Badanie Ukryty kryzys władzy przeprowadzone przez Przemysława Sadurę i Sławomira Sierakowskiego z okazji rocznicy wyborów 15 października wskazywało na poczucie rozczarowania rządem i spadającej identyfikacji z tworzącą go koalicją. W ciągu niecałych dwóch miesięcy, jakie minęły od rocznicy wyborów, nie wydarzyło się nic, co mogłoby odwrócić te trendy.
Można więc chyba zaryzykować hipotezę, iż pierwszej rocznicy rządu Tuska – obok radości, iż nie musimy oglądać ministra Czarnka w MEiN, a Michał Rachoń gwiazdorzy co najwyżej u Sakiewicza – towarzyszą emocje frustracji i rozczarowania tym, iż zmiany idą tak wolno i tak opornie, iż tak wielu nadziei, jakie rozbudziła wielka mobilizacja, która miała miejsce 15 października, nie udało się spełnić.
Jednocześnie biorąc pod uwagę to, w jak trudnych warunkach rządzi ten rząd, jego bilans po roku trzeba ocenić jako ogólnie raczej pozytywny. jeżeli jednak rząd nie zacznie bardziej dostarczać, jeżeli w dalszej części nie dojdzie do przyspieszenia, to rządy koalicji 15 października mogą okazać się tylko przerwą w długim populistycznym cyklu politycznym.
Warunki rządzenia
Oceniając rząd, trzeba pamiętać o trzech trudnościach, ograniczających jego pole działania. Pierwsza to dziedzictwo PiS. W okresie 2015–2023 mieliśmy do czynienia z bezprecedensowym w Polsce po 1989 roku świadomym, strategicznym atakiem na standardy demokratycznego państwa prawa, z próbą przebudowy ustroju na jakąś autorytarną hybrydę na wzór Węgier Orbána.
Próba ta się nie udała, ale zostawiła po sobie wiele kompletnie wypaczonych, zdeformowanych instytucji, działających w sposób całkowicie niezgodny z przepisaną im w konstytucji funkcją. Najlepszym, najbardziej wymownym przykładem jest Trybunał, kiedyś Przyłębskiej, dziś Świączkowskiego, ale można wymienić wiele innych. Tych instytucji nie można zostawić w stanie, do jakiego doprowadził je PiS, a przy tym nie zawsze da się je naprawić, trzymając się litery prawa.
PiS utracił w październiku władzę, ale zdobył w wyborach najwięcej głosów. Pozostaje silną opozycją i mimo utraty TVP ma środki, by siać „chaos semantyczny”, przedstawiając próby odbudowy rządów prawa jako budowę „anarcho-dyktatury”. Ten chaos pomagają wzmacniać takie instytucje jak wspominany Trybunał czy neoizby Sądu Najwyższego.
W Pałacu Prezydenckim zasiada przy tym dysponujący prawem weta Andrzej Duda. Kohabitacja z prezydentem wywodzącym się z PiS to drugie fundamentalne ograniczenie rządu. Duda nie przyjął jak dotąd atomowej opcji blokowania wszystkiego, co robi rząd, ale jednocześnie bardzo wyraźnie widać, iż prezydent nie ustąpi w kwestii reform popsutych przez PiS – często, jak w wypadku neo-KRS przy jego kluczowym udziale – instytucji.
Na koniec, trzecie ograniczenie rządów koalicji, wynika z jej wewnętrznego ideologicznego zróżnicowania. Tworzy ją siedem partii (PO, Nowoczesna, Zieloni, IP, Nowa Lewica, Polska 2050, PSL) reprezentujących kilka różnych rodzin w Parlamencie Europejskim. Ich koalicja mogłaby nigdy nie powstać, gdyby nie konieczność izolowania od władzy populistów z PiS – albo gdyby Kaczyński nie przestraszył PSL tym, jak w przeszłości traktował takich partnerów jak Lepper czy Gowin.
Ten kordonowy charakter koalicji sprawia, iż w kilku obszarach – progresja podatkowo-składkowa, poziom i sposób finansowania usług publicznych, polityka mieszkaniowa, wreszcie aborcja i związki partnerskie – trudno jej porozumieć się co do realizacji wspólnych polityk. Nie tylko ze względu na ideologiczne różnice dzielące polityków, ale także odmienne oczekiwania, a często i interesy elektoratów, jakie reprezentują.
Dwa imposybilizmy
Innymi słowy, rok rządów koalicji 15 października to rok mierzenia się z dwoma imposybilizmami. Zewnętrznym, kształtowanym przez dziedzictwo rządów PiS i siłę weta prezydenta Dudy. Oraz drugim, wewnętrznym, wynikającym z fundamentalnych różnic w koalicji, prowadzących ją do impasu w takich kwestiach jak prawa kobiet czy mieszkalnictwo.
Na początku, niesiona siłą zwycięstwa, koalicja przełamywała oba te imposybilizmy, dowożąc kwestie, wobec których PiS pozostawał bezradny. Najbardziej znaczącym osiągnięciem było odblokowanie przysługujących Polsce środków z KPO. Udało się też przywrócić finansowanie in vitro, uchwalić podwyżki dla budżetówki, którą PiS konsekwentnie głodził, a na jej rozsądne żądania płacowe odpowiadał zorganizowanym hejtem.
Posługując się dość twórczą interpretacją przepisów, rząd zdołał też rozbić PiS-owski beton w TVP i prokuraturze. Dzięki temu ostatniemu młyny sprawiedliwości zaczęły mielić w takich sprawach jak afera w RARS czy Funduszu Sprawiedliwości, a pierwsze osoby – w randze do wiceministra włącznie – usłyszały zarzuty. Jednocześnie im dłużej realizowane są rządy koalicji, tym częściej zderza się ona z oboma imposybilizmami.
Ciągle nie jest normalnie
Dzieje się to też tam, gdzie wśród sił tworzących koalicję panuje konsensus: a więc głównie na polu przywracania „normalności” po PiS w takich obszarach jak rządy prawa czy polityka europejska.
W tym ostatnim obszarze pozostało najlepiej. Polska przestała być chorym człowiekiem Europy, symbolicznie wróciła do głównego nurtu europejskiej polityki. Wbrew pokrzykiwaniu PiS i jego mediów o „anarcho-dyktaturze”, „więźniach politycznych” i „reżimie Tuska”, z zewnątrz na tle tego, co dzieje się we Francji czy Niemczech, Polska może wręcz uchodzić za przykład demokratycznej stabilności.
Z bliska widać jednak, iż rozstrojone przez PiS państwo nie działa normalnie. Rok po zmianie rządu nie mamy działającego sądu konstytucyjnego, Sąd Najwyższy i sądy powszechne zabagnione są przez neo-KRS i nie-sędziów, których wyroki generują coraz bardziej uciążliwy chaos w systemie prawnym. Nie jest to wina rządu, zmiany blokuje tu Duda, ale jest faktem, iż w sprawie odbudowy państwa prawa po PiS po roku w wielu obszarach kilka posunęło się do przodu.
Tam, gdzie udało się usunąć największe pisowskie patologie – w prokuraturze, edukacji, nauce, kulturze – nowy rząd ciągle nie do końca przedstawił swoją wizję polityk w tych obszarach po PiS i nie zaczął reform koniecznych do jej wdrożenia. Pewne pomysły wychodzą z Ministerstwa Edukacji – choć utyka ono niepotrzebnie w sporach wokół takich szczegółów jak zadania domowe czy lekcje religii – debata toczy się w Ministerstwie Kultury, ale już to Ministerstwo Nauki stało się głównie obszarem generującym szkodzące całemu rządowi kontrowersje. Czekamy jednak cały czas na nowe rozwiązania dotyczące niezależnej prokuratury czy mediów publicznych.
Konserwatywna kotwica i problem neoliberalnego populizmu
Od początku było wiadomo, iż rząd ten będzie miał wyraźną konserwatywną kotwicę – i być może gdyby nie warunkowe poparcie dla zmiany władzy części rozczarowanych PiS konserwatystów gotowych zagłosować na Trzecią Drogę, nigdy by on nie powstał. Po roku można jednak powiedzieć, iż konserwatywna kotwica jest tak silna, iż często sprawia wrażenie, jakby sterowała całym rządowym okrętem.
Widać to najlepiej w kwestii praw kobiet. Nikt rozsądny nie liczył, iż w tym Sejmie w ciągu stu dni nowego rządu uda się wprowadzić cywilizowane prawo aborcyjne – ale to, iż w ciągu roku nie dokonał się tu żaden wymierny postęp, iż Duda nie dostał nic, co mógłby zawetować, jest jednak sporym rozczarowaniem i jak już pokazują badania, czynnikiem demobilizującym elektorat. To samo można powiedzieć o związkach partnerskich.
Walcząc o powrót do władzy, Tusk obiecywał, iż nic, co było dane, nie zostanie odebrane. Faktycznie nie zostało, widać też, iż nowy rząd bardzo boi się podejmować działania, które mogłyby dać PiS paliwo do uruchomienia narracji „wraca bieda jak za pierwszego Tuska” – pytanie, czy to się nie zmieni po wygranych przez Trzaskowskiego wyborach prezydenckich. Uruchomiono choćby nowe programy socjalne, jak „babciowe” czy rentę wdowią – choć można mieć wątpliwości, czy w sytuacji, gdy za PiS polskie państwo opiekuńcze tak mocno wychyliło się w stronę seniorów, sprawiedliwe jest dalsze doinwestowywanie tej akurat grupy.
