją niepomyślne, ale z drugiej strony w 2014 r. do przewagi w radzie formacji Jarosława Kaczyńskiego brakło niewiele. Tyle, iż władza w radzie, ale za to z prezydentem z innej opcji politycznej, jest tylko ładną dekoracją, ze znikomym wpływem na rzeczywistość. Inaczej w KdM, tam wciąż jest wiara w lidera, ale też chyba zrozumienie, iż są lepsze miejsca do zapoznawania wyborców z jego sylwetką i programem działania jego formacji niż Sala Obrad Rady Stołecznego Królewskiego Miasta.
Mało kto zna radnych, a ich praca ma umiarkowany wpływ na rzeczywistość, która otacza wyborców. Teza smutna, a na dodatek słaba. Jednak nie o refleksję o klasie politycznej tutaj chodzi, bo ona jest owocem swoich czasów. Ważnym elementem jej kształtowania jest natomiast jej ustrój, czyli kompetencje organów, w których ta klasa zasiada.
Przypuśćmy więc, iż nasi radni chcą zrobić więcej. kilka jednak mogą, bo na kilka pozwala im prawo, a skoro kilka mogą to i zainteresowanie ich inicjatywami nie jest zbyt wielkie. Tak zamyka się to pokrzywione koło. A nutka populizmu dopiero na finał, no bo skoro skala możliwości radnych jest proporcjonalna do zainteresowania elektoratu ich pracą, to może proporcjonalnie do powyższych dostosować również ich liczbę? Na skromny początek reformy powinno wystarczyć.
Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu.