RELACJA WŁASNA Z WIEJSKIEJ: FOLWARK W ROZBUDOWIE

polskawolna.pl 7 miesięcy temu

Poziom umysłowy oraz faktyczną niezależność sejmowych „wybrańców narodu” można rozpoznać bez ruszania się z domu. Do tego celu w zupełności wystarczą internetowe transmisje z kolejnych posiedzeń organu władzy ustawodawczej w III/IV RP. Inaczej jednak rzecz wygląda z rozszyfrowaniem mechanizmów sterowania parlamentarzystami, skutecznego preparowania kolejnych ustaw oraz wpływu sił zewnętrznych na to, co dzieje się w Warszawie przy ul. Wiejskiej. Tego telewizja publiczna oraz pozostałe media głównego ścieku nie pokażą, a choćby wprost przeciwnie; tak spreparują „przekaz dnia”, aby odbiorcy dowiedzieli się tylko tego, co chce aktualna – od 20 lat zawsze POPiSowa – władza.

Zmotywowany przez kilku naszych Czytelników słowem oraz wsparciem finansowym, jechałem na trzydniowe, piąte w tej kadencji posiedzenie Sejmu RP z przeświadczeniem, iż swojej wiedzy na temat funkcjonowania parlamentarnego cyrku raczej nie pogłębię, Zwłaszcza, iż byłem tutaj akredytowany jako dziennikarz w latach 2006 – 2007 oraz 2015 – 2016, w dodatku – wyposażony w stałą przepustkę sejmową, uprawniającą także do wstępu w sejmowe kuluary.

Dzisiaj, po PiS-owskim zamordyźmie, ochoczo kontynuowanym przez „koalicję demokratyczną” jest to praktycznie niemożliwe. O przyznaniu przepustek stałych (na cały rok) decyduje bowiem Straż Marszałkowska, która za główne kryterium przyjęła odpowiednią liczbę wizyt dziennikarza na podstawie przepustek jednorazowych w roku poprzednim. Jaka to liczba? Na to pytanie nie otrzymałem odpowiedzi. Co ciekawe, przepustki jednorazowe też wymagają specjalnych zabiegów. Nie wystarczy pisemne zgłoszenie z redakcji, iż np. jesteśmy zainteresowani akredytacją na pełne, trzydniowe posiedzenie Sejmu. Strażnicy wydają bowiem łaskawie przepustki na każdy dzień z osobna (patrz dowód powyżej). Trzeba zatem codziennie rano odstać swoje w długich kolejkach. O ile, oczywiście, sejmowi stróże porządku uznają, iż jesteśmy godni ponownej wizyty w gmachu przy Wiejskiej. Prawdopodobnie niżej podpisany okazał się godny tylko dlatego, iż do pisania relacji przystąpił dopiero po powrocie do Gdańska.

MEDIA: W ROLI GŁÓWNEJ SAMOBIEŻNE STATYWY Z UMIEJĘTNOŚCIĄ ZADAWANIA NIE SWOICH PYTAŃ

Powyższych problemów nie mają zupełnie ekipy reprezentujące media głównego ścieku, zwłaszcza telewizyjne. W tym wypadku na przepustki wydawane bez ograniczeń mogą liczyć wszyscy; od operatora kamery, poprzez technika podłączającego kable do kontaktu, aż do „dziennikarki” biegającej z mikrofonem w ręku i zadającej swoim rozmówcom pytania przygotowane wcześniej przez redakcyjnego szefa. Dobrze, jeżeli panienka potrafi wydukać je bez zaglądania do kartki.

Staranną reżyserię sejmowego widowiska widać najlepiej poza salą posiedzeń, czyli na holu wyznaczonym dla dziennikarzy oraz na przyległych korytarzach. Watahy samobieżnych statywów do mikrofonów oraz kamer nie otaczają lub nie biegną za każdym posłem, choćby był najiteligentniejszy i najodważniejszy w formułowaniu swoich opinii. Można powiedzieć – wprost przeciwnie. Tacy posłowie – a jest ich kilku w 460-osobowym gronie – omijani są szerokim łukiem. Przywilej występowania przed kamerami i mikrofonami dotyczy jedynie parlamentarzystów starannie wyselekcjonowanych przez swoich partyjnych szefów. Tylko oni „dają głos” na konferencjach prasowych, tylko im można zadać indywidualne pytania na korytarzach.

A propos – taka scenka. W pierwszym dniu pobytu przy Wiejskiej znalazłem wolne krzesło obok licznej grupy operatorów kamer oraz ich kolegów, prawdopodobnie oświetleniowców. Co chwilę wpadała do nich jakaś „Rebeka” o aparycji dobrze zasuszonej wiedźmy. Tonem nie znoszącym cienia sprzeciwu wydawała kamerzystom kolejne dyspozycje. Oto próbka takiego dialogu:

– Weź kamerę i zrób mi ujęcie miejsca, na którym siedział Ziobro.
– Ale ja nie wiem, które to jest.
– Poczekaj, zaraz dam ci chłopaka do pomocy.

„Rebeka” złapała za telefon i po chwili zjawił się przewodnik kamerzysty.

Jak zatem widać, „dziennikarze” mediów głównego ścieku muszą nie tylko zadawać przygotowane pytania wskazanym rozmówcom ale także preparować ujęcia do filmów, których scenariusz znają wyłącznie ich szefowie. Widocznie puste miejsce po chorym eks-ministrze sprawiedliwości ma prawdopodobnie odegrać swoją rolę w kolejnej telewizyjnej ustawce dla ciemnego ludu, który wszystko kupi.

POSŁOWIE: BYLE TRAFIĆ WE WŁAŚCIWY PRZYCISK

W powyższym tytule zawarta jest praktycznie jedyna kompetencja wymagana od sowicie opłacanych posłów oraz posłanek ze strony ich partyjnych dysponentów. Nie jest to zadanie trudne dzięki pulpitom do głosowania z ergonomicznie rozmieszczonymi, podwójnie rozpoznawalnymi (kolor oraz znak) przyciskami. Zielony z plusem do głosowania „za”, czerwony z minusem do głosowania „przeciw” oraz żółty z zerem, gdy trzeba wstrzymać się od głosu. Dochodzi także podniesienie ręki ale ta czynność wymaga jeszcze mniejszego wysiłku umysłowego.

Nic dziwnego, iż w żywotnym interesie tajnych i jawnych strażników żydokracji leży taki dobór „przedstawicieli narodu”, aby w ogóle lub minimalnym stopniu przez wyborcze sito przebrnęły jednostki ambitne, inteligentne i z własnym zdaniem. Jak to się robi? Metod jest wiele – od układania list partyjnych z „biorącymi” miejscami dla BMW (biernych, miernych i wiernych) po kreowanie nowych idoli dla szerokich rzesz odbiorców, czyli wyborców.

Tę ostatnią rolę najskuteczniej spełniają programy i seriale telewizyjne o milionowej oglądalności, realizowane głównie przez TVN (zasadny skrót od Tel Aviv News) oraz Polsat, zwany „Polszmatem”. Im zawdzięczają parlamentarne kariery takie tuzy polskiej polityki jak np. Jakub Rutnicki, Dominika Chorosińska (Figurska), Jagna Marczułajtis-Walczak, Bartosz Arłukowicz czy Tomasz Zimoch. Nie brakuje jednak w tym gronie celebrytów bardziej wpływowych, włącznie z aktualnym, przechodnim marszałkiem Sejmu Szymonem Hołownią – jednym z bohaterów „Tańca z gwiazdami” czy wylansowanym przez ten sam program – tak, tak! – prezesem Ruchu Narodowego oraz współliderem Konfederacji Wolność i Niepodległość Krzysztofem Bosakiem. Trudno także nie wspomnieć o aktualnej minister edukacji Barbarze Nowackiej, znanej wcześniej z telewizyjnego programu „5-10-15”. Przy okazji – ta pani uzyskała wyższe wykształcenie na uczelni zarządzanej przez… swojego tatusia, co poniekąd tłumaczy jej konsekwentne dążenie do uczynienia polskich dzieci równie inteligentnymi.

Iście żydochazarskie szyderstwo w kreowaniu użytecznych i łatwych w obsłudze parlamentarnych pajaców dało ostatnio interesujący plon w postaci niejakiego Marka Józefaciuka (na zdjęciu poniżej), wybranego na posła z łódzkiej listy Koalicji Obywatelskiej. Ten istny cudak paraduje po sejmowych korytarzach ze specjalnie podwiniętymi rękawami koszuli, co pozwala mu zademonstrować publicznie liczne tatuaże. Jak sam twierdzi, zajmują one 80 proc. jego cielesnej powłoki, zatem niewykluczone, iż z nadejściem wiosny podwinie nie tylko rękawy i odsłoni jeszcze więcej.

Nasuwa się naturalne pytanie o poziom inteligencji takiego indywiduum. Otóż dało ono świadectwo samo z siebie. Zapytane przez jednego z dziennikarzy o to, kto sprawuje w Polsce władzę wykonawczą, odpowiedziało bez wahania: Sejm… I pomyśleć, iż ten wydziargany przygłup przed rozpoczęciem kariery poselskiej był m.in. dyrektorem Zespołu Szkół Rzemiosła w Łodzi, a teraz będzie inkasował około 15 tys. zł miesięcznie. Bez komentarza…

Z SALI POSIEDZEŃ: OD PROUKRAIŃSKIEGO PEŁZANIA PO ANTYPOLSKIE WYCIE

Sprawność systemu stanowienia prawa w oparciu o starannie wyselekcjonowanych parlamemtarzystów widać najlepiej podczas sejmowych posiedzeń. Nie widzę sensu w opisywaniu ich pełnego, trzydniowego przebiegu. Warto jednak odnotować dwa istotne wątki.

Pierwszy dotyczy tzw. procedowania „rządowego projektu ustawy o zmianie ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa, ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych oraz ustawy o podatku dochodowym od osobn prawnych”. Mówiąc krótko: w zamyśle rządu Donalda Tuska jest kontynuowanie okradania Polaków na rzecz ukraińskich nachodźców przez następne trzy miesiące, konkretnie do końca czerwca br. Te trzy miesiące ma nas kosztować co najmniej 6 mld zł i wszystko wskazuje na to, iż ciąg dalszy nastąpi.

W sumie dotychczas nieodwzajemniona miłość do obywateli Banderlandu kosztowała Polaków – według danych niemieckich – około 100 mld. zł. Pozytywnych skutkow tej pomocy jednak nie widać. Wprost przeciwnie. Mimo upływu dwóch lat od rozpoczęcia masowego najazdu Ukraińców na Polskę przez cały czas prawie połowa z nich nie podjęła jakiejkolwiek pracy. Różnorodne formy pomocy socjalnej wystarczą im w zupełności. Zwłaszcza, gdy pieniądze pobiera się w Polsce, a wydaje na Ukrainie. Co forsze, wystarczy im jeden dzien pracy w naszym umęczonym kraju, aby uzyskać pełne prawa do polskiej emerytury. Ta w najniższym wymiarze wynosi u nas 1,6 tys. zł, czterokrotnie więcej niż za wschodnią granicą. Nic dziwnego, iż pasożytowanie na Polakach idzie pełną parą.

Powyższe argumenty pojawiły się w wypowiedziach kilku posłów, głównie z Konfederacji. Bez jakiegokolwiek skutku. Pierwsze czytanie projektu odbyło się w środę, 7 lutego br. Za wnioskiem o jego odrzucenie głosowało 16 posłów z Konfederacji. Reszta czyli „koalicja demokratyczna” ramię w ramię z PiS głosowała przeciw. Następnego dnia, po drugim czytaniu skierowano projekt do Komisji Finansów Publicznych w celu ewentualnego naniesienia poprawek. Tego samego dnia poprawki zostały odrzucone. W piątek, 9 lutego br. odbyło się trzecie czytanie projektu, a zaraz po nim głosowanie nad nim w całości, czyli bez jakichkolwiek zmian. Za było 173 posłów PiS (przy jednym wstrzymującym się) oraz wszyscy posłowie KO (150), Polski2050-TD (32), PSL-TD (31), Lewicy (25) oraz Kukiz15 (3). Sprzeciwiło się jedynie 15 posłów Konfederacji.