Jednocześnie widać, iż obecny rząd – mimo iż KO nie jest już tą samą partią co w okresie 2007–2015 – ciągle pozostaje podatny na pokusę neoliberalnego populizmu, co najlepiej pokazuje dyskusja o składce zdrowotnej dla przedsiębiorców czy spór z Komisją Europejską w sprawie oskładkowania umów cywilno-prawnych.
Po pierwszych, bardzo potrzebnych podwyżkach dla budżetówki temat dalszych inwestycji w sektor publiczny i jego pracowników nie został dalej podjęty. Nie widać z pewnością zupełnie w rządzie politycznej woli, by na poważnie zacząć rozmawiać o inwestycji w sektor publiczny jako kole zamachowym dla rozwoju i nad tym, jaki system podatkowo-składkowy miałby to sprawiedliwie sfinansować.
Potrzeba przyspieszenia
Dziś sondaże wskazują, iż gdyśmy jutro wybierali następny Sejm, to ze sporym prawdopodobieństwem większość miałaby w nim koalicja PiS-Konfederacja. I jeżeli najpóźniej po wyborach prezydenckich nie dojdzie do przyspieszania, to może się to faktycznie skończyć takim scenariuszem.
Gdy tylko zmieni się prezydent, na jego biurku jak najszybciej powinny znaleźć się reformy uzdrawiające sytuację w sądownictwie – na ile jest to możliwe, bez konstytucyjnego resetu – reformujące prokuraturę i media publiczne.
Rząd do następnych wyborów parlamentarnych musi też odnowić swoją umowę społeczną z dziś zniechęconymi grupami, których nadzwyczajnej mobilizacji 15 października zawdzięczał zwycięstwo – głównie z młodymi kobietami i słabszą finansowo klasą średnią sektora publicznego.
Potrzebna jest nowa, formułowana już nie w przeciwieństwie do PiS, ale celów rozwojowych polityka edukacyjna, naukowa, kulturalna i przemysłowa. A także – i to na wczoraj – działania zdolne przynajmniej złagodzić nabrzmiewające i nigdy nierozwiązane problemy ochrony zdrowia czy rynku mieszkaniowego.
Rządowi trudno będzie przy tym udzielić spójnych odpowiedzi w tych obszarach ze względu na kordonowy charakter tworzącej go koalicji. Nie wiadomo też, czy przed kolejnymi wyborami nie zaczną rozsadzać jej tendencje odśrodkowe, gdy mniejsze partie uznają, iż sojusz z KO spycha je pod próg. Nie wiadomo zresztą, czy już po wyborach prezydenckich, jeżeli jak wszystko wskazuje, zakończą się zdecydowaną klęską Hołowni, nie zacznie się proces rozbioru Polski 2050 między KO a PSL. Co wzmacniając KO, może jednocześnie utrudnić blokowi demokratycznemu utrzymanie większości w następnym Sejmie.
Przekleństwo rządzenia w ciekawych czasach
Kluczowym wyzwaniem może okazać się jednak destabilizacja otoczenia międzynarodowego Polski. Mimo wojny w Ukrainie i wszystkich globalnych napięć pierwszy rok rządu koalicji przebiegał we względnie komfortowych globalnych warunkach.
Układ sił może jednak niedługo ulec gwałtownej zmianie niekoniecznie na korzyść Polski. Urząd prezydenta USA obejmie niedługo Trump, nie wiemy, jak zmieni to sytuację w Ukrainie, jaka będzie polityka nowego prezydenta wobec NATO i Chin, czy nie będzie próbował wciągnąć Europy do wojny celnej z tymi ostatnimi. Sygnały płynące z gospodarczego otoczenia dają coraz więcej powodów do niepokoju.
Przyszłoroczne wybory w Niemczech raczej nie wyłonią rządu z udziałem AfD, ale widać wyraźnie, iż Europa staje się coraz bardziej niestabilnym politycznie kontynentem, co dziś najlepiej pokazują pogrążona w parlamentarnym paraliżu Francja i Rumunia, gdzie doszło do precedensowego unieważnienia pierwszej tury wyborów prezydenckich wygranej przez prorosyjskiego prawicowego populistę, ze względu na ingerencję zewnętrznych aktorów w sprzyjającą mu dezinformację w mediach społecznościowych.
Na tle tej niestabilności widać, iż obecny rząd, przy wszystkich swoich niedostatkach, jest pewnym dobrem. Zwłaszcza na tle alternatyw. Z drugiej, jeżeli nie będzie się bardziej starać, jeżeli nie zacznie bardziej dowozić, to sam może paść ofiarą tej niestabilności, rozchwiania demokratycznego systemu i nieprzewidywalnych werdyktów elektoratu.