Retoryka strachu zamiast argumentów. Warchoł buduje mit męczennika Ziobry

4 dni temu
Zdjęcie: Warchoł


„Wyrok już jest napisany z góry” – powtarza Marcin Warchoł w wywiadzie dla portalu DoRzeczy.pl, przekonując, iż państwo prawa w Polsce rzekomo runęło, a prokuratura i sądy stały się narzędziem politycznej zemsty. Trudno o bardziej klasyczny przykład języka obronnego, w którym polityczna lojalność zderza się z rzeczywistością odpowiedzialności karnej. Im głośniejsze deklaracje o „demokracji walczącej”, tym wyraźniej widać, iż celem nie jest opis rzeczywistości, ale jej zaklinanie.

Retoryka Warchoła opiera się na dwóch filarach: insynuacji i odwracaniu ról. „Nie może on liczyć na uczciwy proces. To jest ustawka” – mówi o Zbigniewie Ziobrze. W tej narracji śledczy, którzy stawiają byłemu ministrowi zarzuty, są niczym polityczni komisarze, a niezależne instytucje państwa działają rzekomo w zmowie przeciw dawnym decydentom. Nie sposób nie zauważyć, iż jest to powtórka z dobrze znanego repertuaru – tego samego, który przez lata PiS stosował wobec Komisji Europejskiej czy środowisk prawniczych krytykujących deformę wymiaru sprawiedliwości.

Warchoł nie sugeruje, ale wprost oskarża: „Po to przejęli prokuraturę, po to przejęli sądy (…) żeby sprawa trafiła do zaprzyjaźnionego sędziego.” Warto przypomnieć, iż to właśnie za czasów Zbigniewa Ziobry zarządzano prokuraturą z poziomu ministerialnych gabinetów, a polityczne nominacje do sądów i upolitycznienie Krajowej Rady Sądownictwa budziły protesty w kraju i za granicą. Dziś ten sam model, tyle iż oglądany w lustrze, przedstawia się jako opresyjny.

Najbardziej uderzająca jest jednak skala dramatyzmu. „Wyrok już jest napisany z góry – pan minister Ziobro ma iść do więzienia, mimo tego, iż jest ciężko chory” – mówi poseł PiS. Emocjonalny akcent na chorobie brzmi nieprzypadkowo. To kolejny element budowania obrazu męczennika, nie polityka, który odpowiada za swoje decyzje jako szef resortu sprawiedliwości, nadzorca prokuratury i twórca systemu, w którym uznaniowość niejednokrotnie tryumfowała nad procedurą.

Nie sposób pominąć faktu, iż to prokuratura – instytucja, która pod kierownictwem Ziobry przez lata słyszała zarzuty upartyjnienia – przedstawia dziś byłemu ministrowi poważne zarzuty, m.in. dotyczące nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości. Ich zasadność oceni sąd. Polityczne zapowiedzi o „zemście” czy „szajce” stanowią próbę uprzedniego delegitymizowania tego procesu. Jest to strategia znana z wielu krajów, w których władza przekonana o własnej nieomylności musi nagle skonfrontować się z mechanizmami kontroli.

Warchoł idzie dalej, odwrotnie rozkładając akcenty moralne: „To, z czym mamy do czynienia, to jest właśnie szajka (…) Cel był oczywisty – przejęcie przestępcze mediów publicznych.” Już nie obrona przed zarzutami, ale kontratak. Z politycznej tarczy robi się miecz, a opinia publiczna ma uwierzyć, iż to nie były minister i jego dawni współpracownicy odpowiadają za podejrzenia nadużyć, ale obecni rządzący. To retoryka, która zdaje egzamin u twardego elektoratu, ale poza jego bańką zderza się z faktami i dokumentami, które wciąż badają organy ścigania.

Pojawia się również element personalny: „Gdzie jest Zbigniew Ziobro?” – pyta dziennikarka. Warchoł odpowiada: „Nie mam żadnej wiedzy, gdzie przebywa.” Nie brzmi to jak głos pewnego siebie obozu, ale raczej jak świadectwo politycznego rozproszenia. Oto dawny sternik wymiaru sprawiedliwości stał się politykiem, którego miejsce pobytu jest tematem medialnych spekulacji, a jego najbliżsi współpracownicy apelują o wiarę w spisek.

Kiedy polityk mówi: „Ale to zostanie rozliczone”, można odnieść wrażenie, iż bardziej opowiada o własnych lękach niż o planach politycznych. Dzisiejsza Polska nie potrzebuje krzyku o „stan wojenny”, ale rzetelnego procesu – niezależnie od tego, kogo dotyczy. A przede wszystkim: potrzebuje polityków, którzy uznają, iż immunitet moralny nie istnieje, a stanowiska nie chronią przed odpowiedzialnością.

Warchoł próbuje pisać opowieść o prześladowaniu. Historia może jednak zapisać ją inaczej: jako moment, w którym instytucje państwa zaczęły działać tak, jak powinny – niezależnie od nazwisk i dawnych zasług.

Idź do oryginalnego materiału