Mówiąc krótko: 430 do 15 dla zwolenników dalszego okradania Polaków. Banderowcy dobrze wiedzą, iż USrAel nie dopuści do innego scenariusza. Lachy będą płacić nadal, choćby komik i ćpun W. Żeleński po raz kolejny potraktował prezydenta A. Dudę jak śmiecia.

I jeszcze wątek drugi, skrajnie odmienny. W piątek, 9 lutego br. odbyło się pierwsze czytanie „Obywatelskiego projektu ustawy o zmianie ustawy z dnia 24 lipca 2015 – Prawo o zgromadzeniach oraz niektórych innych ustaw”. Zasadniczym przesłaniem tego dokumentu określanego potocznie jako „Stop LGBT” jest powstrzymanie zmasowanej ekspansji sodomitów na szkoły i inne placówki oświatowo-wychowawcze w celu indoktrynowania polskich dzieci wbrew woli ich rodziców, dodajmy – konstytucyjnie zagwarantowanej.

W imieniu Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej projekt przedstawił Krzysztof Kasprzak, członek Fundacji Życie i Rodzina. Informując posłów o zagrożeniach, jakie dla życia i zdrowia dzieci niesie tolerancja dla zboczeńców uznał za wskazane podać kilka przykładów.

Zaczął adekwatnie do miejsca swojego wystąpienia – od przypadku syna jednej z posłanek poprzedniej i obecnej kadencji, który skutecznie targnął się na swoje życie po ujawnieniu, iż był ofiarą Krzysztofa F., pedofila z Platformy Obywatelskiej, zarazem prominentnego działacza LGBT, zadeklarowanego geja, psychoterapeuty, speca od walki z uzależnieniami, który odurzał swoje ofiary. Swoją drogą, dziwi bardzo, iż matka-polityczka najpierw nie zauważyła dramatu w jakim za sprawą jej partyjnego kolegi z PO doświadcza jej syn, a po jego tragicznej śmierci nie uznała za wskazane, aby zakończyć swą sejmową „karierę”.

Potem K. Kasprzak sięgnął do przykładów jeszcze drastyczniejszych, w dodatku dotyczących pedofilii w wersji lesbijskiej. Wymieńmy tylko jeden. 1 czerwca 2019 roku aresztowano Rosanę Candido oraz jej kochankę Kacylę Damasceno. Te dwie brazylijskie lesbijki w brutalny sposób okaleczyły i zamordowały 9-letniego Rhuana. Chłopiec był maltretowany i w konsekwencji obcięto mu głowę. Otrzymał 11 ciosów nożem od swojej matki. Przedstawicielowi Fundacji nie dane było dokończyć tej kwestii, bowiem do wycia i wrzasków z części sali zajmowanej przez „europejczyków” z KO, Polski2050, PSL i Lewicy oraz gwałtownych protestów wyrażanych przez siedzącą w ławach rządowych „ministrę” ds. spraw równości Katarzynę Kotulę dołączył nie kto inny, jak prowadzący to posiedzenie sam marszałek Szymon Hołownia.

Kierujący aktualnym rządem RP ryży kundel (po kaszubsku: tusk) IV Rzeszy ma w marszałku Hołowni wyjątkową wyrękę. „Laleczka Chucky” zrobi za niego wszystko, czego oczekuje. Wspomoże banderowców do ostatniego Polaka i do ostatniej złotówki, wprowadzi sodomitów spod znaku LGBT do szkół, zredukuje poziom polskiej oświaty do oczekiwań hitlerowców (umiejętność złożenia podpisu i liczenia do 500), może choćby nakaże ustawowo kochać zwierzęta aż do zoofilii włącznie.

Dodajmy, dzieki swojej funkcji dołączył skutecznie wyłączając gościowi mikrofon i zmuszając do opuszczenia mównicy. Sz. Hołownia znany jest wprawdzie ze swojego upodobania do zwierząt (twierdzi nawet, iż będą oceniały i karały ludzi na Sądzie Ostatecznym) ale tym razem zachował się jak wyjątkowe bydlę. Takiej cenzury nie powstydziliby się funkcjonariusze żydokomuny z czasów stalinowskich. Dzięki jej zastosowaniu posłowie, a wraz nimi dziennikarze i widzowie oglądający transmisję z obrad nie dowiedzieli się o przykładach – ponoć jeszcze bardziej brutalnych – morderstw dzieci dokonywanych przez pedałów i pedofilów w jednym.

NAWET ORWELL LEPIEJ BY TEGO NIE WYMYŚLIŁ

W każdym z trzech dni rekonesansu po Sejmie RP nieodparcie nasuwało mi się skojarzenie z „Folwarkiem zwierzęcym” George’a Orwella. Analogii z bohaterami tej powieści można dopatrzeć się tutaj aż nadto. Mamy zatem bydło posłuszne świniom, które utrzymują żelazną dyscyplinę przy pomocy specjalnie wytresowanych psów. Mamy konsekwentnie realizowane hasło w myśl którego „Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze od innych”. Mamy wreszcie stopniowo zmieniane prawa, które w ślad za tym hasłem sprawiają, iż równiejsze od innych świnie zyskują coraz więcej władzy i przywilejów.

Ba, w ludzko-zwierzęcych analogiach nie trzeba choćby uciekać się do zbyt umownej symboliki. Wszak talmudyczna dzicz też traktuje gojów, czyli nie-żydów jako bydło. Są jeszcze szabes-goje, czyli „użyteczne bydło o ludzkiej twarzy służące żydowskiej sprawie”.

Kimże jeżeli nie szabes-gojami okazują się zatem niemal wszyscy parlamentarzyści podnoszący gremialny klangor z powodu zgaszenia kilku świec odpalonych bezprawnie w budynku Sejmu suwerennego ponoć państwa przez wyznawców żydochazarskiej sekty, której próżno szukać wśród zarejestrowanych kościołów bądź związkow wyznaniowych? Jak wytłumaczyć ekspresowe procedowanie ustaw narzucanych przez internacjonalistyczny kahał i zmuszających Polaków do wielomiliardowych kontrybucji na rzecz pseudo-państwa, którym rządzą potomkowie i wielbiciele sprawców ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce wschodniej? Czemu ma służyć naśladowanie żydochazarskiego państwa na Bliskim Wschodzie, które w liczbie prawnie akceptowanych zboczeń ukrytych pod umownym pojęciem LGBT nie ma sobie równych na świecioe?

Obawiam się, iż folwark przy Wiejskiej już przebił swoją skalą prorocze dzieło George’a Orwella.

Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski
15.02.2024

P.S.

Wydatnego wsparcia finansowego w realizacji powyższej korespondencji, zwłaszcza pokrycia kosztów przejazdu i noclegów w Warszawie, udzieliły następujące osoby pragnące zachować pełne personalia do wiadomości Redakcji:

Stefan, Gdańsk
Jerzy, Gdańsk,
Wiesław, gm. Cedry Wielkie
Henryk, Rumia

Dziękujemy uprzedzając zarazem naszych patronów, iż niebawem przekażemy im dodatkowe materiały informacyjne niemożliwe do publicznego rozpowszechniania bez narażenia się na POPiS-owe sankcje.

Czytelników zainteresowanych dalszymi, bezpośrednimi relacjami z najważniejszych wydarzeń w kraju, zachęcamy do współuczestniczenia w powiększaniu zawartości portalu PolskaWolna.pl.

Ewentualnych – choćby naskromniejszych – wpłat z dopiskiem „Darowizna” prosimy dokonywać zgodnie z poniższymi danymi:

Przelewy bankowe: konto nr 50 1020 5558 1111 1172 6980 0030 (PKO Inteligo)
Przekazy pieniężne: Henryk Jezierski, 80-032 Gdańsk, ul. Gościnna 8b

H. Jez.

Idź do oryginalnego materiału